MÓL
– Opowiem ci kawał – zaczęła Ewa.
Wracały ze szkoły tylko we dwie. Chłopcy mieli jeszcze dwie lekcje wuefu. Dziewczyny, które ćwiczyły osobno, zostały zwolnione do domu. Ich wuefistka zachorowała. Żadnej nie chciało się czekać na chłopców. Choć każdej z innego powodu. Ewa nie chciała, by sobie Michał myślał za dużo, a Małgosia…
– Bardzo śmieszny kawał – dodała Ewa.
Małgosia jednak nie odpowiedziała. Nie śmieszyło jej nic. Zwłaszcza od wczoraj. Od tego strasznego odkrycia, którego dokonała przypadkiem, wracając z lekcji w Pałacu Kultury. Obraz, który wtedy zobaczyła, znów stanął jej w pamięci. Odpędziła go jak natrętną muchę, jednak łzy same napłynęły jej do oczu. Mimo woli pociągnęła nosem. Postanowiła za wszelką cenę skupić się na tym, co mówiła Ewa. Kawał. Niech będzie kawał.
– Pewna babka przyjmowała u siebie kochanka. Mąż wcześniej wrócił z delegacji, więc żona wsadziła kochanka do szafy. Mąż wpada do sypialni, widzi żonę nagusieńką przy drzwiach szafy, więc coś mu nie pasuje i otwiera szafę. Patrzy, a w środku stoi jakiś goły facet. Pyta go mąż: „A to co?”. A facet na to: „Mól”. Mąż wzruszył ramionami i zamknął szafę. Siadł z żoną do kolacji, w połowie posiłku zobaczył, że drzwi szafy otworzyły się, facet wyszedł, ale tym razem owinięty w futro, i zmierza do wyjścia. „Co się dzieje? Dokąd idziesz w tym futrze?” − spytał mąż i usłyszał odpowiedź: „Nic. Po prostu doszedłem do wniosku, że zjem w domu”.
Ku zdumieniu Ewy Małgosi nie rozbawił dowcip. Z minuty na minutę jej twarz przybierała coraz smutniejszy wyraz. Przy słowach „zjem w domu” Ewie wydało się, że widzi w oczach koleżanki łzy. Kiedy sama po opowiedzeniu kawału ryknęła śmiechem, Małgosia zaniosła się płaczem.
– Czemu ryczysz? – spytała Ewa.
– Nieśmieszne?
Małgosia przecząco pokręciła głową.
– Co się dzieje? Normalnie byś się z tego śmiała. Że ktoś udaje mola, że ktoś wierzy w to, że jest molem… Że facet mówi, że zamierza w domu zjeść czyjeś futro…
Małgosia ryczała coraz głośniej.
– Matko! Powiedz, co się stało.
– Nie mogę – szepnęła Małgosia przez łzy.
– Dlaczego?
– Bo jak powiem na głos, to wtedy stanie się prawdą.
– Co ty bredzisz? – Ewa nic nie rozumiała.
– Ty tego nie zrozumiesz… – jęknęła Małgosia. – Twoi rodzice się kochają.
– No… – potwierdziła Ewa i się zamyśliła. – Sama jestem w szoku – dodała po chwili. – Ostatnio nakryłam ich na całowaniu się i jeszcze ojciec zrobił matce scenę zazdrości!
– No właśnie – wychlipała Małgosia.
– A twoi nie?
Małgosia nie odpowiedziała. Myślała o mamie, która od kilku miesięcy jeździła po szpitalach i sanatoriach. Stwierdzono, że z powodu klimakterium ma zaburzenia psychiczne i stany depresyjne. Małgosia jej nie poznawała. Nie umiała się z nią porozumieć. Nawet nie chciała. To już nie była mama, tylko obca osoba. Pozostawał ojciec. Ostatnio ciągle nieobecny. Mówił, że ma dużo pracy. Wierzyła mu. Do wczoraj. Choć wszystko zaczęło się dużo wcześniej.
