×

我们使用cookies帮助改善LingQ。通过浏览本网站,表示你同意我们的 cookie 政策.


image

Bolesław Prus "Lalka", Tom I, ROZDZIAŁ CZWARTY: POWRÓT

ROZDZIAŁ CZWARTY: POWRÓT

Jest niedziela, szkaradny dzień marcowy; zbliża się południe, lecz ulice Warszawy są prawie puste.

Ludzie nie wychodzą z domów albo kryją się w bramach, albo skuleni uciekają przed siekącym ich deszczem i śniegiem. Prawie nie słychać turkotu dorożek, gdyż dorożki stoją. Dorożkarze opuściwszy kozioł wchodzą pod budy swoich powozów, a zmoczone deszczem i zasypane śniegiem konie wyglądają tak, jakby pragnęły schować się pod dyszel i nakryć własnymi uszami. Pomimo, a może z powodu tak brzydkiego czasu pan Ignacy, siedząc w swoim zakratowanym pokoju jest bardzo wesół.

Interesa sklepowe idą wybornie, wystawa w oknach na przyszły tydzień już ułożona, a nade wszystko - lada dzień ma powrócić Wokulski. Nareszcie pan Ignacy zda komuś rachunki i ciężar kierowania sklepem, najdalej zaś za dwa miesiące wyjedzie sobie na wakacje. Po dwudziestu pięciu latach pracy - i jeszcze jakiej! - należy, mu się ten wypoczynek. Będzie rozmyślał tylko o polityce, będzie chodził, będzie biegał i skakał po polach i lasach, będzie świstał, a nawet śpiewał jak za młodu. Gdyby nie te bóle reumatyczne, które zresztą na wsi ustąpią.. Więc choć deszcz ze śniegiem bije w zakratowane okna, choć pada tak gęsto, że w pokoju jest mrok, pan Ignacy ma wiosenny humor.

Wydobywa spod łóżka gitarę, dostraja ją i wziąwszy kilka akordów, zaczyna śpiewać przez nos pieśń bardzo romantyczną: Wiosna się budzi w całej naturze Witana rzewnym słowików pieniem; W zielonym gaju, ponad strumieniem, Kwitną prześliczne dwie róże. Czarowne te dźwięki budzą śpiącego na kanapie pudla, który poczyna przypatrywać się jedynym okiem swemu panu.

Dźwięki te robią więcej, gdyż wywołują na podwórzu jakiś ogromny cień, który staje w zakratowanym oknie i usiłuje zajrzeć do wnętrza izby, czym zwraca na siebie uwagę pana Ignacego. "Tak, to musi być Paweł" - myśli pan Ignacy.

Ale Ir jest innego zdania; zeskakuje bowiem z kanapy i z niepokojem wącha drzwi, jakby czuł kogoś obcego.

Słychać szmer w sieniach.

Jakaś ręka poszukuje klamki, nareszcie otwierają się drzwi i na progu staje ktoś odziany w wielkie futro upstrzone śniegiem i kroplami deszczu - Kto to?

- pyta się pan Ignacy i na twarz występują mu silne rumieńce. - Jużeś o mnie zapomniał, stary?...

- cicho i powoli odpowiada gość. Pan Ignacy miesza się coraz bardziej.

Zasadza na nos binokle, które mu spadają, potem wydobywa spod łóżka trumienkowate pudło, śpiesznie chowa gitarę i toż samo pudełko wraz z gitarą kładzie na swoim łóżku. Tymczasem gość zdjął wielkie futro i baranią czapkę, a jednooki Ir obwąchawszy go poczyna kręcić ogonem, łasić się i z radosnym skomleniem przypadać mu do nóg.

Pan Ignacy zbliża się do gościa wzruszony i zgarbiony więcej niż kiedykolwiek.

- Zdaje mi się.. - mówi zacierając ręce - zdaje mi się, że mam przyjemność...

Potem gościa prowadzi do okna mrugając powiekami.

- Staś... jak mi Bóg miły!..

Klepie go po wypukłej piersi, ściska za prawą i za lewą rękę, a nareszcie oparłszy na jego ostrzyżonej głowie swoją dłoń wykonywa nią taki ruch, jakby mu chciał maść wetrzeć w okolicę ciemienia.

- Cha!

cha! cha!... - śmieje się pan Ignacy. - Staś we własnej osobie.. Staś z wojny!... Cóż to, dopiero teraz przypomniałeś sobie, że masz sklep i przyjaciół? - dodaje, mocno uderzając go w łopatkę. - Niech mię diabli wezmą, jeżeli nie jesteś podobny do żołnierza albo marynarza, ale nigdy do kupca... Przez osiem miesięcy nie był w sklepie!.. Co za pierś... co za łeb... Gość także się śmiał.

Objął Ignacego za szyję i po kilka razy gorąco ucałował go w oba policzki, które stary subiekt kolejno nadstawiał mu, nie oddając jednak pocałunków. - No i cóż słychać, stary, u ciebie?

- odezwał się gość. - Wychudłeś, pobladłeś.. - Owszem, trochę nabieram ciała.

- Posiwiałeś... Jakże się masz?

- Wybornie.

I w sklepie jest nieźle, trochę zwiększyły nam się obroty. W styczniu i lutym mieliśmy targu za dwadzieścia pięć tysięcy rubli!.. Staś kochany!... Ośm miesięcy nie było go w domu... Bagatela.. Może siądziesz? - Rozumie się - odpowiedział gość siadając na kanapie, na której wnet umieścił się Ir i oparł mu głowę na kolanach.

Pan Ignacy przysunął sobie krzesło.-

- Może co zjesz?

Mam szynkę i trochę kawioru. - Owszem.

- Może co wypijesz?

Mam butelkę niezłego węgrzyna, ale tylko jeden cały kieliszek. - Będę pił szklanką - odparł gość.

Pan Ignacy zaczął dreptać po pokoju, kolejno otwierając szafę, kuferek i stolik.

