×

Ми використовуємо файли cookie, щоб зробити LingQ кращим. Відвідавши сайт, Ви погоджуєтесь з нашими правилами обробки файлів «cookie».


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Leśni ludzie

Leśni ludzie

Na północ i zachód od Beni rozciągała się sawanna porosła wysoką trawą. Za nią, na przestrzeni setek tysięcy kilometrów kwadratowych, rozpościerały się dziewicze lasy. Spieczona słońcem sawanna stanowiła olbrzymi, naturalny zwierzyniec Afryki. Jak wiatr przebiegały tam niezliczone stada antylop, to znów szarżowały na oślep groźne bawoły afrykańskie bądź nosorożce, a za trawożerną zwierzyną chyłkiem pomykały lwy i inne drapieżniki.

Zanim słońce wzeszło nad pasmem stromych, iskrzących się skał Ruwenzori, łowcy zdążyli minąć wąski pas sawanny. Wilgotny oddech dżungli musnął spotniałe w marszu twarze.

Po raz pierwszy wkraczał Tomek na dłuższy czas w dziewiczą dżunglę afrykańską, tak nieprzystępną dla białego człowieka. Nowy przewodnik, Matomba, poprowadził karawanę wąską ścieżką wijącą się poprzez naturalny tunel wśród drzew olbrzymów, powikłanych pnączy, krzewów i wysokiej trawy. Chociaż był już dzień, łowcom wydało się, że słońce nagle zaszło; wierzchołki potężnych drzew łączyły pasożytnicze liany, tworząc ledwie przepuszczający dzienne światło dach. Od czasu do czasu w leśnym mroku prześwitywał nieśmiało błysk niebieskiego nieba i kładł się na ciemnej plątaninie bujnej roślinności. Z gałęzi drzew, jak ręce potwornych straszydeł, zwisały długie pasma suchego mchu i trawy.

Obydwa konie ocalałe od ukąszeń tse-tse pozostawił Wilmowski w Beni, gdyż w dżungli nie na wiele by się łowcom przydały. Tak więc, ze względu na osłabionego jeszcze Smugę, karawana szła powoli, ku zadowoleniu tragarzy nieufnie rozglądających się po mrocznej gęstwinie. W pierwszej chwili po wkroczeniu do dżungli mimo woli ściszali głos, jakby w obawie, że wywabią z gąszczu czyhające na nich leśne demony.

Tomek szybko ochłonął z pierwszego wrażenia. Pokpiwał nawet w duchu ze swych uprzednich obaw, obserwując niczym niezmącony spokój objuczonych osłów.

„Nie jestem pewny, czy kłapouchy słusznie uchodzą za najmniej mądre stworzenia na świecie – rozumował. – Dlaczego więc miałbym być głupszy od osłów, które w obliczu każdego niebezpieczeństwa zdobywają się zawsze na tyle spokoju? A poza tym, czego tu się bać?”

Jakby na złość przypomniały mu się teraz wszystkie straszliwe opowieści zasłyszane od Murzynów. Ciche warknięcie Dinga przywróciło go rzeczywistości. Nagle gruby kawał suchej gałęzi spadł na ścieżkę. Byłby uderzył psa w łeb, gdyby nie uskoczył w bok. Tomek zadarł głowę do góry. Wysoko nad ziemią ujrzał niewielkie brunatne zwierzątka przeskakujące z gałęzi na gałąź. Małpy, one to bowiem były, wrzasnęły z uciechy, widząc psa gniewnie szczerzącego kły. Tomek pogroził im pięścią, a wtedy z drzewa znów się posypały pociski.

– Popatrz, brachu, jak to nas kuzyni witają! – śmiał się bosman.

– Ja tam się do takich kuzynów nie przyznaję – odburknął Tomek, lecz zaraz roześmiał się szeroko, widząc, że bosman zaledwie zdołał uskoczyć przed grubym kawałem gałęzi spuszczonym przez małpy wprost na jego głowę.

– Masz rację, czort z takimi kuzynami – żachnął się marynarz. – Chodźmy lepiej prędzej, bo towarzysze gotowi nas tutaj pogubić.

Pognali za karawaną, śmiejąc się z zabawnej przygody. Tymczasem wędrówka stawała się coraz bardziej uciążliwa. Dosyć wyraźna dotąd ścieżka rozpłynęła się w leśnym gąszczu jak woda. Matomba przystanął bezradnie.

– Ścieżka się skończyła – poinformował łowców, jakby sami nie widzieli, że dalej będą musieli się przedzierać przez dżunglę nietkniętą ludzką stopą.

Zgodnie z radą Matomby, należało się posuwać na północny zachód. Tam, według jego zapewnień, najłatwiej można było napotkać leśnych ludzi, jak nazywał goryle. Dwaj Masajowie wydobyli więc długie, ostre jak brzytwy noże i zaczęli wycinać w gąszczu drogę. Podczas wędrówki przed karawaną otwierały się czasem błotniste polany, czasem znów natrafiano na dość wygodne, naturalne galerie ciągnące się w głąb dżungli. Minęło już południe, a Hunter ustawicznie przynaglał do szybkiego marszu. Obecnie karawana posuwała się przez stosunkowo młody las.

Naraz Masajowie torujący nożem drogę zatrzymali się niezdecydowani.

– Ruszajcie naprzód! – przynaglił Hunter.

– Dobrze, ale powiedz, buana, w którą stronę mamy iść? – odparł Masaj.

Hunter wysunął się na czoło karawany, a za nim podążyli nasi łowcy z Tomkiem na przedzie.

– Oho, zaraz napotkamy jakąś wioskę murzyńską – powiedział chłopiec. – Widać, że jej mieszkańcy utorowali drogę przez las.

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.

– W ten sposób jedynie królowie dżungli mogą sobie wydeptywać drogę przez las. Tędy po prostu przeszło stado słoni – wyjaśnił Hunter.

Tomek zdumiony spoglądał na dość szeroki korytarz.

– Więc to naprawdę słonie utorowały tę drogę? – jeszcze raz zapytał.

– Tak, Tomku, tylko stado słoni potrafi spowodować tak wielkie spustoszenie w młodym lesie – zapewnił Smuga. – Na podmokłym gruncie drzewa płytko zapuszczają w ziemię korzenie. Dlatego właśnie nie są w stanie oprzeć się niszczycielskiej sile słoni.

– Którędy mamy pójść, buana? – zagadnął Masaj.

Hunter zbadał wielkie ślady zwierząt, po czym zadecydował:

– Słonie powędrowały na zachód jakieś dwie, trzy godziny temu, możemy więc skorzystać z tej drogi bez narażania się na spotkanie z nimi.

Karawana ruszyła drogą utorowaną przez olbrzymy, nazwaną przez Tomka Aleją Słoni. Hunter nie musiał teraz przynaglać tragarzy do pośpiechu. Biegli niemal bez wytchnienia, trwożliwie rozglądając się wokoło, czy przypadkiem nie ujrzą słoni wynurzających się z gęstwiny. Po dwóch godzinach szybkiego marszu łowcy dotarli do przecinającego las strumyka.

Na przeciwległym brzegu, na znacznej przestrzeni, leżały na ziemi drzewa mimozowe i palmy oliwne wyrwane z korzeniami. Łatwo było się domyślić, że tam właśnie gospodarowało duże stado słoni; świadczyły o tym mimozy objedzone z liści oraz porozrywane potężnymi kłami pnie palm oliwnych, z których był wyjedzony miąższ.

