SUBLOKATOR (1)
– Stary! Ja ciebie błagam! Czy ty nie mógłbyś choć raz pościelić swojego łóżka? – spytał Ludwika.
– A co ci do mojego łóżka? – Ludwik był wyraźnie zdziwiony. – Przecież masz swoje.
– No tak, ale to naprawdę nieprzyjemnie uczyć się w takim burdelu.
– To się ucz w cichaczu – stwierdził Ludwik i tradycyjnie wzruszył ramionami. Po czym rzuciwszy jeszcze, że nie ma czasu na sprzątanie, wybiegł z pokoju.
* * *
Po historii z policją i panią Jolą Aleks podjął decyzję, że trzeci rok studiów spędzi w akademiku. Właściciele mieszkania byli tym mocno rozczarowani, gdyż – jak wyznali z rozbrajającą szczerością – po raz pierwszy wynajmował od nich pokój „porządny człowiek”. Dosłownie tak wyraziła się właścicielka. Mile to połechtało Aleksa, jednak zostać nie chciał.
Pan Wiesław też go drażnił. Nawet nie tym, że musiał po nim myć łazienkę. Bardziej tym, że ilekroć pan Wiesław opuszczał toaletę, tylekroć trzeba było wchodzić do niej na wdechu, spuszczać wodę i myć sedes. Aleks błogosławił fakt, że muszla klozetowa nie jest starego typu i z półką, bo pewnie musiałby codziennie oglądać skutki przemiany materii wiecznie przepoconego i śmierdzącego pana Wiesława. Jeszcze na początku Aleks próbował z tym walczyć. Raz nawet kupił odświeżacz powietrza. Miał nadzieję, że to coś pomoże, ale pan Wiesław ani myślał go używać. Gdy Aleks napomknął, że stawia tam odświeżacz i pan Wiesław może z niego korzystać, w odpowiedzi usłyszał:
– Sam se używaj! Kibel to nie perfumeria! Tam się sra, a nie wącha!
„Sra”. To właśnie określenie sprawiło, że Aleks uświadomił sobie, że nie ma co liczyć na jakąkolwiek przemianę pana Wiesława. Przypomniał sobie, że pan Wiesław nie chodził ani „za potrzebą”, ani nie chodził „siusiu” czy „siku”, tylko chodził „szczać”. Bywało, że gdy on był w toalecie, ten stawał pod drzwiami i niecierpliwie wołał:
– Student! Szybciej, bo się ZEJSZCZAM.
To „zejszczam” wiele powiedziało Aleksowi o pochodzeniu pana Wiesława, dla którego wartościowym człowiekiem był ten, kto pracował fizycznie. Cała reszta to darmozjady i „studenty”. Cenił robotników budowlanych, ale gdy raz Aleks powiedział mu, że robotnicy nie mieliby co budować, gdyby nie architekci, pan Wiesław mało nie zabił go wzrokiem. Gdy spotykali się czasem w kuchni, mówił często o takich pogardliwie „białe kołnierzyki” albo „pieprzone inteligenciki”.
Mycie przez Aleksa naczyń płynem uważał za fanaberię. Sam mył tylko wodą. Niedomyte kubki mu nie przeszkadzały. Między innymi chyba dlatego nie miał o Aleksie dobrego zdania. Uważał, że jest naiwny i głupi, bo wtedy wezwał policję do pani Joli. Często Aleksowi powtarzał, że nie zna życia i prędko zginie.
– Książki toto czyta, ale jakby tak miał tonę węgla przerzucić, toby się zesrał – powiedział kiedyś w gniewie.
Niby nie do niego, ale o nim. Poszło o mecz. Telewizor z pokoju Wiesława ryczał jak opętany, a Aleks szykował się do kolokwium i nie mógł się skupić. Z sąsiedniego pokoju dobiegało co chwila:
– Strzelaj, patałachu! Strzelaj!!! Jeeest!! Wrzask pana Wiesława był pełen radości, by po chwili zmienić się w jęk zawodu.
– A nie… No i chuj! I do dupy! – dobiegło zza drzwi.
Okrzykowi towarzyszył dźwięk, po którym Aleks rozpoznał, że jego sąsiad właśnie rzucił o podłogę pustą puszką po piwie. Poprosił więc go o ściszenie telewizora. Zaproponował nawet pożyczenie słuchawek, ale pan Wiesław nie był chętny. Telewizor jednak ściszył. Tyle że towarzyszył temu niewybredny komentarz pod adresem Aleksa. Niby wszystko było powiedziane do siebie, ale obaj wiedzieli, że pan Wiesław chciał, by Aleks to słyszał.
