×

Ми використовуємо файли cookie, щоб зробити LingQ кращим. Відвідавши сайт, Ви погоджуєтесь з нашими cookie policy.


image

7 metrów pod ziemią, „Otwierałem sejfy CIA” – 7 metrów pod ziemią (2)

„Otwierałem sejfy CIA” – 7 metrów pod ziemią (2)

Czy mimo tych zabezpieczeń, które wydają się dosyć rozbudowane, imponujące,

czy panowie, kiedy znajdowali się wewnątrz takiej placówki,

nie mieli panowie jednak obaw, że zaliczy się jakąś wielką wpadkę?

Na ogół nie, ale w jednym z obiektów,

gdzie był wartownik, w śródmieściu Warszawy,

było tak, że wchodziliśmy furtką taką w bramie i zaraz po prawej stronie

mieliśmy drzwi do części, powiedzmy, ambasady.

I tam wykonywaliśmy dość złożone czynności.

Trzeba było na przykład w jednym pomieszczeniu na statywie umieścić taki

izotop. Wtedy jeszcze nie było lasera, więc trzeba było zrobić sobie taki kolimator,

włożyć latarkę i promień światła

skierować na ścianę prostopadle, w dwóch płaszczyznach,

w odległości takiej od futryny drzwi, żeby

z drugiej strony od tej samej futryny, odmierzając odległość

na danej wysokości,

znajdował się zamek szyfrowy, który musieliśmy prześwietlić.

I chodziło o to, żeby nie widząc zamka, z drugiego pomieszczenia,

przesłać wiązkę, tak żeby ona idealnie trafiła po osiową na kliszę.

I teraz tak. Na trzecim piętrze bardzo często siedział przy lampce

strażnik, który czytał książkę.

Obserwacja leżała na dachu i cały czas go widziała.

Gdyby on ruszył się i zaczął zbiegać po schodach, to

my musielibyśmy się szybko zwinąć.

Ale teraz tak. Jest rozłożona duża ilość tej aparatury.

I nie można to tak w ułamku sekundy.

No tak, izotop nie jest czymś, co można chwycić w kieszeń i pobiec.

No tak, trzeba go włożyć do specjalnej kasety, a nie do kieszeni.

I nie mieliśmy żadnej ochrony. A ci strażnicy byli przeważnie albo zapaśnikami, albo

jakieś sporty walki, uzbrojeni.

Ja wnioskowałem parę razy do naczelnika, żeby nam przydzielił do grupy kogoś, kto

nam zapewni jakieś bezpieczeństwo. Jak facet wpadnie,

to nas wszystkich zwiąże, zrobi z nami, co zechce.

No ale jakoś kierownictwo się nie zgadzało.

W tych całych operacjach chodziło tak naprawdę o to, żeby zdobyć informacje.

W jaki sposób PRL korzystał z tych informacji? Jakie to były informacje?

Często to były operacje bardzo przydatne dla naszego rządu.

I dla przykładu: na drugim końcu Polski,

dajmy na to, w Krakowie, wychodziliśmy z obiektu o godzinie 5.00,

5.30. Wywoływanie szybkie filmu w komendzie,

wysuszenie, sprawdzenie, czy wszystko dobrze wyszło,

i pierwszym samolotem albo takim wozem z kolumny wozów szybkich,

przywożony był film do Warszawy, był szybko tłumaczony

i o 11.00 rano członkowie Biura Politycznego,

pierwszy sekretarz dostawali album, gdzie po lewej stronie były fotokopie

tych dokumentów w oryginale, a po prawej polskie tłumaczenia.

W ciągu kilku godzin.

Czyli absolutnie natychmiastowa robota.

Tak. Co te dokumenty zawierały, to ja osobiście dokładnie nie wiem,

bo ja tych dokumentów nie czytałem.

Czytali, powiedzmy, oficerowie z danego wydziału, którzy zlecali.

Ja mogłem się tylko domyślać. Ewentualnie później, jak były jakieś premie,

za takie właśnie wykonane operacje,

gdzie zdobywaliśmy jakieś cenne informacje,

to za to były premie i pochwały.

Czyli wtedy mógł pan wyciągnąć ewentualnie to, że udało się jakąś ważną informację zdobyć.