Karawana przystanęła nad strumykiem. Hunter uznał, że niebezpiecznie byłoby wędrować dalej śladem słoni. Olbrzymie zwierzęta nasyciwszy głód, odpoczywały zapewne gdzieś w pobliżu; nie warto było ryzykować spotkania z nimi. Jednocześnie tropiciel polecił Tomkowi trzymać Dinga na smyczy, ponieważ słonie na widok psa zawsze wpadają w bojowy szał.

Po krótkim postoju łowcy powędrowali wzdłuż strumyka. Dopiero tuż przed zapadnięciem ciemności zatrzymali się w gąszczu na nocleg. Trudno tu było marzyć o wygodnym wypoczynku. Nie rozbijano nawet namiotów. Murzyni sklecili naprędce szałasy z gałęzi, po czym wszyscy posilili się sucharami i konserwami. Jedynie dla Smugi przygotowano wygodne posłanie. Reszta łowców rozsiadła się przy ogniskach. Chmary komarów dawały się im we znaki, podsycali więc ogień wilgotnymi gałązkami, które paliły się wolno i gryzącym dymem odstraszały owady.

– Cały dzionek wędrujemy po dżungli, a goryli ani widu, ani słychu – rozpoczął bosman utyskiwanie. – Tyle różnych zwierzaków kiwało na nas ogonami w sawannie, cóż jednak z tego, kiedy wyście się koniecznie uparli na te małpoludy!

– Już pan narzeka, bosmanie? – zdziwił się Hunter. – O ile dobrze sobie przypominam, to wyśmiewał pan kiedyś moje zastrzeżenia co do łowów na goryle i… okapi!

– Pan bosman zawsze musi zrzędzić, to tak z przyzwyczajenia, założyłbym się jednak… – Tomek przerwał swe wywody, zastanawiając się, o co mógłby się założyć z marynarzem, lecz zaraz uśmiechnął się i skończył: – Założyłbym się jednak o butelkę jamajki, że teraz po prostu usycha z ciekawości, aby jak najprędzej ujrzeć goryla. Czy nie tak jest, proszę pana?

– Pocałuj goryla w nos! – odciął się bosman. – Gdybym nie był ciekaw małpoludów, to bym się nie włóczył całymi tygodniami po tych wertepach.

– Nie pomyliłem się więc, ale ja również chciałbym je zobaczyć. Okropnie jestem ciekaw, w jaki sposób będziemy chwytali goryle.

– Szukaliście się obydwaj z bosmanem w korcu maku – wesoło wtrącił Wilmowski. – Dla zaspokojenia ciekawości wśliznęlibyście się nawet do żołądka hipopotama.

– Może to i prawda, ale to my właśnie wyśledziliśmy handlarza niewolników. A kto potem odkrył przygotowaną przez niego zasadzkę? – puszył się chłopiec. – Dlatego powiedzcie nam lepiej, w jaki sposób łowi się goryle.

Rozweselony Hunter zawołał Santuru, ofiarował mu sporą porcję tytoniu, po czym zagadnął:

– Powiedz, Santuru, czy chwytałeś może już kiedyś małpy?

– Santuru łapał szympansy dla kabaki – odparł Murzyn, pykając fajeczkę.

– Mały biały buana chciałby wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej będzie można schwytać soko – powiedział Hunter.

– Małpy, tak jak ludzie, lubią bardzo „piwo”. Musimy tylko znaleźć mieszkanie soko, a potem zrobimy mocne „piwo” i postawimy je jak najbliżej. Potem zaczekamy, aż soko je wypiją i będą udawać pijanego człowieka – wyjaśnił Santuru.

– Patrzcie, jaki cwaniak! – zawołał bosman i zaciekawiony przysunął się do Murzyna. – Powiedz jeszcze, brachu, w jaki sposób znajdziemy te afrykańskie małpoludy?

– One lubią jeść słodkie owoce i pić wodę. Tam trzeba szukać.

– Toś odkrył niemal Amerykę. Każde zwierzę musi jeść i pić – oburzył się bosman.

– No tak, toteż przebywa tam, gdzie znajduje pokarm – wyjaśnił Hunter. – Goryle są zwierzętami roślinożernymi. Żywią się jagodami, brzoskwiniami, bananami, ananasami i korzeniami roślin, które pochłaniają w dużej ilości. Gdy już wyżrą wszystko w jednym miejscu, przyparte głodem przenoszą się gdzie indziej.

– Żeby więc trafić na ślad goryli, musimy poszukać okolic obfitujących w ulubiony przez nie pokarm! – zawołał Tomek.

– Trafiłeś w sedno – powiedział Hunter.

– Czy małpoludy budują mieszkania na drzewach? – zapytał bosman.

– Z tego, co sam zaobserwowałem, z małp afrykańskich jedynie szympansy budują swego rodzaju daszki. Być może czynią to również goryle – odparł Hunter.

– Czy goryle żyją rodzinami? – dopytywał się Tomek.

– Przeważnie koczują rodzinami, lecz czasem łączą się również w stada. Mało jeszcze wiemy o ich sposobie życia. Niełatwo obserwować w dżungli żywe goryle.

– W którym kierunku poprowadzi nas pan teraz? – zagadnął Wilmowski.

– Wydaje mi się, że najlepiej zrobimy, idąc wolno wzdłuż strumienia. Po drodze będziemy się rozglądać po lesie, dopóki nie znajdziemy dogodnego miejsca na rozłożenie obozu. Dopiero wtedy podzielimy się na mniejsze grupy i rozpoczniemy właściwe poszukiwania.

– Tak samo urządziliśmy się podczas wyprawy w Australii – z entuzjazmem powiedział Tomek. – Ależ to były wspaniałe czasy!

– Prawda, brachu, komarzysków też tam było mniej, tyle że z braku wody rozsychaliśmy się często jak stare beczki – westchnął bosman.

Noc była parna. Wokół obozowiska rechotały żaby i ćwierkały świerszcze. Po ciemnej dżungli pełzały białe opary. Od czasu do czasu rozlegał się trzask łamanej gałęzi, to znów krzyk przebudzonej małpy bądź rozgniewanej papugi. Spowita ciemnością dżungla bez przerwy dawała znać o swym istnieniu. Z głębi dziewiczego lasu płynął nieokreślony głos, który brzmiał jak przejmujące westchnienie.

Tomek z radością powitał wschodzące słońce. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pierzchły wszelkie nocne przywidzenia. Mroczna dżungla znów stała się plątaniną niebotycznych drzew i pnączy. Ucho z łatwością odróżniało krzyk papug od małpich pisków, a trzask łamanej gałęzi nie podsuwał myśli o skradających się leśnych potworach.

