DZIADEK (1)
– Intencje może miał pan i nie najlepsze, ale wyszło dobrze… – Słowa staruszka brzmiały mu w uszach, gdy wchodził po schodach na górę starej kamienicy. Kilka dni temu nie uwierzyłby, że jego przyjście tu jest w ogóle możliwe.
* * *
Gdyby ktoś go spytał, czemu to zrobił, czemu wysłał taki prezent, nie umiałby wytłumaczyć tego inaczej jak… kaprysem. Na szczęście nikt o to nie pytał. Wszystko zaczęło się jeszcze po nieszczęsnym sylwestrze. Obiecał Kindze, że wypyta Maćka o awanturę z Kubą. Zwłaszcza że rozmowa Kingi z rodzonym bratem zakończyła się wielką kłótnią. Kuba, po raz kolejny, nazwał ją „smarkulą” i „gówniarą”, jakby zapominając, że już dawno różnica wieku między nimi, wynosząca cztery lata, stała się niezauważalna.
Jednak okazji do takiej rozmowy nie było. Wielkimi krokami zbliżała się sesja i Michał kuł prawo rzymskie. Maciek też, jak sam mówił, użerał się z jakimiś lekturami i na dodatek niemal dzień i noc oglądał jakieś filmy. Nie było więc kiedy z nim pogadać.
Okazja nadarzyła się w drugiej połowie stycznia, gdy przypadkiem spotkali się w kolejce w sklepie i od słowa do słowa zgadali się, że Maciek chce w piątek rano pojechać na cmentarz do dziadków, ale pogoda go odstrasza.
– Do dziadków? – zdumiał się Michał.
– Tak, wiesz… jest Dzień Dziadka… i…
– No i co?
– Piszę taką pracę zaliczeniową i chcę zbadać, czy ludzie w tym dniu łażą na cmentarz do swoich dziadków.
– Na studia ci to potrzebne? – Michał był coraz bardziej zdumiony.
– No… – Maciek zawahał się. Niby nikt nie kazał mu łazić na cmentarz, ale jego samego nagle zaciekawiło, co tego dnia dzieje się na Powązkach.
– Wiesz co… pojadę z tobą. Wezmę aparat. O tej porze mogą być fajne zdjęcia. Cmentarz w śniegu…
– Jak do piątku nie stopnieje – zauważył Maciek, ale Michał szybko sprawdził w komórce prognozę pogody i powiedział:
– W piątek zajęcia mam na dwunastą. Zdążymy?
* * *
Piątkowy ranek był mroźny, ale i słoneczny. Gdy Maciek przyszedł na przystanek tramwajowy na rondzie Waszyngtona, Michał czekał już na miejscu z plecakiem, w którym zmieściły się i laptop, i aparat fotograficzny z kilkoma obiektywami.
– Wiesz… ja potem od razu na zajęcia – wyjaśnił Michał.
– Czemu właściwie nie wziąłeś samochodu? – spytał po pięciu minutach bezskutecznego czekania na mrozie.
– Gdybym potem nie miał zajęć, to pojechalibyśmy autem, ale tak… Nigdy nie jeżdżę samochodem na uczelnię. Tam nie ma gdzie parkować. Pomijam już, że parkowanie jest płatne i opłata wynosi więcej niż bilety w dwie strony. Niby stać mnie, ale… – Michał urwał, bo w tym momencie na horyzoncie pojawił się tramwaj dwadzieścia dwa. Jedyny, który dojeżdżał pod sam cmentarz.
– Marta na uczelnię jeździ autem, ale tam u niej na UKSW jest parking… – stwierdził Maciek, gdy weszli do środka zatłoczonego wagonu.
Michała ten tekst ucieszył. Był świetnym pretekstem, by dopytać o sylwestra. Zwłaszcza że Kingę zajście między Maćkiem a Kubą mocno zaniepokoiło.
– Spotykasz się z Martą?
– Trochę – odparł Maciek.
W sumie od sylwestra minęły trzy tygodnie, więc właściwie sam jeszcze nie wiedział, co jest między nim a tą dziewczyną. Tyle tylko, że czuł, że jest to ktoś, kto nadaje na tej samej fali. Wtedy, po awanturze u Kingi i bójce z jej bratem, wybiegła za nim. Dogoniła go w połowie drogi do domu, więc resztę wieczoru spędzili u niego. Mama miała gości. Jeszcze przed świętami powiedziała mu, że „jako osoba samotna woli zaprosić ludzi do siebie, niż czekać na czyjeś zaproszenie”. Dom pełen był więc jej starych i nowych znajomych. Zajęci sobą nawet nie spytali, czemu wrócił z sylwestra tuż po północy. Być może nie spytali dlatego, że nie przyszedł sam. Marta została wtedy do rana, kiedy to odwiozła ją do domu para znajomych mamy.