Tak. A to miała być wizyta Kohla, a to Gierek udawał się z wizytą na przykład do

Stanów Zjednoczonych i w tej poczcie dyplomatycznej były

opracowania tzw. tygodniowe,

powiedzmy, ambasady,

sytuacji polityczno-gospodarczej, opierali się na

informacjach ogólnodostępnych,

ale od Solidarności, od kleru i od swojej siatki wywiadowczej,

powiedzmy, na terenie Polski.

I to wszystko było tak lekko syntetyzowane,

i wysyłane później do Waszyngtonu.

A tam odpowiednia komórka rano, podczas briefingu,

prezydentowi meldowała,

jaka jest sytuacja np. tam w Europie Wschodniej, Zachodniej.

Także często były to dokumenty wagi państwowej,

ewentualnie przydatne w celach, powiedzmy, jakichś tam handlowych,

umów handlowych.

No, na pewno były to cenne informacje.

Do jakich placówek najłatwiej, a do jakich najtrudniej było się wam dostać?

Najtrudniej było się dostać do placówek NATO.

Były najbardziej strzeżone.

Jeśli chodzi o Państwa Trzeciego Świata,

to, o dziwo, mieli bardzo dobre kasy,

zwłaszcza te, które były koloniami brytyjskimi

w przeszłości.

Tam kasę było ciężko otworzyć.

Kasę, czyli ten sejf, tak?

Kasę pancerną, tak.

To przeważnie były albo angielskie kasy, albo jakieś inne.

Natomiast stały w pomieszczeniu, do którego można było łatwo się dostać.

Były takie sejfy, do których klucze istniały już od 20-30 lat.

I tych zamków nie zmieniano, można było przyjść tylko w razie czego ustalić szyfr,

klucz pasował i się otwierało i robiło, co chciało.

No któregoś razu na przykład zwrócili się do nas towarzysze

z prośbą, żeby udać się do jednego z państw,

do którego oni u siebie w Moskwie nie mogli wejść, bo tam

była ochrona żywa,

żeby otworzyć kasę,

sfotografować księgę szyfrów

i przekazać.

No i okazało się, że potem przez cały rok mogli podsłuchiwać wszystkie depesze - przychodzące, wychodzące

z placówek danego państwa.

A jaka placówka w Polsce była dla panów

największym wyzwaniem?

Taką sztandarową placówką to był Poznań.

Placówka amerykańska, konsulat.

Żeby ustalić szyfr w drzwiach takich pancernych,

prowadzących do bunkra,

ponieważ nie mogliśmy tuż za drzwiami umieścić izotopu,

a z kolei... obiekt był zamknięty, bunkier,

można go było obejść dookoła, bo bunkier to jest

klatka w klatce. Można ją dookoła obejść, pod spodem obejrzeć,

nad.

I gdybyśmy umieścili izotop daleko, z tyłu, tam za bunkrem,

to odległość zmniejszyłaby natężenie promieniowania i

zabrakłoby nam czasu na uzyskanie

wyraźnego zdjęcia.

Czyli izotop byłby za słaby.

W związku z czym trzeba było wywiercić otwór,

oczywiście który potem się kamuflowało,

i przez ten otwór wsunąć pręt z takim izotopem

do środka, do bunkra, żeby z drugiej strony drzwi,

za zamkiem, go umieścić.

A kliszę z przodu.

I wtedy dopiero można było uzyskać dokładny obraz

zamka, gdzie pokazane były tarcze,

wycięcia w tarczach.

Nie wiadomo było tylko, która tarcza jest która.

Do której tarczy dane wycięcie można przyporządkować.

No ale przynajmniej to jest "n" - silnia, jeżeli są trzy tarcze, to jest jeden raz,

dwa razy trzy, to jest sześć kombinacji.

Niewiele.

No.

Tylko jak się to dokładnie wszystko uda naświetlić.

Im bardziej się oddalamy źródłem od zamka,

w promieniu wiązka staje się bardziej równoległa,

i obraz ma wtedy przełożenie 1:1.

Wielkość tarczy w zamku z wielkością obrazu na kliszy.

A jak jest blisko, tuż za drzwiami, to mamy promieniowanie takie punktowe,

obraz jest na kliszy większy i

rzeczywiście tam trzeba w zamku.

A czy były placówki, do których jednak nie udało się panom dostać?

Czy nie było mocnych?

Nie dostawaliśmy się do placówek, gdzie była żywa ochrona,

kowboje tak zwani.