Wydobył wino i schował je na powrót, potem rozłożył na stole szynkę i kilka bułek.

Ręce i powieki drżały mu i sporo czasu upłynęło, nim o tyle się uspokoił, że zgromadził na jeden punkt poprzednio wyliczone zapasy. Dopiero kieliszek wina przywrócił mu silnie zachwianą równowagę moralną Wokulski tymczasem jadł.

- No, cóż nowego?

- rzekł spokojniejszym tonem pan Ignacy, trącając gościa w kolano. - Domyślam się, że ci chodzi o politykę - odparł Wokulski.

- Będzie pokój. - A po cóż zbroi się Austria?

- Zbroi się za sześćdziesiąt milionów guldenów ?...

Chce zabrać Bośnię i Hercegowinę. Ignacemu rozszerzyły się źrenice.

-Austria chce zabrać?..

- powtórzył. - Za co ? -Za co?

- uśmiechnął się Wokulski. - Za to, że Turcja nie może jej tego zabronić. - A cóż Anglia?

- Anglia także dostanie kompensatę.

- Na koszt Turcji?

- Rozumie się.

Zawsze słabi ponoszą koszta zatargów między silnymi. - A sprawiedliwość?

- zawołał Ignacy. - Sprawiedliwym jest to, że silni mnożą się i rosną, a słabi giną Inaczej świat stałby się domem inwalidów, co dopiero byłoby niesprawiedliwością.

Ignacy posunął się z krzesłem.

- I ty to mówisz, Stasiu?...

Na serio, bez żartów ? Wokulski zwrócił na niego spokojne wejrzenie.

- Ja mówię - odparł.

- Cóż w tym dziwnego ? Czyliż to samo prawo nie stosuje się do mnie, do ciebie, do nas wszystkich ?.. Za dużo płakałem nad sobą, ażebym się miał rozczulać nad Turcją. Pan Ignacy spuścił oczy i umilkł.

Wokulski jadł. - No, a jakże tobie poszło?

- zapytał Rzecki już zwykłym tonem. Wokulskiemu błysnęły oczy.

Położył bułkę i oparł się o poręcz kanapy. - Pamiętasz - rzekł - ile wziąłem pieniędzy, gdym stąd wyjeżdżał ?

- Trzydzieści tysięcy rubli, całą gotówkę.

- A jak ci się zdaje: ile przywiozłem ?

- Pięćdzie.. ze czterdzieści tysięcy...

Zgadłem?... - pytał Rzecki, niepewnie patrząc na niego. Wokulski nalał szklankę wina i wypił ją powoli.

- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli, z tego dużą część w złocie - rzekł dobitnie.

- A ponieważ kazałem zakupić banknoty, które po zawarciu pokoju sprzedam, więc będę miał przeszło trzysta tysięcy rubli.. Rzecki pochylił się ku niemu i otworzył usta.

- Nie bój się - ciągnął Wokulski.

- Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. Cały sekret polega na tym, żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem niż inni. Toteż mój kapitał ciągle wzrastający był w ciągłym ruchu. - No - dodał po chwili - miałem też szalone szczęście.. Jak gracz, któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie. Gruba gra?... prawie co miesiąc stawiałem cały majątek, a co dzień życie. - I tylko po to jeździłeś tam?

- zapytał Ignacy. Wokulski drwiąco spojrzał na niego.

- Czy chciałeś, ażebym został tureckim Wallenrodem?..

- Narażać się dla majątku, gdy się ma spokojny kawałek chleba!...

- mruknął pan Ignacy, kiwając głową i podnosząc brwi. Wokulski zadrżał z gniewu i zerwał się z kanapy.

- Ten spokojny chleb - mówił zaciskając pięści - dławił mnie i dusił przez lat sześć!...

Czy już nie pamiętasz, ile razy na dzień przypominano mi dwa pokolenia Minclów albo anielską dobroć mojej żony? Czy był kto z dalszych i bliższych znajomych, wyjąwszy ciebie, który by mnie nie dręczył słowem; ruchem, a choćby spojrzeniem? Ileż to razy mówiono o mnie i prawie do mnie, że karmię się z fartucha żony, że wszystko zawdzięczam pracy Minclów, a nic, ale to nic - własnej energii, choć przecie ja podźwignąłem ten kramik, zdwoiłem jego dochody.. Mincle i zawsze Mincle!...

Dziś niech mnie porównają z Minclami. Sam jeden przez pół roku zarobiłem dziesięć razy więcej aniżeli dwa pokolenia Minclów przez pół wieku. Na zdobycie tego, com ja zdobył pomiędzy kulą, nożem i tyfusem, tysiąc Minclów musiałoby się pocić w swoich sklepikach i szlafmycach. Teraz już wiem, ilu jestem wart Minclów, i jak mi Bóg miły, dla podobnego rezultatu drugi raz powtórzyłbym moją grę! Wolę obawiać się bankructwa i śmierci aniżeli wdzięczyć się do tych, którzy kupią u mnie parasol, albo padać do nóg tym, którzy w moim sklepie raczą zaopatrywać się w waterklozety.. - Zawsze ten sam!

- szepnął Ignacy. Wokulski ochłonął.

Oparł się na ramieniu Ignacego i zaglądając mu w oczy rzekł łagodnie: - Nie gniewasz się, stary ?.

- Czego?

Alboż nie wiem, że wilk nie będzie pilnował baranów...Naturalnie... - Cóż u was słychać?

- powiedz mi - Akurat tyle, co pisałem ci w raportach.

Interesa dobrze idą, towarów przybyło, a jeszcze więcej zamówień. Trzeba jednego subiekta. - Weźmiemy dwu, sklep rozszerzymy, będzie wspaniały.

- Bagatela!

Wokulski spojrzał na niego z boku i uśmiechnął się widząc, że stary odzyskuje dobry humor.

- Ale co w mieście słychać?