Łowcy wykąpali się w płytkim strumieniu. Tomek i Dingo najdłużej się pluskali w ciepłej wodzie. Dopiero gdy Wilmowski zawołał, że śniadanie gotowe, chłopiec wyskoczył z wody i gwizdnął na psa. Dingo jednym susem znalazł się na brzegu. Tomek usiadł na zwalonej kłodzie. Właśnie wkładał wysokie trzewiki ze sznurowanymi cholewkami, gdy naraz Dingo warknął ostrzegawczo. Chłopiec spojrzał na niego zdziwiony, lecz w tej chwili pies zjeżył sierść i nieoczekiwanie skoczył na Tomka. Ten runął plecami na ziemię i wtedy ujrzał Dinga chwytającego kłami węża, który zwisał z gałęzi drzewa. Natychmiast zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Łeb węża musiał przed chwilą znajdować się na wysokości jego głowy. Jedynie błyskawiczny atak psa ocalił go przed ukąszeniem. Teraz Dingo zdołał wpić się kłami w błyszczące ciało węża tuż przy płaskim łbie. Pies i wąż upadli na ziemię, rozgorzała błyskawiczna, zaciekła walka.

– Ratunku! – krzyknął Tomek, nie wiedząc, w jaki sposób mógłby przyjść psu z pomocą.

Z kłębowiska toczącego się po murawie najpierw stał się widoczny Dingo. Wyśliznął się zręcznie z objęć węża, który natychmiast zsunął się z brzegu do wody.

– Co się stało? Tomku, co tobie? – wołali przerażeni łowcy, biegnąc ku niemu na wyścigi.

– Wąż! Wąż wisiał nade mną! Dingo się na niego rzucił!

Tomek z przejęciem opowiadał o niebezpiecznym wydarzeniu, Smuga i Wilmowski uważnie obejrzeli psa, który podniecony gwałtowną walką jeszcze gniewnie szczerzył kły.

– Wierny, poczciwy Dingo – odezwał się Smuga. – Dowiodłeś teraz, piesku, że potrafisz narazić własne życie w obronie swego pana.

– Dlaczego pan tak mówi? – zaniepokoił się chłopiec. – Czyżby wąż…?

– Nie chciałbym cię martwić, lecz mężczyzna musi umieć spojrzeć prawdzie w oczy – smutno odparł Smuga. – Wąż ukąsił Dinga tuż nad lewym okiem. Górna powieka już puchnie…

– Dingo, mój kochany Dingo… – szepnął Tomek, nachylając się nad swym czworonożnym przyjacielem.

Drżącymi palcami dotknął psa, przyjrzał się szybko puchnącej powiece, po czym przytulił jego łeb do swej piersi. Z oczu Tomka popłynęły łzy.

– Czy naprawdę nie ma już dla niego żadnego ratunku? – zapytał, łkając.

Mężczyźni stali głęboko wzruszeni. Obawiali się budzić w sercu chłopca złudne nadzieje. Sambo przyklęknął przy Tomku.

– Szkoda, że Samba tu nie było. Może wąż jego by ukąsił zamiast dobrego psa, który bronił Samba przed handlarzem niewolników – mówiąc to, Sambo wycierał czarnym kułakiem łzy.

– Pies nie zawsze umiera, gdy ukąsi go wąż – wtrącił Mescherje. – Miałem takiego psa, co pogryzł się z wężem i nic mu nie było.

– Nie becz, brachu, nad żywym jeszcze przyjacielem, chociaż i mnie jakoś miękko robi się w dołku – dorzucił bosman, przygarniając do siebie chłopca i psa.

– Słuchaj, Tomku, nie chciałbym cię łudzić, ale przecież w Dingu płynie krew australijskich dzikich psów, dla których wszelkie płazy i gady nie są żadną nowością. Może ukąszenie węża mu nie zaszkodzi, nawet jeżeli był to wąż jadowity – zauważył Smuga.

– Czy pamiętacie, co gadał pan Bentley? Że w Australii nawet małe dzieci węży się nie boją? – porywczo powiedział bosman.

– Nie martwmy się, dopóki Dingo ma tak wesołą minę – dodał Wilmowski, spoglądając przez cały czas uważnie na psa.

Teraz dopiero Tomek zwrócił uwagę na zachowanie ulubieńca. Otóż Dingo z wielkim zadowoleniem poddawał się pieszczotom. Wprawdzie mocno napuchnięta lewa powieka zakryła mu całe oko, lecz pies przekrzywił głowę i drugim okiem wesoło spoglądał na otaczających go ludzi. Tomek przestał płakać. Wtedy Dingo machnął kilka razy ogonem; różowym jęzorem polizał chłopca po zapłakanej twarzy, potem obwąchał chlipiącego Samba, dotknął wilgotnym nosem kułaków wciśniętych w oczy, szczeknął chrapliwie i pobiegł węszyć na brzegu, gdzie wąż zsunął się do wody.

– Widzisz, Dingo wcale się nie przejął ukąszeniem. Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy – odezwał się Wilmowski.

– Najlepszym lekarstwem na wszelkie zmartwienia są praca i ruch. Przygotujmy się szybko do drogi.

Obawa Tomka o życie ulubieńca była tak wielka, że tego dnia prawie wcale nie zwracał uwagi na dżunglę. Inni łowcy również co chwilę uważnie spoglądali na Dinga, lecz nie spostrzegając, poza opuchlizną na lewym oku, dalszych skutków ukąszenia, powoli nabierali nadziei, że psu nic złego się nie stanie.

Tego samego dnia po południu łowcy natrafili na rozwidlenie strumienia. Stąd część wód płynęła wprost na zachód. Wartki nurt ginął w głębi zielonego naturalnego tunelu, utworzonego przez połączone lianami korony drzew rosnących na obu brzegach.

Hunter długo spoglądał w mroczny wyłom w zieleni dżungli. W końcu zaproponował, aby karawana zatrzymała się na odpoczynek przy rozwidleniu strumienia, podczas gdy on i Santuru rozejrzą się po okolicy. Nikt oczywiście nie oponował. Tropiciel ruszył w towarzystwie Murzyna na przeciwległy brzeg. Po chwili obydwaj zniknęli w gęstwinie dziewiczego lasu. Wrócili dopiero po dwóch godzinach.

– Wydaje mi się, że natrafiliśmy wreszcie na okolicę, w której mogą się gnieździć goryle – oświadczył Hunter po powrocie z wypadu. – Godzinę drogi stąd znajduje się w pobliżu strumienia wiele dzikich drzew owocowych. Woda i obfitość pożywienia, a nade wszystko brak jakichkolwiek mieszkańców stwarzają ulubione przez małpy warunki bytowania.

– Czy znalazł pan miejsce nadające się do rozłożenia obozu? – zatroszczył się Wilmowski.

– Owszem napotkaliśmy sporą, zaciszną polanę na niewielkim wzniesieniu.

Nie tracąc czasu, przeprawili się przez strumień i podążyli wzdłuż płynącej na zachód odnogi. Z wielkim trudem przedzierali się przez gąszcz, Hunter bowiem nie pozwolił wyrąbywać drogi.

– Im mniej wrzawy narobimy, tym prędzej osiągniemy cel wyprawy – tłumaczył. – Musimy pamiętać, że goryle unikają spotkania z ludźmi, a niepokojone, natychmiast się przenoszą w inną okolicę.

W plątaninie lian i drzew musieli wyszukiwać łatwiejsze przejścia dla tragarzy i zwierząt jucznych. Chwilami schodzili w łożysko strumienia, by posuwać się jego łagodnym nurtem. Tomek, uczulony na węże, z niepokojem wyśledził kilka żmij, które szybko umykały spod nóg.