Albo były tak dobrze strzeżone niektóre, powiedzmy, pomieszczenia

w placówce... Na przykład podchodziliśmy w jednej placówce do drzwi, tam

byliśmy na korytarzu,

przykładaliśmy ucho, a tam trzy zegary Theodora Kromera

pracowały i słychać było tylko "cyk-cyk-cyk-cyk".

I wydział techniczny danego kraju sam sobie, wykorzystując

zamki handlowe najwyższej klasy,

zrobił sobie takie zabezpieczenie, używając różnych dźwigni,

stosując liczniki wielocyfrowe, które

tam.... nierozbieralne, nieprzestawialne, nocy by zabrakło,

i tam nie można było wejść, bo zdradzilibyśmy swoją obecność.

Wspomniał pan wcześniej, że panowie posługiwali się izotopami.

To było szczególnie niebezpieczne zajęcie.

Wielu pana kolegów zapłaciło za to wysoką cenę.

Czy panowie nie mieli w tamtym czasie obawy o to, że...

Mieliśmy. Zdawaliśmy sobie dokładnie sprawę z tego, że się narażamy.

No ale kierownictwo od nas tego wymagało.

Sami też się poczuwaliśmy, żeby takie zabezpieczenia pokonywać.

Ponieważ to była wtedy jedyna rozsądna metoda.

to ją stosowaliśmy.

Staraliśmy się wymieniać w ramach zespołu

pracowników, żeby nie jeden codziennie jeździł i się narażał.

Kto dostał większą dawkę, ten na jakiś czas był izolowany.

Ale było raz tak, że w jednym roku moi starsi koledzy rozchorowali się

i dwóch ubyło. Ja miałem ponad 300 nocy obiektowych.

300 nocy poza domem spędziłem w obiektach.

Czyli 300 nocy spędził pan w różnych placówkach, tak?

Tak. Ale to nie znaczy, że w każdą noc używałem promieniowania. Nieraz

było tak, że przychodziliśmy, szyfr nie był zmieniony i nie musieliśmy aparatury używać.

Wszystko zależało od, powiedzmy, szczęścia.

No jasne.

Kiedy to wszystko się skończyło?

Kiedy te operacje się skończyły? Czy to był '89 rok?

Czy być może wcześniej? A może później?

Tego dokładnie nie wiem, bo ja wcześniej, przed '89 rokiem,

opuściłem wydział.

Tak się złożyło, że zmuszony byłem z przyczyn służbowych...

Moja siostra wyjechała do Szwecji,

zawarła związek małżeński i musiałem to zgłosić przełożonym.

Ze Szwedem, tak?

Tak. Musiałem zgłosić, że jest taka sytuacja.

I to było przeszkodą, żeby pan mógł kontynuować pracę, tak?

Tak, to się nazywało z paragrafu siódmego - dla dobra służby.

W tym czasie np. syn Gierka przebywał za granicą

i im tam nie przeszkadzało.

No a w służbach, to już takie były przepisy.

Czyli właściwie te osobiste sprawy przekreśliły pana dalszą karierę.

Czy pan po czasie żałował, czy jednak cieszył się, że tak to się skończyło?

Pierwszy tydzień nie spałem.

Byłem już zaliczony do rezerwy kadry kierowniczej.

Miałem wszystkie warunki, żeby awansować.

Studia, języki obce, odpowiednie wykształcenie,

doświadczenie.

I nagle z dnia na dzień musiałem się z pracą rozstać.

No to było przykre.

A z perspektywy kolejnych lat?

Czy dzisiaj pan żałuje tego finału?

Nie no, teraz nie. Koledzy, którzy po weryfikacji

pracowali, to okazało się, że

dojechali do jakichś tam wyższych pensji,

to i tak im to wszystko zabrali.

Ma pan na myśli ustawę dezubekizacyjną, tak?,

z 2017 roku.

No właśnie, to ustawa na mocy której

dosyć radykalnie obcięto emerytury osobom,

które współpracowały ze

służbami specjalnymi.

Czy pana także objęło, te obniżki?

No tak, ja byłem funkcjonariuszem SB.

Jak pan to przyjął? Jak pan to przeżył?

No... Jest to tak zwana odpowiedzialność zbiorowa.

I wiele by można było na ten temat mówić.

Ja pracowałem w komórce takiej, która zajmowała się takimi właśnie

sprawami, jak określiłem.

I nikomu krzywdy żadnej nie wyrządzałem.

