Ile zarabia KSIĄDZ i na co idą pieniądze z TACY? – 7 metrów pod ziemią (2)
Na te telefony, które są i z zewnątrz, odpowiadam na wszystkie maile,
które są mi wysyłane.
Na te maile portalowe.
Więc dużo się dzieje.
Czy księża mają dużo wolnego czasu?
Tak, księża mają dużo wolnego czasu.
Po to, żeby go zagospodarować na rzeczy dobre.
Jak jest? Znowu różnorodność, wszystko zależy od księdza.
Więc jak wygląda dzień księdza?
Bardzo dobre pytanie.
Dokładnie. To po kolei.
Wstaje się około godziny 6.
Ja zawsze zaczynam dzień od brewiarza.
Brewiarz to jest taka modlitwa połączenia Pisma Św., psalmów, które zresztą też są w Piśmie Św.,
i różnych modlitw.
Odmawia się pięć godzin w ciągu całego dnia z odstępem czasowym,
bo to jest modlitwa uświęcająca czas,
czyli żeby to wszystko było przeniknięte i - można powiedzieć potocznie - przewleczone modlitwą.
Więc zaczynam od brewiarza, od różańca, potem idę na śniadanie, idę do szkoły,
o ile nie odprawiam porannej mszy świętej.
U mnie w parafii jest ona o godzinie 6:30.
Potem wracam ze szkoły, zjadam obiad, przygotowuję się trochę do kolejnych lekcji,
które są przede mną.
Jakieś różne rzeczy opracowuję, czasem odpowiadam na maile, spotykam się z ludźmi.
Jest też kancelaria parafialna,
tam, gdzie przyjmujemy pogrzeby, chrzty, intencje kolejne,
różne sprawy, wypisywania zaświadczenia, czy ktoś może być chrzestnym czy nie może.
O, i wtedy się pojawiają emocje.
Bo na to też są konkretne argumenty,
w ogóle sprawa moralności jest bardzo delikatna w Kościele.
Wiele osób przez to gdzieś się od niego odwraca,
bo nie potrafi zaakceptować zasad, które tym Kościołem kierują.
I później jest blok popołudniowy,
czyli jeśli jest okres roku liturgicznego, są jakieś nabożeństwa,
u nas są one o 17:30,
czy to wypominki, czy różaniec, czy Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa w wypadku czerwca,
czy w maju Litania do Najświętszej Marii Panny - tak można by było po kolei wymieniać różne rzeczy,
potem o 18:00 jest msza święta
i po mszy świętej są czasami adoracje, czasami są spotkania różne grupowe, duszpasterstwa,
czyli spotkania z ludźmi w jakimś konkretnym gronie.
Czy to Kościół domowy, czy...
Dużo tych wszystkich elementów.
A czy jest czas na kino?
Jest czas na kino, na różne rozrywki, wypady.
Właśnie mamy jeden dzień wolny - taki z mojej parafii - i po odprawieniu porannej mszy świętej możemy już ruszyć.
Ja przeważnie jeżdżę do mojego domu rodzinnego.
Tam do dzisiaj odwiedzam moich znajomych.
I wtedy po drodze też i do kina można pojechać.
Jesteśmy przy kinie,
to zapytam o to, czy filmy Wojtka Smarzowskiego oglądasz, lubisz?
Lubię...?
Nie lubię.
Dlatego że... Ja długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu.
I tak naprawdę dopiero wczoraj go obejrzałem.
Rozmawiamy o „Klerze” oczywiście.
Obejrzałem go dopiero wczoraj, bo miałem opór.
Dużo młodzieży do mnie przychodziło, pytało, czy oglądałem,
żebym się do tego ustosunkował i tak naprawdę trochę zwlekałem, bo...
Wiedziałem, że to będzie słabe,
tendencyjne, bo tak też wszyscy mi mówili ludzie,
a mnie trochę szkoda czasu na rzeczy słabe.
Więc dopiero zbliżając się do tego wywiadu,
coś czułem, że o to zapytasz,
dlatego obejrzałem i dałem radę tylko połowę.
Nie dałem rady więcej.