W sklepie, dopóki ty w nim jesteś, musi być dobrze. - W mieście...

- Z dawnych kundmanów nie ubył kto?

- przerwał mu Wokulski, coraz szybciej chodząc po pokoju - Nikt!

Przybyli nowi. - A... a...

Wokulski stanął jakby wahając się.

Nalał znowu szklankę wina i wypił duszkiem. - A Łęcki kupuje u nas?..

- Częściej bierze na rachunek.

- Więc bierze... - Tu Wokulski odetchnął.

- Jakże on stoi ? - Zdaje się, że to skończony bankrut i bodaj że w tym roku zlicytują mu nareszcie kamienicę.

Wokulski pochylił się nad kanapą i zaczął bawić się z Irem.

- Proszę cię.. A panna Łęcka nie wyszła za mąż ?

- Nie.

- A nie wychodzi ?...

- Bardzo wątpię.

Kto dziś ożeni się z panną mającą wielkie wymagania, a żadnego posagu? Zestarzeje się, choć ładna. Naturalnie.. Wokulski wyprostował się i przeciągnął.

Jego surowa twarz nabrała dziwnie rzewnego wyrazu. - Mój kochany stary!

- mówił biorąc Ignacego za rękę - mój poczciwy stary przyjacielu! Ty nawet nie domyślasz się, jakim ja szczęśliwy, że cię widzę, i jeszcze w tym pokoju. Pamiętasz, ilem ja tu spędził wieczorów i nocy... jak mnie karmiłeś.. jak oddawałeś mi co lepsze odzienie... Pamiętasz ?... Rzecki uważnie spojrzał na niego i pomyślał, że wino musi być dobre, skoro aż tak rozwiązało usta Wokulskiemu.

Wokulski usiadł na kanapie i oparłszy głowę o ścianę mówił jakby do siebie :

- Nie masz pojęcia, co ja wycierpiałem, oddalony od wszystkich, niepewny, czy już kogo zobaczę, tak strasznie samotny.

Bo widzisz, najgorszą samotnością nie jest ta, która otacza człowieka, ale ta pustka w nim samym, kiedy z kraju nie wyniósł ani cieplejszego spojrzenia, ani serdecznego słówka, ani nawet iskry nadziei.. Pan Ignacy poruszył się na krześle z zamiarem protestu.

- Pozwól sobie przypomnieć - odezwał się - że z początku pisywałem listy bardzo życzliwe, owszem, może nawet za sentymentalne.

Zraziły mnie dopiero twoje krótkie odpowiedzi. - Alboż ja do ciebie mam żal ?...

- Tym mniej możesz go mieć do innych pracowników, którzy nie znają cię tak jak ja.

Wokulski ocknął się.

- Ależ ja do żadnego z nich nie mam pretensji Może - odrobinę - do ciebie, żeś tak mało pisał o... mieście... W dodatku bardzo często ginął "Kurier" na poczcie, robiły się luki w wiadomościach a wtedy męczyły mnie najgorsze przeczucia.

- Z jakiej racji?

Wszakże u nas nie było wojny - odparł ze zdziwieniem pan Ignacy. - Ach, tak!..

Nawet dobrze bawiliście się. Pamiętam, w grudniu mieliście świetne żywe obrazy. Kto to w nich występował ?... - No, ja na takie głupstwa nie chodzę.

- To prawda.

A ja tego dnia dałbym - bodaj - dziesięć tysięcy rubli, ażeby je zobaczyć. Głupstwo jeszcze większe!.. Czy nie tak ?... - Zapewne - chociaż dużo tu tłumaczy samotność, nudy...

- A może tęsknota - przerwał Wokulski.

- Zjadała mi ona każdą chwilę wolną od pracy, każdą godzinę odpoczynku Nalej mi wina, Ignacy. Wypił, zaczął znowu chodzić po pokoju i mówić przyciszonym głosem :

- Pierwszy raz spadło to na mnie w czasie przeprawy przez Dunaj trwającej od wieczora do nocy.

Płynąłem sam i Cygan przewoźnik. Nie mogąc rozmawiać, przypatrywałem się okolicy. Były w tym miejscu piaszczyste brzegi jak u nas. I drzewa podobne do naszych wierzb, wzgórza porośnięte leszczyną i kępy lasów sosnowych. Przez chwilę zdawało mi się, że jestem w kraju i że nim noc zapadnie, znowu was zobaczę. Noc zapadła, ale jednocześnie zniknęły mi z oczu brzegi. Byłem sam na ogromnej smudze wody, w której odbijały się nikłe gwiazdy. Wówczas przyszło mi na myśl, że tak daleko jestem od domu, że dziś ostatnim między mną i wami łącznikiem są tylko te gwiazdy, że w tej chwili u was może nikt nie patrzy na nie, nikt o mnie nie pamięta, nikt!..

Uczułem jakby wewnętrzne rozdarcie i wtedy dopiero przekonałem się, jak głęboką mam ranę w duszy. - Prawda, że nigdy nie interesowały mnie gwiazdy - szepnął pan Ignacy.

- Od tego dnia uległem dziwnej chorobie - mówił Wokulski.

- Dopóki rozpisywałem listy, robiłem rachunki, odbierałem towary, rozsyłałem moich ajentów, dopókim bodaj dźwigał i wyładowywał zepsute wozy albo czuwał nad skradającym się grabieżcą, miałem względny spokój. Ale gdym oderwał się od interesów, a nawet gdym na chwilę złożył pióro, czułem ból, jakby mi - czy ty rozumiesz, Ignacy ? - jakby mi ziarno piasku wpadło do serca. Bywało, chodzę, jem, rozmawiam, myślę przytomnie, rozpatruję się w pięknej okolicy, nawet śmieję się i jestem wesół, a mimo to czuję jakieś tępe ukłucie, jakiś drobny niepokój, jakąś nieskończenie małą obawę. Ten stan chroniczny, męczący nad wszelki wyraz, lada okoliczność rozdmuchiwała w burzę.

