„Otwierałem sejfy CIA” – 7 metrów pod ziemią (1)
Dziś odcinek dotyczący bezpieczeństwa wagi państwowej,
ale zanim zaczniemy, szybka informacja na temat tego, jak zadbać o własne bezpieczeństwo.
Polecam waszej uwadze usługę NordVPN.
Mówiąc najprościej, jest to rodzaj tunelu, który zabezpiecza i anonimizuje
połączenie w sieci.
Jakie korzyści daje VPN?
Bezpieczeństwo twoich danych, które wpisujesz w sieci,
możliwość swobodnego korzystania z hotelowej czy lotniskowej sieci wi-fi,
a także możliwość zmiany wirtualnej lokalizacji.
Na przykład po to, aby przekonać się, jak wygląda YouTube w Nowej Zelandii
albo po to, by skorzystać z ulubionego serwisu
usługi w lepszej cenie.
Zachęcam do skorzystania z linku, który znajdziecie w opisie pod filmem.
Cena dwuletniego planu jest w tej chwili o 70% niższa.
Dodatkowo z kodem 7MPZ otrzymacie kolejny miesiąc użytkowania w gratisie.
Jeżeli bezpieczeństwo w sieci jest dla ciebie ważne, VPN jest narzędziem, które
zdecydowanie pomoże ci o nie zadbać.
Przetestowałem kilka tygodni temu. Od tego czasu korzystam właściwie każdego dnia,
dlatego z czystym sumieniem polecam.
Tyle tytułem wstępu. Zaczynajmy.
Powiedział mi: będziecie pracować w dyplomacji.
A okazało się, że dyplomacja to były penetracje w placówkach dyplomatycznych.
Jeżeli placówka liczyła 110 pracowników
od najniższego do najwyższego szczebla,
to wszyscy ci pracownicy byli inwigilowani.
To były operacje bardzo przydatne dla naszego rządu.
W latach 70. nawiązał pan współpracę ze służbami specjalnymi PRL-u.
Co więcej, pan uczestniczył w operacjach, które dzisiaj uchodzą za
jedną z największych tajemnic służb specjalnych Polskiej Republiki Ludowej.
Czym pan się zajmował?
Po skończonych studiach, skończyłem Politechnikę Warszawską,
Wydział Mechaniki Precyzyjnej,
pracowałem w biurze konstrukcyjnym, wcześniej w kontroli wojskowej w Ministerstwie Obrony Narodowej.
No ale ze względu na zarobki, ponieważ założyłem w tym czasie rodzinę,
zdecydowałem się na podjęcie pracy w resorcie MSW.
Średnio, na początek, to była podwyżka około tysiąca złotych, w porównaniu
z pracą w przemyśle.
I czym pan się tam na miejscu zajmował? Na czym polegały te operacje?
Po rozpoczęciu pracy najpierw moja komórka macierzysta wysłała mnie na
półroczne szkolenie do Departamentu Techniki,
gdzie był specjalny wydział, który się zajmował otwieraniem zamków
i obsługą wszystkich takich operacji w kraju.
Na zlecenie innych jednostek, powiedzmy tam, innych departamentów,
wojska, żandarmerii, WSW.
I po skończonym półrocznym szkoleniu
wróciłem do swojej samodzielnej sekcji techniki, która
była później przemianowana na
Wydział 9. Departamentu II.
I nastąpił etap tzw. trzyletniej służby
przygotowawczej. Dostałem dwóch opiekunów, starszych kolegów,
którzy mieli już niedługo odejść na emeryturę,
i oni przyglądali się, czy moje predyspozycje psychiczne
i fizyczne będą wystarczające, żeby
w przyszłości wykonywać taką pracę,
tzn. penetrację placówek dyplomatycznych.
Czy na tamten czas pan wiedział, czym pan będzie się zajmował,
jakie będą zadania?
Nie, nie. Podczas pierwszej rozmowy
w Departamencie II, mój kadrowiec przyprowadził mnie do ówczesnego dyrektora departamentu, generała
Władysława Pożogi,
powiedział mi: będziecie pracować w dyplomacji.
Na tym rozmowa się skończyła.
Okazało się, że dyplomacja to były penetracje
w placówkach dyplomatycznych.
W jaki sposób otwiera się zamki? Jak tego można się nauczyć?