Wydaje mi się, że bardzo psychodeliczny film.
I tendencyjny. Potwierdziło się to.
Bardzo prosty scenariusz, który zadał główne pytanie:
„co może ludzi zdenerwować w księżach?”.
Pozbierajmy te wszystkie sceny do jednego filmu,
dajmy taką papkę emocjonalną i niech się na nich zdenerwują.
Tak to odbieram.
Więc to mu wyszło. Tutaj trzeba podać rękę. Rzeczywiście, panie Wojciechu, udało się.
A nie miałeś poczucia, że jednak jest coś na rzeczy?
Że skądś to się wzięło?
Że być może gdzieś tak wygląda obraz Kościoła dzisiaj?
Tak. Wydaje mi się, że na pewno ludzie zrażeni do Kościoła
mogą tak na to patrzeć.
Więc jeżeli byśmy mieli to dać szkoleniowo klerykom
i powiedzieć: „obejrzyjcie ten film i wiedzcie, że ludzie, którzy są do Was źle nastawieni, tak na to patrzą”,
to tak, to by oddawało.
Często musisz dzisiaj tłumaczyć się z grzechów czy to Kościoła czy innych księży,
którzy popełniali błędy?
Tak, poniekąd na własne życzenie.
Dlatego że bardzo szczerze rozmawiam z młodzieżą.
Robię im taki klimat,
żeby powiedzieli wszystko to, co myślą.
Nie w wersji jak jest klucz odpowiedzi na maturze,
czyli powiemy mu i on się odczepi,
tylko tak drążę temat, tak wbijam szpilkę, aby rzeczywiście się pootwierali,
no i wtedy wychodzi to wszystko, co myślą.
O co Cię pytają młodzi podczas spotkań?
Czy znam jakiegoś pedofila księdza, czy to się zdarza,
jaki jest tego procent.
I odpowiadam: jest to promil.
Mniej niż promil?
Tyle jest rzeczy potwierdzonych tak naprawdę, że to miało miejsce.
Tym bardziej, że nawet sytuacja z niedawna:
mój kolega, współbrat, został oskarżony o to.
Nie z parafii, tylko znajomy ksiądz.
I potem okazało się, że dziewczynka oszukiwała,
bo założyła się z koleżanką.
Więc jest wiele naciągnięć i wiele osób steruje tym.
Ale nie wszystkie dziewczynki zakładają się z koleżankami.
A kiedy uczniowie pytają cię o to,
czy reakcja Kościoła na ten temat jest właściwa,
no to co odpowiadasz?
To jest trudny temat o przełożonych mówić.
Wydaje mi się, że...
Kościół jest trochę zastraszony.
I boi się czasami bardzo mocno zareagować.
I wydaje mi się, że to jest błąd.
Bo te sprawy powinno się rozwiązywać twardą ręką.
I konkretnie.
Nie chodzi o to, żeby od razu o tym wszystkim opowiadać,
bo wszyscy by tak chcieli. „Pokażcie nam wszystkie swoje grzechy”.
O grzechach łatwo się mówi, kiedy są cudze.
Wtedy się bardzo łatwo mówi, ale kiedy są osobiste...
to już jest delikatny temat.
I dlatego jest tajemnica spowiedzi.
I gdyby konfesjonały zaczęły mówić,
no to byśmy też mieli zupełnie inne podejście społeczeństwa do księży.
Ale to jest rzecz nie do ruszenia.
Więc...
Wydaje mi się, że tak, powinny być bardziej konsekwentne decyzje.
Konkretnych kar,
chociaż patrząc na środowisko od wewnątrz,
i tutaj zdradzę pewien sekret funkcjonowania,
że my bardzo siebie opiniujemy.
Ja w seminarium przez 6 lat żyłem z 70, potem trochę zmniejszyła się liczba, z 60 klerykami.
I żyłem z nimi na co dzień.
I wykonywałem czynności sprzątania tego seminarium,
uczenia się, rozrywki, wszystkich.
Więc ja się z nimi zżyłem jak z rodziną.
Więc jak rodzina do ciebie dzwoni i okazuje się, że coś się dzieje,
to wtedy to boli. Więc my siebie nawzajem opiniujemy.