Drzewo znajomej formy, jakiś obdarty pagórek, kolor obłoku, przelot ptaka, nawet powiew wiatru bez żadnego zresztą powodu budził we mnie tak szaloną rozpacz, że uciekałem od ludzi

ROZDZIAŁ CZWARTY: POWRÓT CHAPTER FOUR: RETURN CHAPITRE QUATRE : LE RETOUR

Jest niedziela, szkaradny dzień marcowy; zbliża się południe, lecz ulice Warszawy są prawie puste. C'est un dimanche, une triste journée de mars ; midi approche, mais les rues de Varsovie sont presque vides.

Ludzie nie wychodzą z domów albo kryją się w bramach, albo skuleni uciekają przed siekącym ich deszczem i śniegiem. Prawie nie słychać turkotu dorożek, gdyż dorożki stoją. On entend à peine le turquoise des voitures hippomobiles à l'arrêt. Dorożkarze opuściwszy kozioł wchodzą pod budy swoich powozów, a zmoczone deszczem i zasypane śniegiem konie wyglądają tak, jakby pragnęły schować się pod dyszel i nakryć własnymi uszami. Les cochers, ayant quitté le tréteau, entrent sous les stalles de leurs voitures, et les chevaux trempés par la pluie et couverts de neige ont l'air de vouloir se cacher sous le timon et se couvrir de leurs propres oreilles. Pomimo, a może z powodu tak brzydkiego czasu pan Ignacy, siedząc w swoim zakratowanym pokoju jest bardzo wesół.

Interesa sklepowe idą wybornie, wystawa w oknach na przyszły tydzień już ułożona, a nade wszystko - lada dzień ma powrócić Wokulski. Les affaires du magasin marchent très bien, la vitrine de la semaine prochaine est déjà prête, et surtout, Wokulski doit revenir d'un jour à l'autre. Nareszcie pan Ignacy zda komuś rachunki i ciężar kierowania sklepem, najdalej zaś za dwa miesiące wyjedzie sobie na wakacje. Enfin, M. Ignatius va confier la comptabilité et la gestion du magasin à quelqu'un d'autre et, dans deux mois au plus tard, il partira en vacances. Po dwudziestu pięciu latach pracy - i jeszcze jakiej! - należy, mu się ten wypoczynek. Będzie rozmyślał tylko o polityce, będzie chodził, będzie biegał i skakał po polach i lasach, będzie świstał, a nawet śpiewał jak za młodu. Gdyby nie te bóle reumatyczne, które zresztą na wsi ustąpią.. S'il n'y avait pas les douleurs rhumatismales qui, d'ailleurs, s'apaisent à la campagne.... Więc choć deszcz ze śniegiem bije w zakratowane okna, choć pada tak gęsto, że w pokoju jest mrok, pan Ignacy ma wiosenny humor. Ainsi, même si la pluie et la neige frappent les fenêtres à barreaux, même si la pluie est si forte que la pièce est sombre, M. Ignace est d'humeur printanière.

Wydobywa spod łóżka gitarę, dostraja ją i wziąwszy kilka akordów, zaczyna śpiewać przez nos pieśń bardzo romantyczną: Il sort une guitare de sous le lit, l'accorde et, après quelques accords, se met à chanter par le nez une chanson très romantique : Wiosna się budzi w całej naturze Witana rzewnym słowików pieniem; W zielonym gaju, ponad strumieniem, Kwitną prześliczne dwie róże. Le printemps s'éveille dans toute la nature, accueilli par le chant des rossignols. Dans le bosquet vert, au-dessus du ruisseau, deux jolies roses sont en fleur. Czarowne te dźwięki budzą śpiącego na kanapie pudla, który poczyna przypatrywać się jedynym okiem swemu panu. Ces bruits obscurs réveillent le caniche, endormi sur le canapé, qui se met à regarder son maître d'un seul œil.

Dźwięki te robią więcej, gdyż wywołują na podwórzu jakiś ogromny cień, który staje w zakratowanym oknie i usiłuje zajrzeć do wnętrza izby, czym zwraca na siebie uwagę pana Ignacego. Les sons ne se limitent pas à cela, car ils évoquent une ombre gigantesque dans la cour, qui se tient devant la fenêtre grillagée et tente de pénétrer dans la chambre, attirant ainsi l'attention de M. Ignatius. "Tak, to musi być Paweł" - myśli pan Ignacy.

Ale Ir jest innego zdania; zeskakuje bowiem z kanapy i z niepokojem wącha drzwi, jakby czuł kogoś obcego. Mais Ir n'est pas du même avis, car il saute du canapé et renifle la porte avec anxiété, comme s'il sentait quelqu'un d'étrange.

Słychać szmer w sieniach.

Jakaś ręka poszukuje klamki, nareszcie otwierają się drzwi i na progu staje ktoś odziany w wielkie futro upstrzone śniegiem i kroplami deszczu Une main cherche la poignée, la porte s'ouvre enfin et sur le seuil se tient une personne vêtue d'un grand manteau de fourrure tacheté de neige et de gouttes de pluie - Kto to?

- pyta się pan Ignacy i na twarz występują mu silne rumieńce. - demande M. Ignatius, qui rougit fortement. - Jużeś o mnie zapomniał, stary?...

- cicho i powoli odpowiada gość. Pan Ignacy miesza się coraz bardziej.

Zasadza na nos binokle, które mu spadają, potem wydobywa spod łóżka trumienkowate pudło, śpiesznie chowa gitarę i toż samo pudełko wraz z gitarą kładzie na swoim łóżku. Il plante ses jumelles sur son nez, qui tombent, puis récupère une boîte en forme de cercueil sous son lit, cache précipitamment sa guitare et place cette même boîte, ainsi que la guitare, sur son lit. Tymczasem gość zdjął wielkie futro i baranią czapkę, a jednooki Ir obwąchawszy go poczyna kręcić ogonem, łasić się i z radosnym skomleniem przypadać mu do nóg. Entre-temps, l'invité a enlevé son grand manteau de fourrure et son bonnet en peau de mouton, et l'Ir borgne, après l'avoir flairé, commence à remuer la queue, à le chatouiller et à tomber à ses pieds avec un joyeux hennissement.