Uciążliwa wędrówka zajęła sporo czasu. Dopiero po trzech godzinach dotarli do przerzedzonego lasu o niezwykłym kolorycie. Między długimi szpalerami jasnokarmazynowych akacji rozrzucone były drzewa brzoskwiniowe i złoto kwitnące dzikie mimozy. Nieopodal była polana wybrana uprzednio przez tropiciela.

Mieli się tu zatrzymać na dłuższy czas, więc rozbili namioty, a cały obóz otoczyli ogrodzeniem zbudowanym z gałęzi i mocnych lian. Tomek ściął w lesie wysmukłe drzewo, które po usunięciu gałęzi miało służyć za maszt flagowy. Razem z Sambem wkopali go pośrodku obozu i na umocowanych do drzewca blokach bardzo uroczyście wciągnęli polską flagę. Dopiero tuż przed zachodem słońca uporali się z najpilniejszymi pracami obozowymi.

Wieczorem, zmęczeni nużącym przedzieraniem się przez dżunglę, podróżnicy, paląc fajki, niewiele rozmawiali. Sen sklejał im powieki i już mieli się rozejść do namiotów, gdy naraz z głębi dżungli doszedł dźwięk, jakby uderzano w wielki metalowy kocioł.

– Tam-tamy! – zawołał Tomek, lecz natychmiast zamilkł.

W mrocznym lesie rozległ się ryk przypominający z początku jakby szczekanie wielkiego brytana, a potem głuche warczenie podobne do huku dalekiego grzmotu. Przerażający ryk oraz dudnienie powtarzane przez echo zdawały się rozbrzmiewać we wszystkich zakątkach dżungli. Biali podróżnicy i Murzyni z zapartym tchem wsłuchiwali się w te niesamowite głosy.

– Leśni ludzie! – szepnął Matomba poszarzałymi ze strachu wargami.

– Soko! – cicho przywtórzył Santuru.

– Czy jesteś pewny, że to głosy goryli? – zapytał Hunter.

– Tak, tak, Santuru słyszał już nad jeziorem Kiwu gniewające się soko – zapewnił nadworny łowczy.

– Wygaście zaraz ognisko, bo inaczej leśni ludzie przyjdą tu w nocy i zjedzą wszystkich! – pospiesznie zawołał Matomba.

– Uspokój się, Matomba, takim gadaniem straszysz niepotrzebnie siebie i innych – skarcił Hunter. – Twoi leśni ludzie są zwykłymi zwierzętami, które nie odważą się napaść na nasze obozowisko. Ogień musimy wygasić, aby nie spłoszyć goryli.

Murzyni pospiesznie zadeptali ognisko, natychmiast też przestali narzekać na zmęczenie. Niektórzy przykucnęli na ziemi, trzymając ostre dzidy w pogotowiu, jakby oczekiwali napaści.

– Dlaczego Murzyni nazywają goryle leśnymi ludźmi? – zapytał podniecony Tomek.

Wilmowski spokojnie wyjaśnił:

– Wiele szczepów murzyńskich mniema, że goryle są naprawdę dzikimi ludźmi. Mają oni rzekomo przebywać w głębi dżungli z obawy, aby nie zaprzęgnięto ich do pracy. Umyślnie jakoby udają również nieznajomość ludzkiej mowy. Należy wziąć pod uwagę, że do tej pory bardzo mało wiemy o życiu małp człekokształtnych. Z tego też powodu niejedna już powstała o nich legenda.

– Ciekawe, kto pierwszy odkrył w dżungli goryle? – zapytał Tomek.

– O ile sobie dobrze przypominam, to w połowie dziewiętnastego wieku jako pierwszy z białych ludzi odkrył goryla lekarz i misjonarz Thomas S. Savage. Początkowo uważano goryla za szympansa, dawno już znanego afrykańskiego leśnego człowieka. Później jednak podróżnik Du Chaillu bliżej mu się przypatrzył, a wtedy uznano w gorylu oddzielny i najbliższy człowiekowi gatunek małpy[60].

[60] Ostatnie badania wskazują, że genetycznie najbardziej z człowiekiem jest spokrewniony szympans, a anatomicznie – orangutan.

– Czy to prawda, że goryle napadają na ludzi i są tak potwornie silne?

– Trudno mi o tym dyskutować, gdyż widziałem zaledwie jednego, zdychającego już goryla, i to… w niewoli.

– A może pan Hunter wie coś ciekawego o gorylach? – zagadnął Tomek.

– Nie widziałem jeszcze tych bestii ani żywych, ani martwych. Mogę mimo to dla uspokojenia nas wszystkich dodać, że pojedynczy goryl podobno ustępuje człowiekowi z drogi, lecz gdy jest razem z rodziną, wtedy śmiało atakuje. Najlepiej w takim wypadku zachować strzał na ostatnią chwilę – wyjaśnił Hunter.

– Grunt to dobra pukawka i… celne oko, brachu kochany – mruknął bosman.

– Trafnie to powiedziałeś, bosmanie – odezwał się Smuga. – Cokolwiek czarni lub biali ludzie naopowiadali o gorylu, jest on w rzeczywistości tylko złośliwym, fałszywym, upartym i niebezpiecznym zwierzęciem. Jeżeli staniesz z nim twarzą w twarz, pal między ślepia bez najmniejszych skrupułów i mierz celnie! Inaczej rozerwie cię na sztuki potężnymi kłami tak jak każde inne dzikie zwierzę.

Mescherje błysnął w uśmiechu białymi zębami i rzekł:

– My zaraz zrobimy mocne „piwo”, jak mówił Santuru, a biały człowiek zamknie do klatki wielką małpę.

Leśni ludzie Лісові люди

Na północ i zachód od Beni rozciągała się sawanna porosła wysoką trawą. Za nią, na przestrzeni setek tysięcy kilometrów kwadratowych, rozpościerały się dziewicze lasy. ||||||||||незаймані| Spieczona słońcem sawanna stanowiła olbrzymi, naturalny zwierzyniec Afryki. Jak wiatr przebiegały tam niezliczone stada antylop, to znów szarżowały na oślep groźne bawoły afrykańskie bądź nosorożce, a za trawożerną zwierzyną chyłkiem pomykały lwy i inne drapieżniki. Бесчисленные стада антилоп носились как ветер, грозные африканские буйволы или носороги бросались вслепую, а львы и другие хищники разбегались в разные стороны от травянистых животных.

Zanim słońce wzeszło nad pasmem stromych, iskrzących się skał Ruwenzori, łowcy zdążyli minąć wąski pas sawanny. Когда солнце поднялось над отвесными сверкающими скалами Рувензори, охотники миновали узкую полосу саванны. Wilgotny oddech dżungli musnął spotniałe w marszu twarze. Влажное дыхание джунглей освещало потемневшие за время марша лица.

Po raz pierwszy wkraczał Tomek na dłuższy czas w dziewiczą dżunglę afrykańską, tak nieprzystępną dla białego człowieka. Nowy przewodnik, Matomba, poprowadził karawanę wąską ścieżką wijącą się poprzez naturalny tunel wśród drzew olbrzymów, powikłanych pnączy, krzewów i wysokiej trawy. Chociaż był już dzień, łowcom wydało się, że słońce nagle zaszło; wierzchołki potężnych drzew łączyły pasożytnicze liany, tworząc ledwie przepuszczający dzienne światło dach. Od czasu do czasu w leśnym mroku prześwitywał nieśmiało błysk niebieskiego nieba i kładł się na ciemnej plątaninie bujnej roślinności. Z gałęzi drzew, jak ręce potwornych straszydeł, zwisały długie pasma suchego mchu i trawy.