W tej chwili w internecie można znaleźć tysiące filmów,
drobiazgowo pokazujących, jak można otwierać wszystkie prawie kasy,
zamki elektroniczne, szyfrowe, mechaniczne,
jak również zamki kluczowe.
I to jest w tej chwili bardzo rozległa wiedza. Przyznam się, że
ja w tej chwili, jak się chcę czegoś dowiedzieć, to też szukam
informacji na stronach, prawda? Niemieckich, angielskich.
I to jest ogólnie dostępna wiedza?
Tak, tak. Tylko trzeba zadać odpowiednie pytanie,
żeby uzyskać odpowiednią odpowiedź.
A czy trzeba mieć jakieś szczególne umiejętności?
Do otwierania zamków?
Na przykład.
No raczej tak. Trzeba być zdolnym manualnie.
Bo jeżeli ktoś ma tak zwane przysłowiowe dwie ręce,
jest antytalent, powiedzmy, taki techniczny, no to
może to osiągnąć, ale wielkim trudem.
I nie zawsze będą zadowalające efekty.
Jak pan wspomniał, te główne operacje polegały na
dostawaniu się, zdobywaniu placówek dyplomatycznych.
Jak w ogóle przygotować taką operację? Ile osób nad tym pracowało?
Żeby móc penetrować obiekty tego typu, żeby
dotrzeć do środka, do takiego punktu, powiedzmy, szyfrowego,
zwanego bunkrem,
trzeba pokonać, wiele, powiedzmy, drzwi.
Wyobraźmy sobie, że jest to budynek kilkupiętrowy, podpiwniczony, z kilkoma wejściami
i trasa, którą trzeba pokonać od wejścia,
nie zawsze drzwiami wejściowymi do budynku, to może być krata,
to może być okno na piętrze. Różnymi drogami można się dostać.
No właśnie, czyli cała masa zabezpieczeń.
Tak. No i zaczyna się od tego, żeby powstała tak zwana teczka obiektowa.
To zaczyna się najpierw od fotografowania
obiektu z zewnątrz. No teraz można i dronem,
a następnie trzeba zdobywać po kolei klucz do każdego zamka po kolei.
Niektóre można zdobyć na miejscu, gdzieś, powiedzmy, w jakiejś kasecie są przechowywane,
ale te wszystkie strzeżone niestety trzeba uzyskiwać.
Do tego stosuje się przeróżne sposoby.
Gry operacyjne różnego rodzaju, nieraz podstawianie, powiedzmy,
jakichś tam kobiet do towarzystwa,
wykorzystywanie słabości, powiedzmy, dyplomatów.
Ale najczęściej, to trzeba, już będąc w obiekcie po przejściu jakichś tam pierwszych, drugich, trzecich drzwi,
zacząć nad tym pracować.
Często stosuje się wyprzedzające działanie.
Jeżeli dowiadujemy się na przykład dzisiaj, od pracowników,
powiedzmy, takiego obiektu, polskich pracowników,
że był oficer bezpieczeństwa, który tam przyjechał z Frankfurtu nad Menem,
bo akurat odbywa trasę do Moskwy,
i przywiózł zamki zapasowe, które zostały złożone w kasie pancernej,
tam w punkcie szyfrowym.
To my już wtedy specjalnie się fatygowaliśmy, żeby
kasę otworzyć. Otworzyć te pudełka,
rozkleić, różne były tam, powiedzmy, fabryczne zabezpieczenia,
skopiować te klucze albo wykonać odpowiednie odciski, pomiary,
żebyśmy nie zostali później przed ścianą
po wymianie zamków.
Powiedział pan, że niekiedy angażowało się także kobiety, aby wchodziły w jakieś relacje
na przykład, z dyplomatami.
W jaki sposób wy angażowaliście do tego osoby trzecie?
Czy to kobiety, czy innych pracowników takiej placówki?
Jak ich przekupić?
To znaczy tak, tymi sprawami nie zajmowałem się.
Tym zajmowali się pracownicy operacyjni departamentu.
Chodziło o to, że my dostawaliśmy niejako zlecenie
od pracownika odpowiedniego wydziału.
Bądź amerykańskiego, angielskiego, włoskiego, hiszpańskiego.
Oni nam zlecali, powiedzmy, taką penetrację.