* * *
To było tydzień temu. Umówiła się, że Maciek odbierze ją z francuskiego. Spotkają się w holu na dole Pałacu Kultury i Nauki. Ale kiedy wyszła z lekcji i włączyła komórkę, odczytała esemesa, który brzmiał: Musiałem z mamą pojechać do lekarza. Zadzwonię wieczorem. Przepraszam. Rozejrzała się po holu. Czy jest jeszcze Justyna, koleżanka, z którą kolejny rok siedziała w jednej ławce na dodatkowym francuskim? Proponowała jej dziś wspólną wyprawę do empiku. Jest. Justyna powoli wkładała rękawiczki. Małgosia szybko podeszła i powiedziała:
– Jeśli jeszcze aktualne i idziesz do empiku, to przejdę się z tobą.
– A co? – Justyna się zaśmiała. – Ukochany nawalił?
– Nie… przysłał esemesa, że musiał pojechać z mamą do szpitala – odparła Małgosia.
– Czyli nawalił – stwierdziła Justyna, poprawiając wąskie rękawiczki.
– Nie… jeśli coś takiego napisał, to znaczy, że to poważna sprawa. Wiesz… poczekaj… zadzwonię. – Małgosia szybko wcisnęła trójkę, pod którą w jej komórce był zapisany Maciek, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta.
– No to ładnie. – Justyna pokręciła znacząco głową. – Na pewno jest z inną. Faceci to świnie. To co? Idziesz? Czy będziesz się tak przejmować?
– Idę – odparła Małgosia, ale chęć na spacer Justyną powoli jej mijała. Małgosia chętnie by się wycofała z propozycji, ale jak? – Chodźmy do tego empiku przy rondzie De Gaulle'a – powiedziała po chwili z nadzieją, że Justyna nie będzie chciała i wtedy się pożegnają. – Ty i tak mieszkasz w Centrum, a ja mam stamtąd lepszy dojazd do domu.
– Może być – zgodziła się Justyna. Wyszły z pałacu i ruszyły w stronę Alej Jerozolimskich.
– Faceci to świnie – mówiła Justyna po drodze. – Chodziłam z jednym takim. Po miesiącu okazało się, że miał jeszcze jedną dziewczynę. Ze swojego podwórka.
– Maciek nie ma podwórka… To znaczy, on mieszka w takiej małej kamienicy i tam…
– No to z zajęć pozalekcyjnych kogoś dorwał. Nie wiesz, jak to jest z facetami? Popatrz na Filipa.
– Kto to Filip?
– No ten, co siedzi w drugim rzędzie – powiedziała Justyna takim tonem, jakby nieznajomość Filipa była oznaką kretynizmu.
– Nie kojarzę.
– Litości! Małgorzata! Filip! Ten brunet! Co ma kręcone włosy…
– Ten, co mu się myli plus-que-parfait z…
– Matko! – Justyna aż przystanęła na chodniku. Znajdowały się tuż przed przejściem podziemnym pod skrzyżowaniem Alej Jerozolimskich z Marszałkowską. Justyna, gestykulując niemal teatralnie, klarowała: – Zachowujesz się jak jakiś kujon. Co mu się myli? A pieprzyć to, co mu się myli.
– No dobra – ustąpiła Małgosia. – Pieprzyć. Ale ten czy nie ten, bo inaczej nie skumam.
– No ten – zgodziła się niechętnie Justyna. – Ten, co do tej pory mówi po francusku z angielskim akcentem, bo przez rok mieszkał w Londynie.
– No to trzeba było tak od razu mówić. No i co z nim?
W tym momencie rozległ się dźwięk przychodzącego esemesa. Małgosia sięgnęła po komórkę.
Nie mogłem odebrać. Jestem z mamą na ostrym dyżurze. Nie martw się. Tak zwany ładny gips. Kocham cię.
Małgosia się uśmiechnęła. Pokazać Justynie esemesa czy nie? Nie. Nie pokaże. To nie jest esemes do Justyny, ale do niej.
– No i co? – spytała Justyna, ruchem głowy pokazując komórkę, którą Małgosia wpychała do kieszeni.
– Nic. Jest na ostrym dyżurze. Jakiś gips. Powie mi wieczorem.
– Na czym to ja skończyłam?