Ale np. mieliśmy w wydziale kolegę,

który był sierotą.

I z domu dziecka dawniej były takie historie jak syn pułku, córka pułku.

Że sierotą opiekowała się na przykład jednostka wojskowa.

Dbała o edukację, załatwiała mieszkanie

po osiągnięciu pełnoletności,

a nawet pracę.

I ten nasz kolega trafił do szkoły kadetów

jako sierota.

Skończył szkołę kadetów i został skierowany do

resortu spraw wewnętrznych.

I on pracował przy imadle, piłował klucze. On nawet nie

chodził do obiektów.

Wykonywał, powiedzmy, taką mieszkaniówkę, jak trzeba było gdzieś tam jakieś klucze,

coś otworzyć.

Pracował od pierwszego do ostatniego dnia emerytury.

I to było jedyne jego źródło utrzymania.

Ta emerytura.

Kiedy przeszedł na emeryturę, ciężko chory,

zabrano mu, powiedzmy, obniżono mu emeryturę.

Praktycznie został bez środków do życia.

Nie był w stanie nawet, żeby pójść nawet pracować jako jakiś parkingowy czy...

Po prostu zdrowie mu na to nie pozwalało.

I to dla takich ludzi to jest krzywda.

No tak. To jest ta odpowiedzialność zbiorowa, o której pan mówi.

A jak pan sobie ułożył życie po tym '89 roku,

w zupełnie nowej rzeczywistości? Czym pan się zajmował?

W moim przypadku sprawa była prosta, ponieważ zdobyłem doświadczenie

w otwieraniu zamków, kas,

to kontynuuję to dalej.

Na własny rachunek.

Czyli pracował pan jako ślusarz, tak?

Tak.

W ten sposób.

Okej. Czy pan bliscy, czy pana rodzina,

czy oni wiedzieli, czym pan się zajmował,

czy to była jedna wielka tajemnica?

To była jedna wielka tajemnica. Dla przykładu: kiedy mój sąsiad

z piętra zgubił klucze, nie mógł wejść do domu,

mógłbym mu taki zamek otworzyć byle czym.

Ale żeby się nie zdradzać, to powiedziałem, żeby

sąsiad poszedł do administracji,

pożyczył od nich linę i z piątego piętra

opuściłem się tam do niego na trzecie piątro,

żeby mu od środka te drzwi otworzyć.

Czyli pomógł pan, ale w zupełnie inny sposób.

Tak.

Nie wolno nam było zdradzić się najmniejszym nawet jednym słówkiem.

Ale nawet pana najbliżsi nie wiedzieli, czym pan się zajmuje?

Nie.

No ale na pewno były dni, kiedy słyszał pan pytanie: "no ale czym ty się tam zajmujesz?".

Jak pan odpowiadał wtedy?

Nie, nie pytano mnie.

Nie pytano.

Nie.

To wszystko, o czym pan dzisiaj opowiada, jest

nie tylko ciekawe, ale też, myślę, wielu osobom może wydawać się

nawet niewiarygodne,

niesłychane.

I pewnie gdyby nie dokumenty IPN-u, które to potwierdzają,

wiele osób miałoby problem, żeby w to uwierzyć.

Czy myśli pan, że dzisiaj, w dzisiejszych czasach, w dzisiejszej rzeczywistości

podobne rzeczy mogą się dziać?

Czy jest to dzisiaj absolutnie niemożliwe?

Według mojej wiedzy, myślę, że tego typu działania

w tej chwili w Polsce w stosunku do placówek NATO,

raczej nie są prowadzone.

Natomiast jeśli chodzi o inne jakieś obiekty, to trudno powiedzieć.

A za granicą? Na pewno.

Wszędzie takie operacje są przeprowadzane,

gdzie tylko zachodzi potrzeba.

Niedawno dowiedziałem się o bardzo ciekawym przypadku,

chodziło o ministra wojny syryjskiego, który wracał z Korei Północnej


„Otwierałem sejfy CIA” – 7 metrów pod ziemią (2) "I opened CIA safes". - 7 meters underground (2)

Czy mimo tych zabezpieczeń, które wydają się dosyć rozbudowane, imponujące, In spite of these protections, which seem quite extensive and impressive,

czy panowie, kiedy znajdowali się wewnątrz takiej placówki, whether gentlemen, when they were inside such an institution,

nie mieli panowie jednak obaw, że zaliczy się jakąś wielką wpadkę? Hatten Sie aber keine Angst vor einem großen Ausrutscher? However, were you not afraid that a big mishap would happen?