Zanim jednak się rozstali, Kuba dzwonił do niej z dziesięć razy, ale nie odebrała. Być może dlatego, że Maciek opowiedział jej o nim, Małgosi i sobie. Instynktownie czuł, że pomoże mu zrozumieć, co takiego zaszło między nim a Małgosią, że uciekła przed wszystkimi nie wiadomo dokąd. Miał nadzieję, że tak się stanie, bo Marta potrafiła słuchać.
– A to nie była dziewczyna Kuby? – spytał Michał i zaraz pożałował pytania, bo Maciek aż poczerwieniał na twarzy i wysyczał przez zaciśnięte usta:
– Kuba nie ma dziewczyn w tym znaczeniu, w jakim mają je normalni ludzie. Kuba zalicza zdobycze. Spytaj Kingę. Ile dziewczyn przyprowadza do domu w ciągu jednego roku? Spytaj też o to, czy wie, czemu podrywa te zajęte? Czemu je osacza? Czemu je…
Ostatnie słowa wzbudziły zainteresowanie kilku osób stojących obok, więc Maciek zamilkł.
– Uważasz, że on osaczył Małgosię? – spytał Michał, zniżając głos.
– Tak uważam – odparł Maciek i po chwili dodał: – I doprowadził do tego, że pogubiła się i pozwoliła mu… – Maciek urwał. Przez chwilę jakby szukał odpowiednich słów, a potem dodał: – Ty tego nie zrozumiesz. Ty jesteś na innym etapie niż ja czy ona.
– Co masz na myśli, mówiąc o INNYM ETAPIE? – spytał zdezorientowany Michał.
Ale Maciek nie odpowiedział. Złapawszy kątem oka ciekawskie spojrzenia osób stojących obok w zatłoczonym tramwaju, mruknął tylko:
– Zmieńmy temat. Jest Dzień Dziadka… Idziesz do swojego?
– Ho, ho! – Czarny Michał zaśmiał się sarkastycznie. – Nie wiedziałem, że bywasz złośliwy. Od tej strony cię nie znałem.
– Dlaczego złośliwy? – spytał szczerze zdziwiony Maciek. – Pamiętam, że mówiłeś o grobie rodzinnym na Bródnie, a jedziemy na Powązki, więc…
– Aaa! Ty o tym dziadku. – Czarnemu Michałowi jakby kamień spadł z serca. – A ja myślałem…
– Że ja o tym twoim, jak to ty mówisz… TEORETYCZNYM? – Zaśmiał się. – Do głowy by mi to nie przyszło – dodał z rozbrajającą szczerością. – A swoją drogą ciekawe, jak facet się czuje, gdy dziś w radio i telewizji bez przerwy mówi się o Dniu Dziadka. Może mu przykro?
– Już to widzę, jak mu przykro – stwierdził Michał i dodał: – Facet mówił do mnie per gnoju, bękarcie. Nie wydaje mi się, by chciał mieć wnuka, ale wiesz co? Mam pomysł…
Jednak jaki to pomysł, Maciek się nie dowiedział, bo tramwaj zatrzymał się przy Powązkowskiej.
* * *
Gdy wieczorem Maciek pisał na zajęcia referat o polskich obchodach Dnia Dziadka, z którego wynikało, że na cmentarzach panują niemal pustki, Michał wybierał numer telefonu.
– Cena nie gra roli – powiedział do słuchawki.
Rozłączył się i zatarł ręce z zadowolenia. Przed nim na biurku leżała papierowa torba w misie, a w środku pudełko czekoladek i własnoręcznie zrobiona pocztówka. Oj, naszukał się w pudłach, ale znalazł to, czego potrzebował. Dlatego, gdy po kwadransie do drzwi zapukał mężczyzna z firmy kurierskiej, Michał uśmiechnięty wręczył mu przesyłkę.
Potem nastąpiło krótkie dwadzieścia minut, kiedy wyobrażał sobie minę adresata, a potem… zadzwoniła Kinga, by opowiedzieć mu o kolejnej zagrywce pani Leokadii, która niezrażona awanturą, jaką w swoim czasie zrobił jej klient, nadal odpytywała kupujących w aptece z ich chorób.