Obydwa konie ocalałe od ukąszeń tse-tse pozostawił Wilmowski w Beni, gdyż w dżungli nie na wiele by się łowcom przydały. Двух лошадей, спасенных от укусов це-це, Вильмовский оставил в Бени, так как они были бы бесполезны для охотников в джунглях. Tak więc, ze względu na osłabionego jeszcze Smugę, karawana szła powoli, ku zadowoleniu tragarzy nieufnie rozglądających się po mrocznej gęstwinie. W pierwszej chwili po wkroczeniu do dżungli mimo woli ściszali głos, jakby w obawie, że wywabią z gąszczu czyhające na nich leśne demony. В первый момент после входа в джунгли они, несмотря ни на что, понизили голос, словно опасаясь приманить лесных демонов, скрывающихся в чащобе.

Tomek szybko ochłonął z pierwszego wrażenia. Том быстро остыл от своего первого впечатления. Pokpiwał nawet w duchu ze swych uprzednich obaw, obserwując niczym niezmącony spokój objuczonych osłów. Наблюдая за невозмутимым спокойствием животных, запряженных ослами, он даже посмеялся над своими прежними страхами.

„Nie jestem pewny, czy kłapouchy słusznie uchodzą za najmniej mądre stworzenia na świecie – rozumował. "Я не уверен, что клыки по праву считаются наименее умными существами на свете, - рассуждает он. – Dlaczego więc miałbym być głupszy od osłów, które w obliczu każdego niebezpieczeństwa zdobywają się zawsze na tyle spokoju? A poza tym, czego tu się bać?”

Jakby na złość przypomniały mu się teraz wszystkie straszliwe opowieści zasłyszane od Murzynów. Ciche warknięcie Dinga przywróciło go rzeczywistości. Nagle gruby kawał suchej gałęzi spadł na ścieżkę. Byłby uderzył psa w łeb, gdyby nie uskoczył w bok. Tomek zadarł głowę do góry. Wysoko nad ziemią ujrzał niewielkie brunatne zwierzątka przeskakujące z gałęzi na gałąź. Małpy, one to bowiem były, wrzasnęły z uciechy, widząc psa gniewnie szczerzącego kły. Tomek pogroził im pięścią, a wtedy z drzewa znów się posypały pociski. Том пригрозил им кулаком, и в этот момент с дерева снова посыпались снаряды.

– Popatrz, brachu, jak to nas kuzyni witają! – śmiał się bosman.

– Ja tam się do takich kuzynów nie przyznaję – odburknął Tomek, lecz zaraz roześmiał się szeroko, widząc, że bosman zaledwie zdołał uskoczyć przed grubym kawałem gałęzi spuszczonym przez małpy wprost na jego głowę. ||||||||||||||||||||||||гілки||||||| - Я не признаю там таких кузенов, - хмыкнул Томек, но тут же широко рассмеялся, увидев, что старшина едва успел увернуться от толстой ветки, пущенной обезьянами прямо ему на голову.

– Masz rację, czort z takimi kuzynami – żachnął się marynarz. – Chodźmy lepiej prędzej, bo towarzysze gotowi nas tutaj pogubić.

Pognali za karawaną, śmiejąc się z zabawnej przygody. Tymczasem wędrówka stawała się coraz bardziej uciążliwa. Dosyć wyraźna dotąd ścieżka rozpłynęła się w leśnym gąszczu jak woda. Matomba przystanął bezradnie.

– Ścieżka się skończyła – poinformował łowców, jakby sami nie widzieli, że dalej będą musieli się przedzierać przez dżunglę nietkniętą ludzką stopą.

Zgodnie z radą Matomby, należało się posuwać na północny zachód. Tam, według jego zapewnień, najłatwiej można było napotkać leśnych ludzi, jak nazywał goryle. Dwaj Masajowie wydobyli więc długie, ostre jak brzytwy noże i zaczęli wycinać w gąszczu drogę. Podczas wędrówki przed karawaną otwierały się czasem błotniste polany, czasem znów natrafiano na dość wygodne, naturalne galerie ciągnące się w głąb dżungli. ||||||||||||||зручні||||||| Minęło już południe, a Hunter ustawicznie przynaglał do szybkiego marszu. Obecnie karawana posuwała się przez stosunkowo młody las.

Naraz Masajowie torujący nożem drogę zatrzymali się niezdecydowani.

– Ruszajcie naprzód! – przynaglił Hunter.

– Dobrze, ale powiedz, buana, w którą stronę mamy iść? |||пан||||| – odparł Masaj.

Hunter wysunął się na czoło karawany, a za nim podążyli nasi łowcy z Tomkiem na przedzie.

– Oho, zaraz napotkamy jakąś wioskę murzyńską – powiedział chłopiec. – Widać, że jej mieszkańcy utorowali drogę przez las.

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.

– W ten sposób jedynie królowie dżungli mogą sobie wydeptywać drogę przez las. Tędy po prostu przeszło stado słoni – wyjaśnił Hunter.

Tomek zdumiony spoglądał na dość szeroki korytarz.

– Więc to naprawdę słonie utorowały tę drogę? - Так это действительно слоны проложили эту дорогу? – jeszcze raz zapytał.

– Tak, Tomku, tylko stado słoni potrafi spowodować tak wielkie spustoszenie w młodym lesie – zapewnił Smuga. – Na podmokłym gruncie drzewa płytko zapuszczają w ziemię korzenie. - На заболоченной почве деревья неглубоко погружают свои корни в землю. Dlatego właśnie nie są w stanie oprzeć się niszczycielskiej sile słoni. Именно поэтому они не могут противостоять разрушительной силе слонов.

– Którędy mamy pójść, buana? – zagadnął Masaj.

Hunter zbadał wielkie ślady zwierząt, po czym zadecydował:

– Słonie powędrowały na zachód jakieś dwie, trzy godziny temu, możemy więc skorzystać z tej drogi bez narażania się na spotkanie z nimi.

Karawana ruszyła drogą utorowaną przez olbrzymy, nazwaną przez Tomka Aleją Słoni. Караван отправился по дороге, вымощенной гигантами, которую Том назвал Слоновьей аллеей. Hunter nie musiał teraz przynaglać tragarzy do pośpiechu. Biegli niemal bez wytchnienia, trwożliwie rozglądając się wokoło, czy przypadkiem nie ujrzą słoni wynurzających się z gęstwiny. Po dwóch godzinach szybkiego marszu łowcy dotarli do przecinającego las strumyka.

Na przeciwległym brzegu, na znacznej przestrzeni, leżały na ziemi drzewa mimozowe i palmy oliwne wyrwane z korzeniami. Łatwo było się domyślić, że tam właśnie gospodarowało duże stado słoni; świadczyły o tym mimozy objedzone z liści oraz porozrywane potężnymi kłami pnie palm oliwnych, z których był wyjedzony miąższ. |||||||||||||||||||||||||||||м'якоть

Karawana przystanęła nad strumykiem. Hunter uznał, że niebezpiecznie byłoby wędrować dalej śladem słoni. Olbrzymie zwierzęta nasyciwszy głód, odpoczywały zapewne gdzieś w pobliżu; nie warto było ryzykować spotkania z nimi. Jednocześnie tropiciel polecił Tomkowi trzymać Dinga na smyczy, ponieważ słonie na widok psa zawsze wpadają w bojowy szał.