Oni wchodzili razem z nami i, powiedzmy, z przedstawicielem,
oni klasyfikowali dokumenty, wskazywali, które mamy sfotografować.
Często mieli, tak się złożyło, że tak często wchodziliśmy do obiektów,
amerykańskich, i w pierwszej fazie fotografowało się
wszystko, jak leci.
Ale tłumacze zaczęli się buntować, że przynosimy materiały, które się powtarzają
po raz enty. W związku z czym oficer operacyjny,
który zlecał te dokumenty, brał ze sobą spis dokumentów,
które już były zrobione.
I teraz tak. Po tygodniu wpadamy, otwieramy taką szafę kartotekową,
okazuje się, że są tylko trzy dokumenty.
I co to oznaczało?
To znaczy, że akurat w tym momencie się nie napracowali.
Ale zdarzało się na przykład tak, że otwieramy kasę,
a w tej kasie jest przygotowany worek z pocztą dyplomatyczną, już zaplombowany,
i rano na przykład kurier, po przyjściu do pracy,
przypinali mu tam kajdankiem taką pocztę do ręki,
odwozili go na lotnisko
i leciał tam do Waszyngtonu
z tymi materiałami.
I dla nas to była gratka, bo po otworzeniu takiego worka,
sfotografowaniu tego wszystkiego, zaplombowaniu z powrotem
tak, żeby nie zostawić śladu,
worek leciał i tam odpowiednie służby kontrolowały to i jakoś
mogły na to wpaść, że ktoś już przed nimi to otwierał.
No dobrze. Ale mówi pan, że pokonywaliście różne zabezpieczenia,
zamki, zdobywając na przykład klucze
na różne sposoby.
No ale na końcu tej układanki były sejfy,
które miały poważne zabezpieczenia.
W jaki sposób dostawaliście się do środka?
No więc stosowaliśmy przede wszystkim radiografię.
Używaliśmy izotopów promieniotwórczych,
dzięki którym mogliśmy wykonać, tak jak się robi zdjęcie
klatki piersiowej, tak samo stawiając kliszę przed zamkiem,
izotop za kasą,
z tym że trzeba to w osi zamka na przykład szyfrowego ustawić,
żeby uzyskać dobry, kontrastowy, wyraźny, ostry obraz.
Czyli prześwietlaliście zamek po prostu tego sejfu.
Tak. Z tym że w kasie zdarzały się jeszcze w dawnych czasach
maszyny do pisania i inne urządzenia. Mógł być worek na przykład z monetami,
na drodze, stał na półce.
Co zmniejszało, powiedzmy, natężenie promieniowania
tego zamka.
Albo rozpraszało wiązkę.
Jeżeli by się ustawić nie w osi, to też mielibyśmy obraz przekoszony,
nakładałyby nam się różne elementy i nie dalibyśmy rady
tego szyfru odtworzyć.
No właśnie. No bo chodziło o to, żeby prześwietlić ten zamek,
żeby zobaczyć, jak on jest zbudowany.
I jak tę wiedzę wykorzystywaliście? No bo mieć zdjęcie, to jedno.
Ale jak później ten zamek otworzyć?
Najczęściej robiliśmy tak, że już w obiekcie organizowaliśmy sobie takie polowe laboratorium
do wywoływania kliszy tej rentgenowskiej.
Suszyliśmy szybko, no i na czytniku takim z tym podświetleniem
musieliśmy sobie tam określone linie i kąty
wyrysować, porysować, na przykład od osi obrotu zamka.
do tarcz. I wtedy,
ponieważ te zdjęcia nie były takie dokładne, że jeden to jest jeden.
To wszystko było w pewnym sensie przybliżone,
w zakresie, powiedzmy, od jeden... Nie mogliśmy powiedzieć, że
wycięcie tarczy jest akurat na trzydziestu dwóch.
Może byłoby 30, a może być 34.
I dopiero trzeba było tworzyć specjalną taką...,
powiedzmy, rozwiązanie tego typu, że
jeżeli mieliśmy trzy liczby i każda była z tolerancją na przykład +2,
to trzeba było tworzyć sobie kombinacje,
może nawet i permutacje i wariacje,
żeby z tych trzech liczb, ale niedokładnych,
utworzyć na przykład 164, powiedzmy, prawdopodobne
i te liczby, dopiero te cyfry sprawdzać. Nieraz trafiało się
szybciej, a nieraz na samym końcu.