Na ogół nie, ale w jednym z obiektów, Usually not, but in one of the facilities

gdzie był wartownik, w śródmieściu Warszawy, where the guard was, in the center of Warsaw,

było tak, że wchodziliśmy furtką taką w bramie i zaraz po prawej stronie es war so, dass wir durch ein Tor in das Tor und auf der rechten Seite eintraten it was so, that we entered through a wicket in the gate and right on the right side

mieliśmy drzwi do części, powiedzmy, ambasady. we had doors to parts of, say, embassies.

I tam wykonywaliśmy dość złożone czynności. And there we performed quite complex activities.

Trzeba było na przykład w jednym pomieszczeniu na statywie umieścić taki For example, one had to place one on a tripod in one room

izotop. Wtedy jeszcze nie było lasera, więc trzeba było zrobić sobie taki kolimator, isotope. Back then there was no laser, so you had to make yourself such a collimator,

włożyć latarkę i promień światła Setzen Sie eine Taschenlampe und einen Lichtstrahl ein put in a flashlight and a beam of light

skierować na ścianę prostopadle, w dwóch płaszczyznach, senkrecht auf die Wand gerichtet, in zwei Ebenen, point at the wall perpendicularly, in two planes,

w odległości takiej od futryny drzwi, żeby in einem solchen Abstand vom Türrahmen, dass at a distance from the door frame that

z drugiej strony od tej samej futryny, odmierzając odległość on the other side from the same door frame, measuring the distance

na danej wysokości, at a given height,

znajdował się zamek szyfrowy, który musieliśmy prześwietlić. there was a combination lock that we had to x-ray.

I chodziło o to, żeby nie widząc zamka, z drugiego pomieszczenia, And the idea was that without seeing the lock, from the other room,

przesłać wiązkę, tak żeby ona idealnie trafiła po osiową na kliszę. send the beam so that it perfectly hits the film axially.

I teraz tak. Na trzecim piętrze bardzo często siedział przy lampce

strażnik, który czytał książkę.

Obserwacja leżała na dachu i cały czas go widziała.

Gdyby on ruszył się i zaczął zbiegać po schodach, to

my musielibyśmy się szybko zwinąć.

Ale teraz tak. Jest rozłożona duża ilość tej aparatury.

I nie można to tak w ułamku sekundy.

No tak, izotop nie jest czymś, co można chwycić w kieszeń i pobiec.

No tak, trzeba go włożyć do specjalnej kasety, a nie do kieszeni.

I nie mieliśmy żadnej ochrony. A ci strażnicy byli przeważnie albo zapaśnikami, albo

jakieś sporty walki, uzbrojeni.

Ja wnioskowałem parę razy do naczelnika, żeby nam przydzielił do grupy kogoś, kto

nam zapewni jakieś bezpieczeństwo. Jak facet wpadnie,

to nas wszystkich zwiąże, zrobi z nami, co zechce.

No ale jakoś kierownictwo się nie zgadzało.

W tych całych operacjach chodziło tak naprawdę o to, żeby zdobyć informacje.

W jaki sposób PRL korzystał z tych informacji? Jakie to były informacje?

Często to były operacje bardzo przydatne dla naszego rządu.

I dla przykładu: na drugim końcu Polski,

dajmy na to, w Krakowie, wychodziliśmy z obiektu o godzinie 5.00,

5.30. Wywoływanie szybkie filmu w komendzie,

wysuszenie, sprawdzenie, czy wszystko dobrze wyszło,

i pierwszym samolotem albo takim wozem z kolumny wozów szybkich,

przywożony był film do Warszawy, był szybko tłumaczony

i o 11.00 rano członkowie Biura Politycznego,

pierwszy sekretarz dostawali album, gdzie po lewej stronie były fotokopie

tych dokumentów w oryginale, a po prawej polskie tłumaczenia.

W ciągu kilku godzin.

Czyli absolutnie natychmiastowa robota.

Tak. Co te dokumenty zawierały, to ja osobiście dokładnie nie wiem,

bo ja tych dokumentów nie czytałem.

Czytali, powiedzmy, oficerowie z danego wydziału, którzy zlecali.