Pan Ignacy zbliża się do gościa wzruszony i zgarbiony więcej niż kiedykolwiek. M. Ignatius aborde son invité avec un haussement d'épaules et grimace plus que jamais.

- Zdaje mi się.. - mówi zacierając ręce - zdaje mi się, że mam przyjemność... - Il me semble... - il se frotte les mains - il me semble que j'ai le plaisir....

Potem gościa prowadzi do okna mrugając powiekami. Il conduit ensuite le visiteur à la fenêtre en battant des paupières.

- Staś... jak mi Bóg miły!..

Klepie go po wypukłej piersi, ściska za prawą i za lewą rękę, a nareszcie oparłszy na jego ostrzyżonej głowie swoją dłoń wykonywa nią taki ruch, jakby mu chciał maść wetrzeć w okolicę ciemienia. Il lui tapote le torse bombé, lui serre la main droite et la main gauche, et enfin, posant sa main sur son crâne rasé, il la déplace comme s'il voulait lui passer de la pommade sur la tempe.

- Cha!

cha! cha!... - śmieje się pan Ignacy. - Staś we własnej osobie.. Staś z wojny!... Cóż to, dopiero teraz przypomniałeś sobie, że masz sklep i przyjaciół? Qu'est-ce qu'il y a, vous venez seulement de vous rappeler que vous avez un magasin et des amis ? - dodaje, mocno uderzając go w łopatkę. - Elle ajoute, en le frappant durement sur l'omoplate. - Niech mię diabli wezmą, jeżeli nie jesteś podobny do żołnierza albo marynarza, ale nigdy do kupca... Przez osiem miesięcy nie był w sklepie!.. - Je serais damné si vous ne ressemblez pas à un soldat ou à un marin, mais jamais à un marchand.... Il n'a pas mis les pieds dans un magasin depuis huit mois !.... Co za pierś... co za łeb... Gość także się śmiał. L'invité a également ri.

Objął Ignacego za szyję i po kilka razy gorąco ucałował go w oba policzki, które stary subiekt kolejno nadstawiał mu, nie oddając jednak pocałunków. Il passa ses bras autour du cou d'Ignace et l'embrassa avec ferveur à plusieurs reprises sur les deux joues, que le vieux subissant lui donna à son tour sans retourner les baisers. - No i cóż słychać, stary, u ciebie?

- odezwał się gość. - Wychudłeś, pobladłeś.. - Owszem, trochę nabieram ciała. - Oui, j'ai pris du poids.

- Posiwiałeś... Jakże się masz?

- Wybornie.

I w sklepie jest nieźle, trochę zwiększyły nam się obroty. Et la situation n'est pas mauvaise dans le magasin, nous avons enregistré une légère augmentation du chiffre d'affaires. W styczniu i lutym mieliśmy targu za dwadzieścia pięć tysięcy rubli!.. Staś kochany!... Ośm miesięcy nie było go w domu... Bagatela.. Może siądziesz? - Rozumie się - odpowiedział gość siadając na kanapie, na której wnet umieścił się Ir i oparł mu głowę na kolanach. - Compris", répondit le visiteur en s'asseyant sur le canapé où Ir s'installa bientôt et posa sa tête sur ses genoux.

Pan Ignacy przysunął sobie krzesło.-

- Może co zjesz?

Mam szynkę i trochę kawioru. - Owszem.

- Może co wypijesz?

Mam butelkę niezłego węgrzyna, ale tylko jeden cały kieliszek. - Będę pił szklanką - odparł gość.

Pan Ignacy zaczął dreptać po pokoju, kolejno otwierając szafę, kuferek i stolik.

Wydobył wino i schował je na powrót, potem rozłożył na stole szynkę i kilka bułek.

Ręce i powieki drżały mu i sporo czasu upłynęło, nim o tyle się uspokoił, że zgromadził na jeden punkt poprzednio wyliczone zapasy. Ses mains et ses paupières tremblaient et il lui fallut un long moment avant de se calmer suffisamment pour rassembler en un seul point les fournitures calculées au préalable. Dopiero kieliszek wina przywrócił mu silnie zachwianą równowagę moralną Seul un verre de vin a permis de rétablir son équilibre moral gravement ébranlé Wokulski tymczasem jadł.

- No, cóż nowego?

- rzekł spokojniejszym tonem pan Ignacy, trącając gościa w kolano. - Domyślam się, że ci chodzi o politykę - odparł Wokulski.

- Będzie pokój. - A po cóż zbroi się Austria? - Et pourquoi l'Autriche s'arme-t-elle ?

- Zbroi się za sześćdziesiąt milionów guldenów ?... - Des armes pour soixante millions de florins ?...

Chce zabrać Bośnię i Hercegowinę. Il veut s'emparer de la Bosnie-Herzégovine. Ignacemu rozszerzyły się źrenice. Les pupilles d'Ignace se dilatent.

-Austria chce zabrać?..

- powtórzył. - Za co ? -Za co?

- uśmiechnął się Wokulski. - Za to, że Turcja nie może jej tego zabronić. - A cóż Anglia?

- Anglia także dostanie kompensatę.

- Na koszt Turcji?

- Rozumie się.

Zawsze słabi ponoszą koszta zatargów między silnymi. Ce sont toujours les faibles qui font les frais des affrontements entre les forts. - A sprawiedliwość?

- zawołał Ignacy. - Sprawiedliwym jest to, że silni mnożą się i rosną, a słabi giną Inaczej świat stałby się domem inwalidów, co dopiero byłoby niesprawiedliwością.

Ignacy posunął się z krzesłem.