Po krótkim postoju łowcy powędrowali wzdłuż strumyka. Dopiero tuż przed zapadnięciem ciemności zatrzymali się w gąszczu na nocleg. Trudno tu było marzyć o wygodnym wypoczynku. Nie rozbijano nawet namiotów. Murzyni sklecili naprędce szałasy z gałęzi, po czym wszyscy posilili się sucharami i konserwami. Jedynie dla Smugi przygotowano wygodne posłanie. Reszta łowców rozsiadła się przy ogniskach. Chmary komarów dawały się im we znaki, podsycali więc ogień wilgotnymi gałązkami, które paliły się wolno i gryzącym dymem odstraszały owady. Их донимали тучи комаров, поэтому они разжигали костер влажными ветками, которые горели медленно и отгоняли насекомых своим кусачим дымом.

– Cały dzionek wędrujemy po dżungli, a goryli ani widu, ani słychu – rozpoczął bosman utyskiwanie. – Tyle różnych zwierzaków kiwało na nas ogonami w sawannie, cóż jednak z tego, kiedy wyście się koniecznie uparli na te małpoludy!

– Już pan narzeka, bosmanie? – zdziwił się Hunter. – O ile dobrze sobie przypominam, to wyśmiewał pan kiedyś moje zastrzeżenia co do łowów na goryle i… okapi!

– Pan bosman zawsze musi zrzędzić, to tak z przyzwyczajenia, założyłbym się jednak… – Tomek przerwał swe wywody, zastanawiając się, o co mógłby się założyć z marynarzem, lecz zaraz uśmiechnął się i skończył: – Założyłbym się jednak o butelkę jamajki, że teraz po prostu usycha z ciekawości, aby jak najprędzej ujrzeć goryla. Czy nie tak jest, proszę pana?

– Pocałuj goryla w nos! – odciął się bosman. – Gdybym nie był ciekaw małpoludów, to bym się nie włóczył całymi tygodniami po tych wertepach. ||||||||||||||нетрях - Если бы меня не интересовали обезьяны, я бы не стал неделями бродить по этим дорожкам.

– Nie pomyliłem się więc, ale ja również chciałbym je zobaczyć. Okropnie jestem ciekaw, w jaki sposób będziemy chwytali goryle.

– Szukaliście się obydwaj z bosmanem w korcu maku – wesoło wtrącił Wilmowski. – Dla zaspokojenia ciekawości wśliznęlibyście się nawet do żołądka hipopotama.

– Może to i prawda, ale to my właśnie wyśledziliśmy handlarza niewolników. A kto potem odkrył przygotowaną przez niego zasadzkę? – puszył się chłopiec. – Dlatego powiedzcie nam lepiej, w jaki sposób łowi się goryle.

Rozweselony Hunter zawołał Santuru, ofiarował mu sporą porcję tytoniu, po czym zagadnął:

– Powiedz, Santuru, czy chwytałeś może już kiedyś małpy?

– Santuru łapał szympansy dla kabaki – odparł Murzyn, pykając fajeczkę.

– Mały biały buana chciałby wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej będzie można schwytać soko – powiedział Hunter.

– Małpy, tak jak ludzie, lubią bardzo „piwo”. Musimy tylko znaleźć mieszkanie soko, a potem zrobimy mocne „piwo” i postawimy je jak najbliżej. Potem zaczekamy, aż soko je wypiją i będą udawać pijanego człowieka – wyjaśnił Santuru.

– Patrzcie, jaki cwaniak! ||– Смотрите, какой хитрец! – zawołał bosman i zaciekawiony przysunął się do Murzyna. – Powiedz jeszcze, brachu, w jaki sposób znajdziemy te afrykańskie małpoludy?

– One lubią jeść słodkie owoce i pić wodę. Tam trzeba szukać.

– Toś odkrył niemal Amerykę. Każde zwierzę musi jeść i pić – oburzył się bosman.

– No tak, toteż przebywa tam, gdzie znajduje pokarm – wyjaśnił Hunter. – Goryle są zwierzętami roślinożernymi. Żywią się jagodami, brzoskwiniami, bananami, ananasami i korzeniami roślin, które pochłaniają w dużej ilości. Gdy już wyżrą wszystko w jednym miejscu, przyparte głodem przenoszą się gdzie indziej.

– Żeby więc trafić na ślad goryli, musimy poszukać okolic obfitujących w ulubiony przez nie pokarm! – zawołał Tomek.

– Trafiłeś w sedno – powiedział Hunter.

– Czy małpoludy budują mieszkania na drzewach? – zapytał bosman.

– Z tego, co sam zaobserwowałem, z małp afrykańskich jedynie szympansy budują swego rodzaju daszki. Być może czynią to również goryle – odparł Hunter.

– Czy goryle żyją rodzinami? – dopytywał się Tomek.

– Przeważnie koczują rodzinami, lecz czasem łączą się również w stada. Mało jeszcze wiemy o ich sposobie życia. Niełatwo obserwować w dżungli żywe goryle.

– W którym kierunku poprowadzi nas pan teraz? – zagadnął Wilmowski.

– Wydaje mi się, że najlepiej zrobimy, idąc wolno wzdłuż strumienia. Po drodze będziemy się rozglądać po lesie, dopóki nie znajdziemy dogodnego miejsca na rozłożenie obozu. Dopiero wtedy podzielimy się na mniejsze grupy i rozpoczniemy właściwe poszukiwania.

– Tak samo urządziliśmy się podczas wyprawy w Australii – z entuzjazmem powiedział Tomek. – Ależ to były wspaniałe czasy!

– Prawda, brachu, komarzysków też tam było mniej, tyle że z braku wody rozsychaliśmy się często jak stare beczki – westchnął bosman.

Noc była parna. ||Ніч була задушлива. Wokół obozowiska rechotały żaby i ćwierkały świerszcze. Po ciemnej dżungli pełzały białe opary. Od czasu do czasu rozlegał się trzask łamanej gałęzi, to znów krzyk przebudzonej małpy bądź rozgniewanej papugi. Spowita ciemnością dżungla bez przerwy dawała znać o swym istnieniu. Z głębi dziewiczego lasu płynął nieokreślony głos, który brzmiał jak przejmujące westchnienie. ||||||||звучал как|||

Tomek z radością powitał wschodzące słońce. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pierzchły wszelkie nocne przywidzenia. Mroczna dżungla znów stała się plątaniną niebotycznych drzew i pnączy. Ucho z łatwością odróżniało krzyk papug od małpich pisków, a trzask łamanej gałęzi nie podsuwał myśli o skradających się leśnych potworach.