Ja mogłem się tylko domyślać. Ewentualnie później, jak były jakieś premie,

za takie właśnie wykonane operacje,

gdzie zdobywaliśmy jakieś cenne informacje,

to za to były premie i pochwały.

Czyli wtedy mógł pan wyciągnąć ewentualnie to, że udało się jakąś ważną informację zdobyć.

Tak. A to miała być wizyta Kohla, a to Gierek udawał się z wizytą na przykład do

Stanów Zjednoczonych i w tej poczcie dyplomatycznej były

opracowania tzw. tygodniowe,

powiedzmy, ambasady,

sytuacji polityczno-gospodarczej, opierali się na

informacjach ogólnodostępnych,

ale od Solidarności, od kleru i od swojej siatki wywiadowczej,

powiedzmy, na terenie Polski.

I to wszystko było tak lekko syntetyzowane,

i wysyłane później do Waszyngtonu.

A tam odpowiednia komórka rano, podczas briefingu,

prezydentowi meldowała,

jaka jest sytuacja np. tam w Europie Wschodniej, Zachodniej.

Także często były to dokumenty wagi państwowej,

ewentualnie przydatne w celach, powiedzmy, jakichś tam handlowych,

umów handlowych.

No, na pewno były to cenne informacje.

Do jakich placówek najłatwiej, a do jakich najtrudniej było się wam dostać?

Najtrudniej było się dostać do placówek NATO.

Były najbardziej strzeżone.

Jeśli chodzi o Państwa Trzeciego Świata,

to, o dziwo, mieli bardzo dobre kasy,

zwłaszcza te, które były koloniami brytyjskimi

w przeszłości.

Tam kasę było ciężko otworzyć.

Kasę, czyli ten sejf, tak?

Kasę pancerną, tak.

To przeważnie były albo angielskie kasy, albo jakieś inne.

Natomiast stały w pomieszczeniu, do którego można było łatwo się dostać.

Były takie sejfy, do których klucze istniały już od 20-30 lat.

I tych zamków nie zmieniano, można było przyjść tylko w razie czego ustalić szyfr,

klucz pasował i się otwierało i robiło, co chciało.

No któregoś razu na przykład zwrócili się do nas towarzysze

z prośbą, żeby udać się do jednego z państw,

do którego oni u siebie w Moskwie nie mogli wejść, bo tam

była ochrona żywa,

żeby otworzyć kasę,

sfotografować księgę szyfrów

i przekazać.

No i okazało się, że potem przez cały rok mogli podsłuchiwać wszystkie depesze - przychodzące, wychodzące

z placówek danego państwa.

A jaka placówka w Polsce była dla panów

największym wyzwaniem?

Taką sztandarową placówką to był Poznań.

Placówka amerykańska, konsulat.

Żeby ustalić szyfr w drzwiach takich pancernych,

prowadzących do bunkra,

ponieważ nie mogliśmy tuż za drzwiami umieścić izotopu,

a z kolei... obiekt był zamknięty, bunkier,

można go było obejść dookoła, bo bunkier to jest

klatka w klatce. Można ją dookoła obejść, pod spodem obejrzeć,

nad.

I gdybyśmy umieścili izotop daleko, z tyłu, tam za bunkrem,

to odległość zmniejszyłaby natężenie promieniowania i

zabrakłoby nam czasu na uzyskanie

wyraźnego zdjęcia.

Czyli izotop byłby za słaby.

W związku z czym trzeba było wywiercić otwór,

oczywiście który potem się kamuflowało,

i przez ten otwór wsunąć pręt z takim izotopem

do środka, do bunkra, żeby z drugiej strony drzwi,

za zamkiem, go umieścić.

A kliszę z przodu.

I wtedy dopiero można było uzyskać dokładny obraz

zamka, gdzie pokazane były tarcze,

wycięcia w tarczach.

Nie wiadomo było tylko, która tarcza jest która.

Do której tarczy dane wycięcie można przyporządkować.

No ale przynajmniej to jest "n" - silnia, jeżeli są trzy tarcze, to jest jeden raz,

dwa razy trzy, to jest sześć kombinacji.

Niewiele.

No.

Tylko jak się to dokładnie wszystko uda naświetlić.

Im bardziej się oddalamy źródłem od zamka,

w promieniu wiązka staje się bardziej równoległa,

i obraz ma wtedy przełożenie 1:1.

Wielkość tarczy w zamku z wielkością obrazu na kliszy.