- I ty to mówisz, Stasiu?...

Na serio, bez żartów ? Wokulski zwrócił na niego spokojne wejrzenie.

- Ja mówię - odparł.

- Cóż w tym dziwnego ? Czyliż to samo prawo nie stosuje się do mnie, do ciebie, do nas wszystkich ?.. La même loi ne s'applique-t-elle pas à moi, à vous, à nous tous ? Za dużo płakałem nad sobą, ażebym się miał rozczulać nad Turcją. J'ai trop pleuré sur moi-même pour être désillusionné par la Turquie. Pan Ignacy spuścił oczy i umilkł.

Wokulski jadł. - No, a jakże tobie poszło? - Comment cela s'est-il passé pour vous ?

- zapytał Rzecki już zwykłym tonem. Wokulskiemu błysnęły oczy.

Położył bułkę i oparł się o poręcz kanapy. Il a posé le petit pain et s'est appuyé contre la balustrade du canapé. - Pamiętasz - rzekł - ile wziąłem pieniędzy, gdym stąd wyjeżdżał ? - Vous souvenez-vous, dit-il, de la somme d'argent que j'ai emportée en partant d'ici ?

- Trzydzieści tysięcy rubli, całą gotówkę.

- A jak ci się zdaje: ile przywiozłem ?

- Pięćdzie.. ze czterdzieści tysięcy...

Zgadłem?... - pytał Rzecki, niepewnie patrząc na niego. Wokulski nalał szklankę wina i wypił ją powoli.

- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli, z tego dużą część w złocie - rzekł dobitnie. - Deux cent cinquante mille roubles, dont une grande partie en or", dit-il avec insistance.

- A ponieważ kazałem zakupić banknoty, które po zawarciu pokoju sprzedam, więc będę miał przeszło trzysta tysięcy rubli.. - Et parce que j'ai ordonné l'achat de billets de banque, que je vendrai après la conclusion de la paix, je disposerai de plus de trois cent mille roubles.... Rzecki pochylił się ku niemu i otworzył usta. Rzecki se penche vers lui et ouvre la bouche.

- Nie bój się - ciągnął Wokulski.

- Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. - J'ai gagné ce penny honnêtement, même durement, très durement. Cały sekret polega na tym, żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem niż inni. Le secret, c'est que j'avais un partenaire riche et que je faisais quatre ou cinq fois moins de bénéfices que les autres. Toteż mój kapitał ciągle wzrastający był w ciągłym ruchu. Mon capital n'a cessé de croître. - No - dodał po chwili - miałem też szalone szczęście.. Jak gracz, któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie. - Enfin", ajoute-t-il après un moment, "j'ai aussi eu une chance folle. Comme un joueur qui obtient le même numéro dix fois de suite à la roulette. Gruba gra?... prawie co miesiąc stawiałem cały majątek, a co dzień życie. - I tylko po to jeździłeś tam?

- zapytał Ignacy. Wokulski drwiąco spojrzał na niego. Wokulski le regarde d'un air moqueur.

- Czy chciałeś, ażebym został tureckim Wallenrodem?.. - Vouliez-vous que je devienne un Wallenrod turc ? ....

- Narażać się dla majątku, gdy się ma spokojny kawałek chleba!... - Se mettre en danger pour s'enrichir alors qu'on a un morceau de pain tranquille !....

- mruknął pan Ignacy, kiwając głową i podnosząc brwi. Wokulski zadrżał z gniewu i zerwał się z kanapy.

- Ten spokojny chleb - mówił zaciskając pięści - dławił mnie i dusił przez lat sześć!... - Ce pain de paix", dit-il en serrant les poings, "m'a étouffé et suffoqué pendant six ans !....

Czy już nie pamiętasz, ile razy na dzień przypominano mi dwa pokolenia Minclów albo anielską dobroć mojej żony? Ne vous souvenez-vous plus du nombre de fois par jour où l'on me rappelait les deux générations de Mincl ou la gentillesse angélique de ma femme ? Czy był kto z dalszych i bliższych znajomych, wyjąwszy ciebie, który by mnie nie dręczył słowem; ruchem, a choćby spojrzeniem? Y a-t-il jamais eu une connaissance de près ou de loin, à l'exception de toi, qui ne m'ait pas harcelée par des mots, des mouvements ou même un regard ? Ileż to razy mówiono o mnie i prawie do mnie, że karmię się z fartucha żony, że wszystko zawdzięczam pracy Minclów, a nic, ale to nic - własnej energii, choć przecie ja podźwignąłem ten kramik, zdwoiłem jego dochody.. Combien de fois a-t-on dit de moi et presque de moi que je me nourrissais du tablier de ma femme, que je devais tout au travail de la famille Mincl et rien, mais rien, à ma propre énergie, alors qu'après tout j'ai relevé cette échoppe, doublé ses revenus.... Mincle i zawsze Mincle!...

Dziś niech mnie porównają z Minclami. Aujourd'hui, qu'ils me comparent aux Minclas. Sam jeden przez pół roku zarobiłem dziesięć razy więcej aniżeli dwa pokolenia Minclów przez pół wieku. J'ai moi-même gagné dix fois plus en six mois que deux générations de la famille Mincl en un demi-siècle. Na zdobycie tego, com ja zdobył pomiędzy kulą, nożem i tyfusem, tysiąc Minclów musiałoby się pocić w swoich sklepikach i szlafmycach. Pour acquérir ce que j'ai acquis entre la balle, le couteau et la typhoïde, mille Minclas devraient transpirer dans leurs boutiques et leurs robes de chambre. Teraz już wiem, ilu jestem wart Minclów, i jak mi Bóg miły, dla podobnego rezultatu drugi raz powtórzyłbym moją grę! Je sais maintenant combien de Minclas je vaux, et si Dieu le veut, pour un résultat similaire, je répéterai mon jeu une deuxième fois ! Wolę obawiać się bankructwa i śmierci aniżeli wdzięczyć się do tych, którzy kupią u mnie parasol, albo padać do nóg tym, którzy w moim sklepie raczą zaopatrywać się w waterklozety.. Je préfère craindre la faillite et la mort plutôt que de charmer ceux qui m'achètent un parapluie ou de tomber aux pieds de ceux qui daignent approvisionner mon magasin en waterclosets..... - Zawsze ten sam! - Toujours les mêmes !