Łowcy wykąpali się w płytkim strumieniu. Охотники искупались в мелком ручье. Tomek i Dingo najdłużej się pluskali w ciepłej wodzie. Dopiero gdy Wilmowski zawołał, że śniadanie gotowe, chłopiec wyskoczył z wody i gwizdnął na psa. Dingo jednym susem znalazł się na brzegu. Tomek usiadł na zwalonej kłodzie. Том присел на поваленное бревно. Właśnie wkładał wysokie trzewiki ze sznurowanymi cholewkami, gdy naraz Dingo warknął ostrzegawczo. |||високі черевики|||||||| Chłopiec spojrzał na niego zdziwiony, lecz w tej chwili pies zjeżył sierść i nieoczekiwanie skoczył na Tomka. Ten runął plecami na ziemię i wtedy ujrzał Dinga chwytającego kłami węża, który zwisał z gałęzi drzewa. Natychmiast zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Он сразу же осознал опасность. Łeb węża musiał przed chwilą znajdować się na wysokości jego głowy. Jedynie błyskawiczny atak psa ocalił go przed ukąszeniem. Teraz Dingo zdołał wpić się kłami w błyszczące ciało węża tuż przy płaskim łbie. Pies i wąż upadli na ziemię, rozgorzała błyskawiczna, zaciekła walka.

– Ratunku! – krzyknął Tomek, nie wiedząc, w jaki sposób mógłby przyjść psu z pomocą.

Z kłębowiska toczącego się po murawie najpierw stał się widoczny Dingo. Динго впервые стали заметны из скопления, катающегося по газону. Wyśliznął się zręcznie z objęć węża, który natychmiast zsunął się z brzegu do wody.

– Co się stało? Tomku, co tobie? – wołali przerażeni łowcy, biegnąc ku niemu na wyścigi.

– Wąż! Wąż wisiał nade mną! Dingo się na niego rzucił!

Tomek z przejęciem opowiadał o niebezpiecznym wydarzeniu, Smuga i Wilmowski uważnie obejrzeli psa, który podniecony gwałtowną walką jeszcze gniewnie szczerzył kły.

– Wierny, poczciwy Dingo – odezwał się Smuga. – Dowiodłeś teraz, piesku, że potrafisz narazić własne życie w obronie swego pana.

– Dlaczego pan tak mówi? – zaniepokoił się chłopiec. – Czyżby wąż…?

– Nie chciałbym cię martwić, lecz mężczyzna musi umieć spojrzeć prawdzie w oczy – smutno odparł Smuga. – Wąż ukąsił Dinga tuż nad lewym okiem. Górna powieka już puchnie… Верхнее веко уже опухло....

– Dingo, mój kochany Dingo… – szepnął Tomek, nachylając się nad swym czworonożnym przyjacielem.

Drżącymi palcami dotknął psa, przyjrzał się szybko puchnącej powiece, po czym przytulił jego łeb do swej piersi. Z oczu Tomka popłynęły łzy.

– Czy naprawdę nie ma już dla niego żadnego ratunku? – zapytał, łkając.

Mężczyźni stali głęboko wzruszeni. Obawiali się budzić w sercu chłopca złudne nadzieje. Sambo przyklęknął przy Tomku.

– Szkoda, że Samba tu nie było. Może wąż jego by ukąsił zamiast dobrego psa, który bronił Samba przed handlarzem niewolników – mówiąc to, Sambo wycierał czarnym kułakiem łzy.

– Pies nie zawsze umiera, gdy ukąsi go wąż – wtrącił Mescherje. – Miałem takiego psa, co pogryzł się z wężem i nic mu nie było. |||||||змією|||||

– Nie becz, brachu, nad żywym jeszcze przyjacielem, chociaż i mnie jakoś miękko robi się w dołku – dorzucił bosman, przygarniając do siebie chłopca i psa. |не плачь||||||||||||||||||||||

– Słuchaj, Tomku, nie chciałbym cię łudzić, ale przecież w Dingu płynie krew australijskich dzikich psów, dla których wszelkie płazy i gady nie są żadną nowością. - Послушай, Том, я не хочу вводить тебя в заблуждение, но, в конце концов, в Динге течет кровь австралийских диких собак, для которых всевозможные земноводные и рептилии не в новинку. Może ukąszenie węża mu nie zaszkodzi, nawet jeżeli był to wąż jadowity – zauważył Smuga.

– Czy pamiętacie, co gadał pan Bentley? Że w Australii nawet małe dzieci węży się nie boją? – porywczo powiedział bosman.

– Nie martwmy się, dopóki Dingo ma tak wesołą minę – dodał Wilmowski, spoglądając przez cały czas uważnie na psa.

Teraz dopiero Tomek zwrócił uwagę na zachowanie ulubieńca. Otóż Dingo z wielkim zadowoleniem poddawał się pieszczotom. Wprawdzie mocno napuchnięta lewa powieka zakryła mu całe oko, lecz pies przekrzywił głowę i drugim okiem wesoło spoglądał na otaczających go ludzi. Tomek przestał płakać. Wtedy Dingo machnął kilka razy ogonem; różowym jęzorem polizał chłopca po zapłakanej twarzy, potem obwąchał chlipiącego Samba, dotknął wilgotnym nosem kułaków wciśniętych w oczy, szczeknął chrapliwie i pobiegł węszyć na brzegu, gdzie wąż zsunął się do wody.

– Widzisz, Dingo wcale się nie przejął ukąszeniem. Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy – odezwał się Wilmowski.

– Najlepszym lekarstwem na wszelkie zmartwienia są praca i ruch. - Лучшее лекарство от всех забот - работа и движение. Przygotujmy się szybko do drogi.

Obawa Tomka o życie ulubieńca była tak wielka, że tego dnia prawie wcale nie zwracał uwagi na dżunglę. Inni łowcy również co chwilę uważnie spoglądali na Dinga, lecz nie spostrzegając, poza opuchlizną na lewym oku, dalszych skutków ukąszenia, powoli nabierali nadziei, że psu nic złego się nie stanie.

Tego samego dnia po południu łowcy natrafili na rozwidlenie strumienia. ||||||||розгалуження струмка| Stąd część wód płynęła wprost na zachód. Wartki nurt ginął w głębi zielonego naturalnego tunelu, utworzonego przez połączone lianami korony drzew rosnących na obu brzegach. Стремительное течение терялось в глубине зеленого природного туннеля, образованного соединенными лианами кронами деревьев, растущих на обоих берегах.

Hunter długo spoglądał w mroczny wyłom w zieleni dżungli. W końcu zaproponował, aby karawana zatrzymała się na odpoczynek przy rozwidleniu strumienia, podczas gdy on i Santuru rozejrzą się po okolicy. Nikt oczywiście nie oponował. Никто, конечно, не возражал. Tropiciel ruszył w towarzystwie Murzyna na przeciwległy brzeg. Po chwili obydwaj zniknęli w gęstwinie dziewiczego lasu. Wrócili dopiero po dwóch godzinach.

– Wydaje mi się, że natrafiliśmy wreszcie na okolicę, w której mogą się gnieździć goryle – oświadczył Hunter po powrocie z wypadu. – Godzinę drogi stąd znajduje się w pobliżu strumienia wiele dzikich drzew owocowych. Woda i obfitość pożywienia, a nade wszystko brak jakichkolwiek mieszkańców stwarzają ulubione przez małpy warunki bytowania.

– Czy znalazł pan miejsce nadające się do rozłożenia obozu? – zatroszczył się Wilmowski. - обеспокоился Вильмовский.

– Owszem napotkaliśmy sporą, zaciszną polanę na niewielkim wzniesieniu.