A jak jest blisko, tuż za drzwiami, to mamy promieniowanie takie punktowe,

obraz jest na kliszy większy i

rzeczywiście tam trzeba w zamku.

A czy były placówki, do których jednak nie udało się panom dostać?

Czy nie było mocnych?

Nie dostawaliśmy się do placówek, gdzie była żywa ochrona,

kowboje tak zwani.

Albo były tak dobrze strzeżone niektóre, powiedzmy, pomieszczenia

w placówce... Na przykład podchodziliśmy w jednej placówce do drzwi, tam

byliśmy na korytarzu,

przykładaliśmy ucho, a tam trzy zegary Theodora Kromera

pracowały i słychać było tylko "cyk-cyk-cyk-cyk".

I wydział techniczny danego kraju sam sobie, wykorzystując

zamki handlowe najwyższej klasy,

zrobił sobie takie zabezpieczenie, używając różnych dźwigni,

stosując liczniki wielocyfrowe, które

tam.... nierozbieralne, nieprzestawialne, nocy by zabrakło,

i tam nie można było wejść, bo zdradzilibyśmy swoją obecność.

Wspomniał pan wcześniej, że panowie posługiwali się izotopami.

To było szczególnie niebezpieczne zajęcie.

Wielu pana kolegów zapłaciło za to wysoką cenę.

Czy panowie nie mieli w tamtym czasie obawy o to, że...

Mieliśmy. Zdawaliśmy sobie dokładnie sprawę z tego, że się narażamy.

No ale kierownictwo od nas tego wymagało.

Sami też się poczuwaliśmy, żeby takie zabezpieczenia pokonywać.

Ponieważ to była wtedy jedyna rozsądna metoda.

to ją stosowaliśmy.

Staraliśmy się wymieniać w ramach zespołu

pracowników, żeby nie jeden codziennie jeździł i się narażał.

Kto dostał większą dawkę, ten na jakiś czas był izolowany.

Ale było raz tak, że w jednym roku moi starsi koledzy rozchorowali się

i dwóch ubyło. Ja miałem ponad 300 nocy obiektowych.

300 nocy poza domem spędziłem w obiektach.

Czyli 300 nocy spędził pan w różnych placówkach, tak?

Tak. Ale to nie znaczy, że w każdą noc używałem promieniowania. Nieraz

było tak, że przychodziliśmy, szyfr nie był zmieniony i nie musieliśmy aparatury używać.

Wszystko zależało od, powiedzmy, szczęścia.

No jasne.

Kiedy to wszystko się skończyło?

Kiedy te operacje się skończyły? Czy to był '89 rok?

Czy być może wcześniej? A może później?

Tego dokładnie nie wiem, bo ja wcześniej, przed '89 rokiem,

opuściłem wydział.

Tak się złożyło, że zmuszony byłem z przyczyn służbowych...

Moja siostra wyjechała do Szwecji,

zawarła związek małżeński i musiałem to zgłosić przełożonym.

Ze Szwedem, tak?

Tak. Musiałem zgłosić, że jest taka sytuacja.

I to było przeszkodą, żeby pan mógł kontynuować pracę, tak?

Tak, to się nazywało z paragrafu siódmego - dla dobra służby.

W tym czasie np. syn Gierka przebywał za granicą

i im tam nie przeszkadzało.

No a w służbach, to już takie były przepisy.

Czyli właściwie te osobiste sprawy przekreśliły pana dalszą karierę.

Czy pan po czasie żałował, czy jednak cieszył się, że tak to się skończyło?

Pierwszy tydzień nie spałem.

Byłem już zaliczony do rezerwy kadry kierowniczej.

Miałem wszystkie warunki, żeby awansować.

Studia, języki obce, odpowiednie wykształcenie,

doświadczenie.

I nagle z dnia na dzień musiałem się z pracą rozstać.

No to było przykre.

A z perspektywy kolejnych lat?

Czy dzisiaj pan żałuje tego finału?

Nie no, teraz nie. Koledzy, którzy po weryfikacji

pracowali, to okazało się, że

dojechali do jakichś tam wyższych pensji,

to i tak im to wszystko zabrali.

Ma pan na myśli ustawę dezubekizacyjną, tak?,

z 2017 roku.

No właśnie, to ustawa na mocy której

dosyć radykalnie obcięto emerytury osobom,

które współpracowały ze

służbami specjalnymi.