- szepnął Ignacy. Wokulski ochłonął.

Oparł się na ramieniu Ignacego i zaglądając mu w oczy rzekł łagodnie: - Nie gniewasz się, stary ?.

- Czego?

Alboż nie wiem, że wilk nie będzie pilnował baranów...Naturalnie... Ou bien je ne sais pas que le loup ne gardera pas les béliers...Naturellement.... - Cóż u was słychać? - Comment allez-vous ?

- powiedz mi - Akurat tyle, co pisałem ci w raportach.

Interesa dobrze idą, towarów przybyło, a jeszcze więcej zamówień. Trzeba jednego subiekta. - Weźmiemy dwu, sklep rozszerzymy, będzie wspaniały.

- Bagatela!

Wokulski spojrzał na niego z boku i uśmiechnął się widząc, że stary odzyskuje dobry humor. Wokulski le regarde de travers et sourit en voyant le vieil homme retrouver sa bonne humeur.

- Ale co w mieście słychać?

W sklepie, dopóki ty w nim jesteś, musi być dobrze. - W mieście...

- Z dawnych kundmanów nie ubył kto? - Parmi les anciens kundmans, qui n'a pas disparu ?

- przerwał mu Wokulski, coraz szybciej chodząc po pokoju - Nikt!

Przybyli nowi. - A... a...

Wokulski stanął jakby wahając się. Wokulski est resté debout, comme s'il hésitait.

Nalał znowu szklankę wina i wypił duszkiem. - A Łęcki kupuje u nas?..

- Częściej bierze na rachunek. - Le plus souvent, il en tient compte.

- Więc bierze... - Tu Wokulski odetchnął.

- Jakże on stoi ? - Zdaje się, że to skończony bankrut i bodaj że w tym roku zlicytują mu nareszcie kamienicę. - Il semble que sa faillite soit terminée et peut-être que son immeuble sera finalement vendu aux enchères cette année.

Wokulski pochylił się nad kanapą i zaczął bawić się z Irem.

- Proszę cię.. A panna Łęcka nie wyszła za mąż ?

- Nie.

- A nie wychodzi ?...

- Bardzo wątpię.

Kto dziś ożeni się z panną mającą wielkie wymagania, a żadnego posagu? Qui, aujourd'hui, épousera une jeune fille très exigeante mais sans dot ? Zestarzeje się, choć ładna. Naturalnie.. Wokulski wyprostował się i przeciągnął.

Jego surowa twarz nabrała dziwnie rzewnego wyrazu. Son visage sévère a pris une expression étrangement malicieuse. - Mój kochany stary!

- mówił biorąc Ignacego za rękę - mój poczciwy stary przyjacielu! Ty nawet nie domyślasz się, jakim ja szczęśliwy, że cię widzę, i jeszcze w tym pokoju. Tu ne peux même pas deviner à quel point je suis heureux de te voir, et toujours dans cette pièce. Pamiętasz, ilem ja tu spędził wieczorów i nocy... jak mnie karmiłeś.. jak oddawałeś mi co lepsze odzienie... Pamiętasz ?... Rzecki uważnie spojrzał na niego i pomyślał, że wino musi być dobre, skoro aż tak rozwiązało usta Wokulskiemu. Rzecki l'a regardé attentivement et a pensé que le vin devait être bon s'il avait ainsi résolu la bouche de Wokulski.

Wokulski usiadł na kanapie i oparłszy głowę o ścianę mówił jakby do siebie :

- Nie masz pojęcia, co ja wycierpiałem, oddalony od wszystkich, niepewny, czy już kogo zobaczę, tak strasznie samotny. - Vous n'avez pas idée de ce que j'ai souffert, éloignée de tout le monde, incertaine de voir encore quelqu'un, si terriblement seule.

Bo widzisz, najgorszą samotnością nie jest ta, która otacza człowieka, ale ta pustka w nim samym, kiedy z kraju nie wyniósł ani cieplejszego spojrzenia, ani serdecznego słówka, ani nawet iskry nadziei.. Car, voyez-vous, la pire des solitudes n'est pas celle qui entoure un homme, mais ce vide en lui-même, lorsqu'il n'a ramené du pays ni un regard chaleureux, ni une parole sincère, ni même une étincelle d'espoir.... Pan Ignacy poruszył się na krześle z zamiarem protestu. M. Ignatius s'est déplacé sur sa chaise avec l'intention de protester.

- Pozwól sobie przypomnieć - odezwał się - że z początku pisywałem listy bardzo życzliwe, owszem, może nawet za sentymentalne. - Permettez-moi de vous rappeler qu'au début, j'ai écrit des lettres très gentilles, oui, peut-être même trop sentimentales.

Zraziły mnie dopiero twoje krótkie odpowiedzi. Je n'ai été découragé que par la brièveté de vos réponses. - Alboż ja do ciebie mam żal ?...

- Tym mniej możesz go mieć do innych pracowników, którzy nie znają cię tak jak ja. - Moins vous en avez, moins vous pouvez en avoir pour les autres employés qui ne vous connaissent pas comme moi.

Wokulski ocknął się. Wokulski se réveille.

- Ależ ja do żadnego z nich nie mam pretensji Może - odrobinę - do ciebie, żeś tak mało pisał o... mieście... W dodatku bardzo często ginął "Kurier" na poczcie, robiły się luki w wiadomościach a wtedy męczyły mnie najgorsze przeczucia. - Mais je n'ai de rancune envers aucun d'entre eux Peut-être - un peu - envers vous pour avoir écrit si peu sur la ... ville... De plus, très souvent le "Courrier" se perdait dans la poste, il y avait des trous dans les nouvelles et alors j'étais tourmenté par mes pires sentiments.