Nie tracąc czasu, przeprawili się przez strumień i podążyli wzdłuż płynącej na zachód odnogi. Не теряя времени, они пересекли ручей и пошли по его западному ответвлению. Z wielkim trudem przedzierali się przez gąszcz, Hunter bowiem nie pozwolił wyrąbywać drogi.

– Im mniej wrzawy narobimy, tym prędzej osiągniemy cel wyprawy – tłumaczył. - Чем меньше шума мы поднимем, тем быстрее достигнем цели экспедиции", - объяснил он. – Musimy pamiętać, że goryle unikają spotkania z ludźmi, a niepokojone, natychmiast się przenoszą w inną okolicę. - Мы должны помнить, что гориллы избегают встреч с людьми и, если их потревожить, сразу же переходят на другую территорию.

W plątaninie lian i drzew musieli wyszukiwać łatwiejsze przejścia dla tragarzy i zwierząt jucznych. Chwilami schodzili w łożysko strumienia, by posuwać się jego łagodnym nurtem. Временами они спускались в русло потока, чтобы продвигаться по его пологому течению. Tomek, uczulony na węże, z niepokojem wyśledził kilka żmij, które szybko umykały spod nóg.

Uciążliwa wędrówka zajęła sporo czasu. Dopiero po trzech godzinach dotarli do przerzedzonego lasu o niezwykłym kolorycie. Między długimi szpalerami jasnokarmazynowych akacji rozrzucone były drzewa brzoskwiniowe i złoto kwitnące dzikie mimozy. Nieopodal była polana wybrana uprzednio przez tropiciela.

Mieli się tu zatrzymać na dłuższy czas, więc rozbili namioty, a cały obóz otoczyli ogrodzeniem zbudowanym z gałęzi i mocnych lian. Tomek ściął w lesie wysmukłe drzewo, które po usunięciu gałęzi miało służyć za maszt flagowy. Том срубил в лесу стройное дерево, чтобы использовать его в качестве флагштока, предварительно удалив ветки. Razem z Sambem wkopali go pośrodku obozu i na umocowanych do drzewca blokach bardzo uroczyście wciągnęli polską flagę. Dopiero tuż przed zachodem słońca uporali się z najpilniejszymi pracami obozowymi.

Wieczorem, zmęczeni nużącym przedzieraniem się przez dżunglę, podróżnicy, paląc fajki, niewiele rozmawiali. Вечером, уставшие от утомительного пути через джунгли, путешественники, покуривая свои трубки, мало разговаривали. Sen sklejał im powieki i już mieli się rozejść do namiotów, gdy naraz z głębi dżungli doszedł dźwięk, jakby uderzano w wielki metalowy kocioł.

– Tam-tamy! – zawołał Tomek, lecz natychmiast zamilkł.

W mrocznym lesie rozległ się ryk przypominający z początku jakby szczekanie wielkiego brytana, a potem głuche warczenie podobne do huku dalekiego grzmotu. Przerażający ryk oraz dudnienie powtarzane przez echo zdawały się rozbrzmiewać we wszystkich zakątkach dżungli. Biali podróżnicy i Murzyni z zapartym tchem wsłuchiwali się w te niesamowite głosy.

– Leśni ludzie! – szepnął Matomba poszarzałymi ze strachu wargami.

– Soko! – cicho przywtórzył Santuru.

– Czy jesteś pewny, że to głosy goryli? – zapytał Hunter.

– Tak, tak, Santuru słyszał już nad jeziorem Kiwu gniewające się soko – zapewnił nadworny łowczy.

– Wygaście zaraz ognisko, bo inaczej leśni ludzie przyjdą tu w nocy i zjedzą wszystkich! – pospiesznie zawołał Matomba.

– Uspokój się, Matomba, takim gadaniem straszysz niepotrzebnie siebie i innych – skarcił Hunter. – Twoi leśni ludzie są zwykłymi zwierzętami, które nie odważą się napaść na nasze obozowisko. Ogień musimy wygasić, aby nie spłoszyć goryli.

Murzyni pospiesznie zadeptali ognisko, natychmiast też przestali narzekać na zmęczenie. Niektórzy przykucnęli na ziemi, trzymając ostre dzidy w pogotowiu, jakby oczekiwali napaści.

– Dlaczego Murzyni nazywają goryle leśnymi ludźmi? – zapytał podniecony Tomek.

Wilmowski spokojnie wyjaśnił:

– Wiele szczepów murzyńskich mniema, że goryle są naprawdę dzikimi ludźmi. Mają oni rzekomo przebywać w głębi dżungli z obawy, aby nie zaprzęgnięto ich do pracy. ||||||||побоювання|||||| Umyślnie jakoby udają również nieznajomość ludzkiej mowy. Należy wziąć pod uwagę, że do tej pory bardzo mało wiemy o życiu małp człekokształtnych. Z tego też powodu niejedna już powstała o nich legenda.

– Ciekawe, kto pierwszy odkrył w dżungli goryle? – zapytał Tomek.

– O ile sobie dobrze przypominam, to w połowie dziewiętnastego wieku jako pierwszy z białych ludzi odkrył goryla lekarz i misjonarz Thomas S. Savage. Początkowo uważano goryla za szympansa, dawno już znanego afrykańskiego leśnego człowieka. Później jednak podróżnik Du Chaillu bliżej mu się przypatrzył, a wtedy uznano w gorylu oddzielny i najbliższy człowiekowi gatunek małpy[60].

[60] Ostatnie badania wskazują, że genetycznie najbardziej z człowiekiem jest spokrewniony szympans, a anatomicznie – orangutan.

– Czy to prawda, że goryle napadają na ludzi i są tak potwornie silne?

– Trudno mi o tym dyskutować, gdyż widziałem zaledwie jednego, zdychającego już goryla, i to… w niewoli.

– A może pan Hunter wie coś ciekawego o gorylach? – zagadnął Tomek.

– Nie widziałem jeszcze tych bestii ani żywych, ani martwych. Mogę mimo to dla uspokojenia nas wszystkich dodać, że pojedynczy goryl podobno ustępuje człowiekowi z drogi, lecz gdy jest razem z rodziną, wtedy śmiało atakuje. Najlepiej w takim wypadku zachować strzał na ostatnią chwilę – wyjaśnił Hunter.

– Grunt to dobra pukawka i… celne oko, brachu kochany – mruknął bosman. основа|||||||||| - Главное - хорошее оружие и... меткий глаз, мой дорогой брат, - пробормотал старшина.

– Trafnie to powiedziałeś, bosmanie – odezwał się Smuga. – Cokolwiek czarni lub biali ludzie naopowiadali o gorylu, jest on w rzeczywistości tylko złośliwym, fałszywym, upartym i niebezpiecznym zwierzęciem. Jeżeli staniesz z nim twarzą w twarz, pal między ślepia bez najmniejszych skrupułów i mierz celnie! |||||||||очі|||||| Inaczej rozerwie cię na sztuki potężnymi kłami tak jak każde inne dzikie zwierzę. В противном случае он разорвет вас на куски своими мощными клыками, как и любое другое дикое животное.

Mescherje błysnął w uśmiechu białymi zębami i rzekł:

– My zaraz zrobimy mocne „piwo”, jak mówił Santuru, a biały człowiek zamknie do klatki wielką małpę.