– Na Filipie.
– No więc moja koleżanka, która chodzi z Filipem do klasy, opowiadała, że on zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Że jak któraś na niego nie leci, to tak długo koło niej się kręci, aż zacznie lecieć. Widziałam, że i na ciebie patrzył.
Małgosia wzruszyła ramionami. A co ją obchodzi jakiś Filip? Na dodatek taki, który jest najwyraźniej tępy. Raz z nim gadała. Wyszło, że i z angielskim u niego cieniutko. Maciek zaraz by powiedział, że to miejsce, w którym mieszkał przez rok, nie nazywało się Londyn, ale Lądek Zdrój.
– A ty też kręciłaś z tym Filipem? – spytała Małgosia. Weszły właśnie po schodach na przystanek tramwajowy, z którego odjeżdżały tramwaje w kierunku Pragi Południe.
– Wsiadamy – rzuciła krótko Justyna.
Do tramwaju wskoczyły w ostatniej chwili, bo tuż za nimi zamknęły się drzwi. Szarpnął. Małgosia ledwo zdążyła złapać dłonią poręcz. I wtedy go zobaczyła. Siedział w służbowym samochodzie obok jakiejś kobiety.
– O! Patrz! Mój ojciec! – powiedziała do Justyny, która właśnie po raz kolejny zaczynała mówić o sobie i Filipie.
– Gdzie?
– Tu, w tym granatowym oplu.
– A ta kobieta obok to twoja mama? – spytała Justyna.
– Nie – odparła Małgosia, która zauważyła jedynie ciemny warkocz kobiety, i po chwili dodała: – Mama jest w sanatorium.
– Skoro nie mama, to pewnie kochanka – stwierdziła Justyna i pokiwała głową ze zrozumieniem.
– No wiesz! – oburzyła się Małgosia. – Jak możesz coś takiego mówić! To służbowy samochód. Poza tym… mój ojciec by nigdy…
– Też tak kiedyś myślałam – odparła lekceważąco Justyna. – Dopóki przez zupełny przypadek nie znalazłam w biurku starego listu od jakiejś babki.
– Mój ojciec taki nie jest! – odparła Małgosia z mocą.
– Lepiej go poobserwuj, zamiast bronić – powiedziała Justyna i szybko dodała: – Wysiadamy.
– Wiesz co… – Małgosia się zawahała. – Idź sama. Odechciało mi się.
– Obraziłaś się.
– Nie – odparła Małgosia.
Jednak nie do końca było to zgodne z prawdą. Justyna zrobiła jej ogromną przykrość.
W domu Małgosia długo szukała sobie miejsca. Zegar na ścianie nerwowo tykał, a Małgosia krążyła wokół biurka ojca i biła się z myślami. Szukać czy nie szukać. Nie zdążyła zdecydować. W drzwiach usłyszała zgrzyt przekręcanego klucza. Pobiegła do korytarza.
– Widziałam cię dzisiaj – powiedziała, pomagając mu zdjąć palto.
– Tak? Gdzie?
– spytał ojciec i odstawiwszy teczkę na podłogę, poszedł do łazienki myć ręce.
– Na mieście w służbowym samochodzie. Jechałeś z jakąś kobietą.
– A co ty robiłaś na mieście? – spytał i spojrzał na Małgosię badawczo.
– No jak to co? – Małgosia wzruszyła ramionami. – Przecież w poniedziałki i środy mam dodatkowy francuski, a dziś jest poniedziałek.
– Oj, popatrz! Tak jestem zaganiany, że zapomniałem – odparł ojciec i wytarłszy ręce w wiszący nad umywalką malutki ręczniczek, ruszył w stronę kuchni.
Tego dnia nie wrócili do tematu, bo zadzwonił Maciek i opowiedział Małgosi, że mama złamała w pracy nogę, ale na pogotowie zdecydowała się jechać dopiero teraz, kiedy noga spuchła jak bania. Na to, że ojciec zmienił temat, nie zwróciła wtedy uwagi. Ależ była naiwna.