– Babka przyszła po taki płyn Vagothyl – zaczęła Kinga. – Obsługiwała ją pani Iza i głośno powtórzyła sobie nazwę leku, co niestety podchwyciła pani Leokadia, która nie wiedziała, że ta babka podała receptę od weterynarza, bo przecież nie widziała ani jej, ani recepty. Ale oczywiście pani Leokadia, jak to ona, wtrąciła się. I, jak to ona, zrobiła klientce wykład. Tym razem na temat podmywania się, higieny intymnych części ciała i tak dalej, bo tak w ogóle to ten Vagothyl jest do irygacji przy stanach zapalnych narządów rodnych. W każdym razie, jak się potem okazało, to kobitka kupowała go dla psa, a po tych uwagach pani Leokadii dostała po prostu szału. Zapowiedziała skargę do Naczelnej Rady Aptekarskiej na skandaliczne zachowanie, którym pani Leokadia zasugerowała, że ona się nie podmywa, i poinformowała o tym wszystkich obecnych w aptece. W rezultacie pani Iza się z nerwów popłakała.
– No i co?
Będzie skarga? – spytał Michał.
– Nie wiem – odparła Kinga i opowiedziała, jak sama z siebie zdecydowała się wybiec za kobietą z apteki i prosić, by jednak nie pisała skargi. Stojąc na mrozie bez kurtki, tłumaczyła, że pani Leokadia jest po prostu stara i szurnięta i wszyscy starają się przymykać na nią oko, i ona, Kinga, błaga o to samo, bo właścicielka, czyli pani Iza, jest bardzo dobrym człowiekiem. Na to rozdygotana kobieta odpowiedziała, że się zastanowi, i odeszła. A teraz ona, Kinga, czuje, że się przeziębiła, i dzwoni z pytaniem, czy Michał nie przyszedłby do niej.
To dlatego w kwadrans spakował się i zabrawszy ze sobą książki i notatki do zajęć, w mroźny wieczór wyszedł z domu, rzucając tylko od progu w stronę pokoju mamy krótkie:
– Lecę do Kingi!
* * *
– Halo? Czy to pan Michał? – Męski głos w słuchawce, należący bez wątpienia do starszego pana, sprawił, że Czarny Michał zawahał się, czy dzwoniący na pewno chce z nim rozmawiać. Dlatego na pytanie odpowiedział pytaniem:
– Jaki Michał?
– No… – Głos w słuchawce zawahał się i dopiero po chwili dodał: – Mówi Stodulski… Pamięta mnie pan?
– Stodulski? – Michałowi to nazwisko coś mówiło, ale nie bardzo wiedział co. Telefon oderwał go od czytania. Leżeli z Kingą na jej łóżku, przytuleni każde ze swoją książką, bo każde uczyło się przecież do zupełnie innego egzaminu i to na zupełnie innym kierunku studiów. – Stodulski?
– Przyjaciel pana dziadka… – powiedział głos w słuchawce i zanim Michał zdążył cokolwiek odpowiedzieć, dodał: – Czy mógłby pan się ze mną spotkać?
– Ale po co?
– To nie na telefon – odparł pan Stodulski takim tonem, że Michał poczuł, że nie będzie mógł mu odmówić. Dlatego spytał tylko:
– Dzisiaj? Bo jest już dwudziesta, a ja uczę się do egzaminu i…
– No… jest piątek… – powiedział pan Stodulski wyraźnie zmieszany.
– Egzamin mam w poniedziałek…
– Nie zajmę panu dużo czasu. Dojadę, gdzie pan sobie życzy…
– W porządku – zgodził się Michał, któremu żal zrobiło się miłego jegomościa, więc podał adres knajpy, która jego zdaniem najlepiej nadawała się do spotkania ze starszym panem – Fregata na Międzynarodowej. Ta knajpa, oprócz tego, że znajdowała się niedaleko bloku, w którym mieszkała Kinga, miała jeszcze jedną zaletę. Była czynna do dwudziestej drugiej, a to dawało pewność, że rozmowa nie potrwa długo. Pan Stodulski miał się zjawić za pół godziny.
– Czego on może chcieć? – zastanawiał się Michał, gdy odłożył słuchawkę i zdradził Kindze, z kim rozmawiał. – I czemu raptem dzisiaj?
Ale nie zdążyli o tym porozmawiać. Michał miał niecały kwadrans, by dojść do Fregaty i zająć stolik na spotkanie z panem Stodulskim.