I miałem taką sytuację, że raz pojechałem do kurii i potem już telefony od braci:
„a, jeden ciebie widział”, „a co tam się wydarzyło?”.
I kolejny po kolei telefon.
Strzelanie, co się dzieje, od razu wszyscy się interesują.
I to jest taka opinia.
Więc jak ktoś mówi, że Kościół zamiata pod dywan,
to to nie jest prawda.
To nie jest tak, że wszyscy poklepują po ramieniu
i „o, super, dokonałeś złego czynu”,
tylko wszyscy to potępiają zdecydowanie.
I jest oddzielenie się. To jest trochę też napiętnowanie
tego księdza, nie oszukujmy się,
który takie, a nie inne, rzeczy zrobił.
Wiesz jak ja cierpię, kiedy słyszę o księdzu pedofilu,
u którego stwierdzili, że naprawdę to miało miejsce?
Cierpię, naprawdę.
Bo to mówi raz, że ludzie będą mieli konkretne argumenty
i potem będą atakować mnie.
I miałem taką sytuację jeszcze jako kleryk...
W ogóle ja kiedyś liczyłem - to jest ciekawostka - ile jest pozytywnych opinii na sutannę, a ile negatywnych. Doszedłem do 200.
I co wyszło?
3 negatywne na 200 pozytywnych,
czyli - szczęść Boże - pochylenie głowy.
Oczywiście są tacy ludzie, którzy przemilczą i w konfrontacji 1:1 po prostu nie zareagują,
dlatego mniej jest tych negatywnych,
ale były takie.
I jechała taksówka, zatrzymała się i gościu z tyłu, który siedział,
otworzył drzwi i krzyknął:
„hej, pedofilu, chodź pojedziemy do dzieci”.
Jako kleryk.
I to był dla mnie wstrząs,
że pomyślałem: „dlaczego robisz mi to? czy stwierdziłeś to u mnie?”.
Czy... Ile ja dobrego do tej pory zrobiłem.
Nie tak łatwo być dziś księdzem.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było to pewnie łatwiejsze.
Masz takie poczucie?
Wydaje mi się, że tak, że to kiedyś było łatwiejsze.
I przez to - z racji na pewną powagę kapłaństwa, autorytet - więcej osób szło
do tego seminarium,
bo to był - jakby ktoś powiedział po świecku - dobry „zawód”.
Dzisiaj, patrząc na to, jak nas krytykują,
jest o wiele mniej powołań, ale dzięki temu więcej osób bardziej wierzących idzie to tego seminarium,
no bo weryfikują to.
Nie jest to wygodne.
Więc jest to trudne no bo też jest duchowa walka.
Jako osoba wierząca nie wierzę tylko w Boga, ale również wierzę w tę ciemną stronę,
osobową, w Szatana,
który różne rzeczy nakręca.
Więc jeśli jesteśmy w środku bitwy,
to jak to podczas różnych batalii nie wiemy, kto tak naprawdę jest wrogiem.
I ktoś może mieć tak emocjonalną sytuację, że myśli, że Kościół jest jego wrogiem,
a tak naprawdę Kościół nie jest jego wrogiem.
Przecież może znaleźć innego księdza.
Zobacz, że jak jedziemy wiele kilometrów,
żeby znaleźć profesjonalnego lekarza...
Zdarza się.
Tak, zdarza się.
A jak nie podpasuje nam w naszej parafii jeden ksiądz,
to od razu się zrażamy do Kościoła.
A przecież mamy taką siatkę różnych zakonów, instytutów życia konsekrowanego,
diecezjalnych parafii i tam przecież możemy znaleźć różnych księży.
Nawet bym powiedział, że każda osoba, która by chciała znaleźć dobrego księdza,
to w promieniu 50 km powinna znaleźć.
Na przykład w mojej parafii jest naprawdę bardzo, bardzo dobrze.
Jest i duży poziom kazań,
począwszy od proboszcza, który jest byłym profesorem,
a skończywszy na mnie, który jestem najmłodszy.