Czy pana także objęło, te obniżki?

No tak, ja byłem funkcjonariuszem SB.

Jak pan to przyjął? Jak pan to przeżył?

No... Jest to tak zwana odpowiedzialność zbiorowa.

I wiele by można było na ten temat mówić.

Ja pracowałem w komórce takiej, która zajmowała się takimi właśnie

sprawami, jak określiłem.

I nikomu krzywdy żadnej nie wyrządzałem.

Ale np. mieliśmy w wydziale kolegę,

który był sierotą.

I z domu dziecka dawniej były takie historie jak syn pułku, córka pułku.

Że sierotą opiekowała się na przykład jednostka wojskowa.

Dbała o edukację, załatwiała mieszkanie

po osiągnięciu pełnoletności,

a nawet pracę.

I ten nasz kolega trafił do szkoły kadetów

jako sierota.

Skończył szkołę kadetów i został skierowany do

resortu spraw wewnętrznych.

I on pracował przy imadle, piłował klucze. On nawet nie

chodził do obiektów.

Wykonywał, powiedzmy, taką mieszkaniówkę, jak trzeba było gdzieś tam jakieś klucze,

coś otworzyć.

Pracował od pierwszego do ostatniego dnia emerytury.

I to było jedyne jego źródło utrzymania.

Ta emerytura.

Kiedy przeszedł na emeryturę, ciężko chory,

zabrano mu, powiedzmy, obniżono mu emeryturę.

Praktycznie został bez środków do życia.

Nie był w stanie nawet, żeby pójść nawet pracować jako jakiś parkingowy czy...

Po prostu zdrowie mu na to nie pozwalało.

I to dla takich ludzi to jest krzywda.

No tak. To jest ta odpowiedzialność zbiorowa, o której pan mówi.

A jak pan sobie ułożył życie po tym '89 roku,

w zupełnie nowej rzeczywistości? Czym pan się zajmował?

W moim przypadku sprawa była prosta, ponieważ zdobyłem doświadczenie

w otwieraniu zamków, kas,

to kontynuuję to dalej.

Na własny rachunek.

Czyli pracował pan jako ślusarz, tak?

Tak.

W ten sposób.

Okej. Czy pan bliscy, czy pana rodzina,

czy oni wiedzieli, czym pan się zajmował,

czy to była jedna wielka tajemnica?

To była jedna wielka tajemnica. Dla przykładu: kiedy mój sąsiad

z piętra zgubił klucze, nie mógł wejść do domu,

mógłbym mu taki zamek otworzyć byle czym.

Ale żeby się nie zdradzać, to powiedziałem, żeby

sąsiad poszedł do administracji,

pożyczył od nich linę i z piątego piętra

opuściłem się tam do niego na trzecie piątro,

żeby mu od środka te drzwi otworzyć.

Czyli pomógł pan, ale w zupełnie inny sposób.

Tak.

Nie wolno nam było zdradzić się najmniejszym nawet jednym słówkiem.

Ale nawet pana najbliżsi nie wiedzieli, czym pan się zajmuje?

Nie.

No ale na pewno były dni, kiedy słyszał pan pytanie: "no ale czym ty się tam zajmujesz?".

Jak pan odpowiadał wtedy?

Nie, nie pytano mnie.

Nie pytano.

Nie.

To wszystko, o czym pan dzisiaj opowiada, jest

nie tylko ciekawe, ale też, myślę, wielu osobom może wydawać się

nawet niewiarygodne,

niesłychane.

I pewnie gdyby nie dokumenty IPN-u, które to potwierdzają,

wiele osób miałoby problem, żeby w to uwierzyć.

Czy myśli pan, że dzisiaj, w dzisiejszych czasach, w dzisiejszej rzeczywistości

podobne rzeczy mogą się dziać?

Czy jest to dzisiaj absolutnie niemożliwe?

Według mojej wiedzy, myślę, że tego typu działania

w tej chwili w Polsce w stosunku do placówek NATO,

raczej nie są prowadzone.

Natomiast jeśli chodzi o inne jakieś obiekty, to trudno powiedzieć.

A za granicą? Na pewno.

Wszędzie takie operacje są przeprowadzane,

gdzie tylko zachodzi potrzeba.

Niedawno dowiedziałem się o bardzo ciekawym przypadku,

chodziło o ministra wojny syryjskiego, który wracał z Korei Północnej