- Z jakiej racji? - Pour quelle raison ?

Wszakże u nas nie było wojny - odparł ze zdziwieniem pan Ignacy. Après tout, il n'y a pas eu de guerre avec nous", s'étonne M. Ignatius. - Ach, tak!..

Nawet dobrze bawiliście się. Vous avez même passé un bon moment. Pamiętam, w grudniu mieliście świetne żywe obrazy. Je me souviens qu'en décembre, vous aviez de superbes images en direct. Kto to w nich występował ?... - No, ja na takie głupstwa nie chodzę. - Eh bien, je n'aime pas ce genre de bêtises.

- To prawda.

A ja tego dnia dałbym - bodaj - dziesięć tysięcy rubli, ażeby je zobaczyć. Et j'aurais donné - probablement - dix mille roubles ce jour-là pour les voir. Głupstwo jeszcze większe!.. Czy nie tak ?... - Zapewne - chociaż dużo tu tłumaczy samotność, nudy... - Probablement - même si cela s'explique en grande partie par la solitude, l'ennui....

- A może tęsknota - przerwał Wokulski. - Ou peut-être la nostalgie", interrompt Wokulski.

- Zjadała mi ona każdą chwilę wolną od pracy, każdą godzinę odpoczynku Nalej mi wina, Ignacy. - Il a dévoré tous mes moments de liberté, toutes mes heures de repos. Versez-moi du vin, Ignace. Wypił, zaczął znowu chodzić po pokoju i mówić przyciszonym głosem : Il a bu, a recommencé à marcher dans la pièce et à parler à voix basse :

- Pierwszy raz spadło to na mnie w czasie przeprawy przez Dunaj trwającej od wieczora do nocy. - La première fois qu'elle m'est tombée dessus, c'était lors d'une traversée du Danube qui durait du soir à la nuit.

Płynąłem sam i Cygan przewoźnik. J'ai navigué seul et le transporteur gitan. Nie mogąc rozmawiać, przypatrywałem się okolicy. Były w tym miejscu piaszczyste brzegi jak u nas. I drzewa podobne do naszych wierzb, wzgórza porośnięte leszczyną i kępy lasów sosnowych. Et des arbres semblables à nos saules, des collines couvertes de noisetiers et des massifs de forêts de pins. Przez chwilę zdawało mi się, że jestem w kraju i że nim noc zapadnie, znowu was zobaczę. Noc zapadła, ale jednocześnie zniknęły mi z oczu brzegi. La nuit est tombée, mais en même temps les rivages ont disparu de ma vue. Byłem sam na ogromnej smudze wody, w której odbijały się nikłe gwiazdy. J'étais seul sur un énorme panache d'eau dans lequel se reflétaient de faibles étoiles. Wówczas przyszło mi na myśl, że tak daleko jestem od domu, że dziś ostatnim między mną i wami łącznikiem są tylko te gwiazdy, że w tej chwili u was może nikt nie patrzy na nie, nikt o mnie nie pamięta, nikt!.. Il m'est alors venu à l'esprit que je suis si loin de chez moi, qu'aujourd'hui le dernier lien entre moi et vous n'est que les étoiles, qu'en ce moment avec vous peut-être personne ne les regarde, personne ne se souvient de moi, personne !....

Uczułem jakby wewnętrzne rozdarcie i wtedy dopiero przekonałem się, jak głęboką mam ranę w duszy. J'ai ressenti une sorte de déchirure intérieure et ce n'est qu'à ce moment-là que j'ai découvert la profondeur de la blessure que j'avais dans mon âme. - Prawda, że nigdy nie interesowały mnie gwiazdy - szepnął pan Ignacy. - À vrai dire, je ne me suis jamais intéressé aux étoiles", murmure M. Ignatius.

- Od tego dnia uległem dziwnej chorobie - mówił Wokulski.

- Dopóki rozpisywałem listy, robiłem rachunki, odbierałem towary, rozsyłałem moich ajentów, dopókim bodaj dźwigał i wyładowywał zepsute wozy albo czuwał nad skradającym się grabieżcą, miałem względny spokój. - Tant que j'écrivais des lettres, que je faisais les comptes, que je collectais des marchandises, que j'envoyais mes aides, tant que je portais et déchargeais des charrettes cassées ou que je surveillais un pilleur furtif, j'avais une paix relative. Ale gdym oderwał się od interesów, a nawet gdym na chwilę złożył pióro, czułem ból, jakby mi - czy ty rozumiesz, Ignacy ? - jakby mi ziarno piasku wpadło do serca. Bywało, chodzę, jem, rozmawiam, myślę przytomnie, rozpatruję się w pięknej okolicy, nawet śmieję się i jestem wesół, a mimo to czuję jakieś tępe ukłucie, jakiś drobny niepokój, jakąś nieskończenie małą obawę. J'ai marché, mangé, parlé, pensé consciemment, considéré le bel environnement, j'ai même ri et j'ai été joyeux, et pourtant j'ai ressenti une douleur sourde, une petite anxiété, une appréhension infinitésimale. Ten stan chroniczny, męczący nad wszelki wyraz, lada okoliczność rozdmuchiwała w burzę. Cet état chronique, fatigant au-delà de toute mesure, n'importe quelle circonstance le ferait exploser en tempête.

Drzewo znajomej formy, jakiś obdarty pagórek, kolor obłoku, przelot ptaka, nawet powiew wiatru bez żadnego zresztą powodu budził we mnie tak szaloną rozpacz, że uciekałem od ludzi Un arbre à la forme familière, une colline dépouillée, la couleur d'un nuage, le vol d'un oiseau, même un souffle de vent, sans aucune raison, suscitaient en moi un désespoir si fou que je fuyais les gens