Gdy pod koniec czerwca Aleks zabierał swoje rzeczy z mieszkania, pan Wiesław nawet nie wyszedł ze swojego pokoju, by się z nim pożegnać.
* * *
Pierwszego dnia w akademiku na tak zwanym Lumumbowie panował straszny rozgardiasz. Z pokoi dobywały się dźwięki muzyki. Ludzie witali się po wakacjach. Nowi, pierwszoroczni cieszyli zdobytą wolnością z dala od rodziców. Aleks nie wiedział, czy da radę przywyknąć do tutejszego hałasu. Jednak szybko go uspokojono, że to tylko tak na początku. Potem będzie już lepiej.
Sublokator Aleksa miał na imię Ludwik. Przyjechał z małej miejscowości na Kielecczyźnie. W Łodzi miał studiować zarządzanie. Był na drugim roku. Już pierwszego wieczoru, żeby przełamać lody, postanowili razem wypić piwo. Aleks skoczył po sześciopak do pobliskiego sklepu.
– Z Warszawy? Do Łodzi na studia? – zdziwił się Ludwik. – Przecież u ciebie tyle uczelni…
– Ale nie dostałem się na to, na co chciałem – odparł Aleks i błyskawicznie odbił piłeczkę. – A ty też miałeś bliżej do Kielc…
– Tak, ale chciałem tu.
– Czemu?
– Dalej od starych. Tak to musiałbym w weekendy im pomagać w robocie.
– I zadowolony jesteś?
– No… – odparł i pociągnął łyk piwa. Pili z butelek, leżąc każdy na swoim łóżku. – Ale wiesz… na początku to było ciężko.
– Z nauką? – zainteresował się Aleks.
– Z nauką jak z nauką. Gorzej z miastem.
– Z miastem?
– No wiesz… ty to mieszczuch jesteś. Ja do szkoły średniej to chodziłem w Końskich. Tam nie ma komunikacji miejskiej…
– No i co?
– Nic. Kompletnie nic, poza tym, że nie wiedziałem, jak się kasuje bilet. Głupio było mi kogoś spytać, no i łaziłem po mieście na piechotę.
– Przecież uczelnia blisko – zauważył Aleks, błogosławiąc wybór akademika na miejsce zamieszkania i żałując, że dopiero teraz się zdecydował. – Masz pięć minut i jesteś na zajęciach.
– Tak, ale… na dworzec to trochę dalej. No i wiesz… jak po miesiącu postanowiłem pojechać do rodziców do domu, to zapakowałem plecak i lezę.
– Gdzie?
– No na dworzec! I tak pytam ludzi po drodze, czy na Fabryczną to idę w dobrym kierunku. Patrzyli jak na idiotę, ale drogę pokazywali. Wreszcie zaczepiam jakiegoś faceta i znów pytam, czy na Fabryczną to dobrze idę, a on tak popatrzył na mnie, pokiwał głową i mówi: „Dobrze”. A po chwili ściszył głos i dodał: „Panie. Ja też ze wsi”. Ty wiesz, jak mi się głupio zrobiło?
– No i co?
– No kupiłem bilet, wsiadłem w tramwaj i pytam jakąś babę: „Jak tu się bilet kasuje, bo w moim mieście są inne kasowniki”.
– No i co?
– No i pokazała mi. I jeszcze głupiej mi się zrobiło, że wcześniej na to nie wpadłem, by tak zagadać, tylko łaziłem całe kilometry na piechtę. Teraz sam się śmieję z własnej głupoty. Ale takich rzeczy to tu sporo było. Takich wiesz… tarć na linii miasto−wieś. Na przykład jedna laska wieszała pranie na parapecie, a tu coś z okna spada. Podniosła głowę, a to kluski były i ona nimi w twarz dostała. Wiesz… pędzi na górę, z tymi kluskami na łbie, i krzyczy, że dopiero co łeb myła, a tu ma makaron z pomidorami we włosach. No i wywiesili na drzwiach akademika kartkę, że zabrania się wyrzucać jedzenie przez okna na trawę.
– W życiu by mi do głowy nie przyszło, żeby to robić – przyznał Aleks.
– No widzisz, a na wsi u mnie kury łażą po podwórku i normalne, że im przez okno wywalisz żarcie, bo one zaraz to zjedzą.
– No, ale tu nie ma kur – zauważył Aleks.
– No właśnie, ale przyzwyczajenie jest – wyjaśnił Ludwik, a Aleks stwierdził, że trafił mu się sublokator szczery i sympatyczny.
Nie przewidział tylko, że niektóre przyzwyczajenia Ludwika okażą się dla Aleksa dość uciążliwe.