Mogę opowiedzieć jeden taki przypadek, kiedy towarzysze, którzy z nami wchodzili tam,
powiedzmy, z zaprzyjaźnionego państwa,
to przywieźli specjalną aparaturę, dzięki której
ustalili też kilka wariantów, to znaczy sto kilkadziesiąt.
I moja rola polegała na tym, że ja
z listy, z tych wytypowanych szyfrów
przez towarzyszy, dyktowałem im, no i ich ten twórca całej tej aparatury,
bardzo mądry człowiek, sprawdzał, czyli ręcznie nastawiał...
Po kolei, czy ta kombinacja działa, czy nie.
I okazało się, że wszystkie te kombinacje, które były zawarte w tym ich wykazie,
nie otworzyły.
Ja sobie akurat, mając te dane, też sobie wytypowałem,
i na koniec powiedziałem: "a może taki?" i miałem takie to szczęście, że
trafiony został ten szyfr.
No więc towarzysz tak się ucieszył, że dosłownie objął mnie, a na co dzień był to bardzo opanowany człowiek.
Jak były na przykład tak zwane śniadania po akcjach,
to jego, powiedzmy, pracownicy, których przywoził po dwóch zawsze z innej republiki,
i oni przyjeżdżali tylko raz jeden i ostatni.
Piło się często alkohol dla rozluźnienia,
już po akcji. To on siedział zawsze z tyłu pod ścianą i miał oko na wszystkich.
I pił przeważnie wodę albo mleko.
A tu...
z tej uciechy, dosłownie aż...
Dał sobie prawo do świętowania.
Z tego, co pan mówi, wnioskuję, że to była taka praca, która
dawała panu wiele satysfakcji - otworzyć sejf.
A czy tam nie było obawy, że są to jednak działania nielegalne,
czy tam nie było obawy, że w końcu wpadniecie, bo jakiś pracownik ambasady np.
zjawi się nieoczekiwanie na miejscu?
Tak. Kierownictwo przewidywało takie warianty,
w związku z czym my bardzo polegaliśmy na obserwacji zewnętrznej.
Jeżeli, powiedzmy, placówka liczyła 110 pracowników
od najniższego do najwyższego szczebla,
to wszyscy ci pracownicy byli inwigilowani przez obserwację,
niezależnie od miejsca przebywania. Czy jechał samochodem i przejeżdżał przez granicę województw, przekazywała go betka
z jednego województwa do drugiego, czy pod domem... Jeżeli był np. u jakiejś kochanki,
to samochód stał i go pilnował.
Czyli było zawsze wiadomo, gdzie znajduje się każdy z pracowników.
Tak.
Wyobrażam sobie teraz, jak skomplikowana była to operacja,
jeśli taka placówka miała np. stu kilkudziesięciu pracowników.
Tak. Najwięcej to było pracowników obserwacji, ale zdarzały się takie historie, że właśnie
był u kochanki na Racławickiej i pilnowano go
od strony, powiedzmy, wejścia,
ale można było wyjść tyłem z tego budynku, przejść przez ogród, otworzyć furtkę
i tam wsiąść do zamówionej taksówki i odjechać. I obserwacja by go pilnowała całą noc,
a on by przyjechał sobie do placówki.
Więc były jeszcze dalsze zabezpieczenia. Po wejściu do obiektu na zamek zakładaliśmy specjalną blokadę,
taką przykręcaną, że gdyby włożył klucz,
to nie mógłby otworzyć, bo ten rygiel by mu się nie przesunął.
Oprócz tego była grupa interwencyjna, zmotoryzowana.
Gdyby się pokazał na tej ulicy, to np. jakiś tam patrol go zatrzymywał
do kontroli albo dwóch pochlapanych wódką funkcjonariuszy po cywilnemu
wdawało się w jakąś szarpaninę, no i wszystkich załadowano wtedy do nyski
i wywieziono na komisariat. Tych dwóch po drodze gdzieś tam na podwórku uciekało,
a ambasador czy jakiś konsul czekał na przesłuchanie aż przyjedzie
tłumacz przysięgły,
mimo że sam biegle mówił po polsku, ale niestety wymagany był tłumacz.
No tak, a wy zyskiwaliście czas.
A my mieliśmy czas, żeby się stamtąd ulotnić.