Nie to, żebym teraz siebie chwalił, tylko patrząc na to, jak ludzie reagują na kazania,
w ogóle na pewną otwartość,
która też jest pewnym pokłosiem tego, jak gdzieś z nami rozmawiają,
jak przyjmują to, co robimy.
Mała autopromocja. Domykamy wątek.
Zahaczyliśmy wcześniej o spowiedź.
Czy ty lubisz spowiadać?
Czy jest to jednak bardzo wymagające i obciążające zajęcie?
Uwielbiam spowiadać, naprawdę.
Nie dlatego, że jest to proste, bo jest bardzo trudne.
I trzeba dotykać rzeczy bardzo delikatnych.
Czasami też ich się nie bać,
bo najlepiej by było schować głowę w piasek i powiedzieć „tematu nie było,
odniosę się tylko do tych najlżejszych grzechów i będzie wygodnie”.
Nie zawsze tak można zrobić.
Ja często jak są takie bardzo ciężkie rzeczy,
to pytam, co uważasz, że ciebie najbardziej oddala od Pana Boga
i ta osoba wybiera jakiś aspekt, który rozważamy.
I wtedy jest to bardziej uczciwe
i ona się czuje komfortowo,
że akurat nie poruszam czegoś, co jest dla niej zbyt bardzo delikatne.
Zdarza ci się nie dawać rozgrzeszenia?
Tak, ale to było bardzo, bardzo rzadko.
Bardzo rzadko.
Bo prowadzę rozmowę tak, aby zobaczyć chęć poprawy.
Bo jednym z pięciu warunków dobrej spowiedzi jest chęć poprawy,
czyli że podejmiemy coś,
że wprowadzimy jakąś nową taktykę, że coś zrobimy ze swoim życiem.
Więc jeśli ktoś definitywnie mówi, że nie
albo żyje w środowisku grzechowym
i nie chce z niego zrezygnować...
Przykład taki, jakże słynny, życia poza sakramentem małżeństwa,
co zresztą bardzo wiele osób buntuje.
Jak jechałem tutaj do ciebie pociągiem, odbyłem taką rozmowę.
Wióry poleciały...
I od razu na początku było oczywiście, że Kościół zły, niedobry itd.,
a potem, jak już trochę podkręciłem, okazało się: „no tak, żyję w związku niesakramentalnym”.
Więc bardzo często jest... Nie mówię, że zawsze. Oczywiście to nie jest reguła, ale często tak bywa.
No dobrze. Skoro jesteśmy już przy tym wątku...
Nie masz poczucia, że Kościół jest zupełnie niewspółczesny?
Że przez to cała masa młodych ludzi się od niego odwraca?
Odchodzi.
Jeśli odchodzą, to dobrze.
Z powodu takich rzeczy.
A jeśli ich przyciąga taka miałkość, takie pójście na skróty, to wtedy źle.
Dlaczego? Dlatego że...
Jeśli my będziemy chcieli konkurować ze światem,
to ludzie w świecie znajdą rzeczy światowe.
A w Kościele mają spotkać duchowość, głębię
i rzeczywiście prawdziwy obraz Pana Boga.
A prawdziwy obraz Pana Boga mówi coś zupełnie innego
niż często ich upodobania, niż to, co pokazuje świat, co pokazuje pewien nurt psychologiczny.
I to nie chodzi o to, że Kościół się zepsuł czy od razu Sobór Watykański zły,
bo niektórzy też idą w tę stronę.
Nie, nie o to chodzi.
Naprawdę tam działał Duch Święty i wiele dobrych rzeczy się wydarzyło,
tylko my też jesteśmy jako Kościół poddani pewnym prądom myślowym,
pewnej filozofii, która gdzieś chce wciągnąć Kościół, a on się nie daje.
Jest takie piękne powiedzenie, że kościelne młyny mielą powoli,
więc trzeba więcej czasu, przemyślenia, rozwagi.
Mam czasami wrażenie, że młodzi ludzie podchodzą do Kościoła jak do supermarketu.
Biorą to, co potrzebują, np. kościelny ślub, i wychodzą, reszty nie potrzebują.
No właśnie...
Takie jest podejście, jeśli nie ma głębi