* * *
– Co masz taką minę? No mów! – Ewa szturchnęła koleżankę. Małgosia milczała. – Co? Nie jestem godna, by mi zaufać? Ja tobie opowiedziałam o swoich rozterkach. O Spytku i Michale.
Małgosia westchnęła ciężko, ale nadal milczała.
– Kamili byś powiedziała, choć ostatnio to ja zawsze mam dla ciebie czas.
Małgosia rozszlochała się na dobre.
– Nie rycz, tylko powiedz. Może ci pomogę.
– Kiedy się boję.
– Przysięgam, że zachowam to dla siebie.
– Nie o to chodzi… – wychlipała Małgosia. – Boję się w ogóle o tym mówić. Boję się powiedzieć o tym na głos. Rozumiesz? – spytała i spojrzała na Ewę z nadzieją.
Ewa skinęła głową. Zaczynała rozumieć. Jak to Małgosia wcześniej powiedziała? Że jak powie na głos, to wtedy stanie się prawdą? O rany!
– Ale wiesz co… – zaczęła ostrożnie Ewa, spoglądając na Małgosię. – Czasami takie wypłakanie się komuś pomaga. Bo ktoś obcy potrafi spojrzeć na to z boku… Może źle oceniasz rzeczywistość?
Małgosia spojrzała na Ewę i po chwili wyrzuciła z siebie potok rwanych zdań. O tym, jak zajrzała do notesu ojca, jak znalazła tam wiele razy wpisane imię Alina. Jak pod wczorajszą datą widniało: „Kawiarnia Telimena Alina 15.00”. Jak rano spytała ojca, co robi, a on odpowiedział, że ma dziś o piętnastej spotkanie w prokuraturze. O tym, jak o piętnastej znalazła się pod kawiarnią Telimena i przez okno widziała, jak ojciec głaskał dłoń kobiety z czarnym warkoczem.
– Nic więcej nie widziałaś?
– Nie – wychlipała Małgosia. – Nie chciałam patrzeć.
– A gdzie jest ta kawiarnia Telimena?
– Przy prokuraturze.
– To może umówił się jednak w sprawach służbowych? Prawnicy tak robią. Spotykają się w kawiarniach i tam rozmawiają.
– I głaszczą klientów po ręku?
– Może czasem trzeba? Dobry adwokat jest czasem ponoć jak psycholog. A twój ojciec jest przecież adwokatem. – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
– Radcą prawnym – dopowiedziała Małgosia. – Ostatnio dostał lepszą pracę, służbowy samochód…
– Może ta kobieta to ktoś z pracy? – powiedziała Ewa, starając się, by jej głos brzmiał uspokajająco.
Małgosia wzruszyła ramionami, ale… poczuła jakiś błogi spokój. W końcu pewnie nie miałaby takich myśli, gdyby nie Justyna. Gdyby nie to jej głupie paplanie.
Doszły z Ewą do skrzyżowania Zwycięzców z Saską. Stanęły na światłach. Ależ ta droga ze szkoły się im wlekła.
– Chcesz wpaść do mnie? – spytała Ewa.
Małgosia pokręciła głową.
– Lepiej ty chodź do mnie – zaproponowała.
Gdy zmieniło się światło, przeszły na drugą stronę jezdni i ruszyły w kierunku żółtego domu przy Saskiej, w którym mieszkała Małgosia. Po chwili stanęły przed klatką. Małgosia wystukała kod odblokowujący domofon i obie powoli weszły do budynku. Małgosia przystanęła i wyjęła z plecaka klucze. W tym momencie na górze trzasnęły drzwi od mieszkania. Dla Ewy ten dźwięk był obcy. Dla Małgosi znajomy. Tak właśnie trzaskały drzwi od jej mieszkania. Jednak głos zbiegających po schodach osób nie brzmiał znajomo. Kroki przybliżyły się i na półpiętrze dziewczynki minęła kobieta. Małgosia zdążyła zauważyć jedynie czarny warkocz.
– O Boże – jęknęła.
– Co się stało? – spytała Ewa.
– Znasz tę kobietę? Kto to był?
– Mól – odparła Małgosia i się rozpłakała. Zresztą po raz kolejny tego dnia.