Part 3
Przede wszystkim upewnił się, że ojciec będzie oczekiwał na nich w Trieście, bo Smuga powiadomił go telegraficznie o porze przyjazdu. Następnie dowiedział się, że statek, którym mieli płynąć do Australii, był starym węglowcem o wyporności dwóch tysięcy ton, wycofanym już z regularnej żeglugi. Przedsiębiorstwo Hagenbecka zakupiło go bardzo tanio na licytacji i przekazało stoczni w Trieście do przebudowy. Wnętrze parowca zostało przystosowane do przewozu zwierząt. Teraz właśnie dawny węglowiec miał wyruszyć w swą pierwszą podróż jako „pływający zwierzyniec".
Tomek zdążył również pogłębić nieco swe wiadomości o faunie australijskiej. Dowiedział się, że ssaki-torbacze (5), zwane również workowcami, to nie tylko długonogie, skaczące kangury. Grupa ta bowiem obejmuje liczne gatunki, wielce zróżnicowane pod względem wyglądu zewnętrznego i sposobu życia. Pośród torbaczy wyróżniają się gatunki żywiące się mięsem kręgowców, gatunki owadożerne i roślinożerne. Jedne z nich posuwają się skacząc jak kangury, inne biegają, wspinają się, jeszcze inne żyją w norach ziemnych, jak nasze krety. Jedną z charakterystycznych cech torbaczy jest występująca u samic torba, w której ukryte są sutki mleczne. Wszystkie torbacze należą do zwierząt żyworodnych i małe swe karmią mlekiem, wydzielanym przez otwory sutek. Są więc ssakami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Torbacze (6) wyginęły już dawno niemal na wszystkich kontynentach, lecz w Australii znajdujemy je jeszcze w około stu sześćdziesięciu gatunkach.
5 Ssaki (Mammalia); ich podgromadę I stanowią stekowce (Monotremata), zaś podgromadę II torbacze (Marsupalia).
6 Torbacze, poza Australią i sąsiednimi wyspami, żyją jeszcze obecnie w Ameryce Północnej i Południowej. Tam reprezentuje je zresztą jedna tylko rodzina, przy czym większość gatunków tej rodziny żyje w Ameryce Południowej. Są to dydelfy (Didelphyidae). zwierzęta nocne, prowadzące samotny, skryty tryb życia. Najlepiej znanym przedstawicielem tej rodziny jest północnoamerykański opossum (Didelphys irginiana).
Nie mniej zaciekawiły Tomka, tak swoiste dla Australii, stekowce, podobne pod względem budowy przewodu pokarmowego oraz narządów moczopłciowych do ptaków, gadów i płazów. W pierwszej podgromadzie ssaków stekowce tworzą jeden rząd zwierząt podzielony na dwie rodziny: kolczatek i dziobaków.
Tomek niezmordowanie wypytywał Smugę o dzikie, drapieżne psy dingo, o ryby oddychające płucami i skrzelami, o ptaki lirogony i wiele, wiele innych ciekawiących go kwestii.
Już nawet ogólnikowe informacje podróżnika wprawiły Tomka w duże podniecenie. Zaczął więc z kolei zasypywać Smugę pytaniami o australijskich krajowców, o klimat i inne ciekawostki kontynentu. Pod lawiną pytań Smuga poczuł lekkie łaskotanie w gardle, a potem ogarnęła go nieprzezwyciężona senność. Zasnął wkrótce, niemal w połowie słowa. Siedział teraz naprzeciw Tomka i, mimo niewygodnej pozycji, spał już co najmniej od godziny. Początkowo Tomek spoglądał na niego ze zgorszeniem. Wprost nie rozumiał, w jaki sposób można nieoczekiwanie zasnąć podczas tak zajmującej rozmowy. Później zaczął bawić się doskonale, obserwując śmieszne ruchy, jakie wykonywała głowa i część tułowia śpiącego. „Jeśli ojciec śpi tak samo twardo jak pan Smuga, to niedługo pożyjemy w Australii - osądził w końcu Tomek - bo na przykład zaśniemy gdzieś na stepie, a zbudzimy się w żołądkach dzikich dingo. Będę musiał czuwać nad nimi."
Tomek urozmaicał sobie czas podobnymi rozmyślaniami, nie przypuszczając, ze to właśnie wartki potok jego pytań spowodował senność opiekuna. Tak było w rzeczywistości. Łowcę, który bez wysiłku potrafił przez całe tygodnie tropić dzikie zwierzęta, zmógł nawał pytań czternastoletniego, ciekawego chłopca i w końcu zasnął ze zmęczenia. Mijała godzina za godziną. Smuga spał bez przerwy. Tymczasem pociąg zbliżał się do Triestu. Pasażerowie zaczęli już przygotowywać się do wysiadania. Tomka ogarnął wielki niepokój. Widok twardo śpiącego Smugi nasunął mu straszliwe podejrzenie. Od najmłodszych lat interesował się przeżyciami sławnych podróżników. Wiele też wiedział już o niebezpieczeństwach czyhających na obcych lądach. Smuga dużo podróżował i wspominał mu, iż przebywał przez dłuższy czas w Afryce. Kto wie, czy przypadkiem nie ukąsiła go jakaś złośliwa mucha tse-tse (7)? Może też zachorował na śpiączkę? Zaczął więc wiercić się i głośno chrząkać, lecz nie odnosiło to jakiegokolwiek skutku. Smuga spał w najlepsze. Teraz Tomek uzmysłowił sobie grozę własnego położenia. Jeżeli to śpiączka, to nie rozpozna ojca na dworcu. Nie zna go nawet z fotografii. Po chwili wszakże twarz mu się rozpogodziła.
7 Ukąszenie muchy tse-tse zakażonej zarazkiem śpiączki powoduje u ludzi chorobę, przeważnie kończącą się śmiercią.
„Zawołam dwóch numerowych i każę obnosić śpiącego pana Smugę po peronie - postanowił. - Wtedy ojciec pozna nas na pewno!"
Tak uspokojony oczekiwał na dalsze wydarzenia. Na szczęście wszelkie obawy okazały się zbyteczne. Zaledwie pociąg zaczął zwalniać bieg, Smuga otworzył oczy i natychmiast spojrzał na zegarek.
- Zaraz wysiadamy - powiedział. - Zdrzemnąłem się trochę. Nie nudziłeś się, Tomku? Tomek spoglądał poważnie na Smugę i dopiero po dłuższej chwili zapytał:
- Czy pan jest pewny, że w czasie pobytu w Afryce nie ukąsiła pana mucha tse-tse?
Smuga potraktował zapytanie jako dalszą część przerwanej snem rozmowy i odparł:
- Mnie nie ukąsiła tse-tse, ale widziałem Murzynów chorujących na śpiączkę.
- A czy śpiączka jest zaraźliwa? - indagował Tomek.
- Nie, przecież powoduje ją jedynie ukąszenie tse-tse.
- Czy jest pan tego zupełnie pewny?
- Dlaczego o to pytasz? - zdziwił się Smuga.
- A może jednak poszedłby pan w Trieście do lekarza?
Teraz dopiero podróżnik domyślił się, co chłopca niepokoiło. Wybuchnął śmiechem.
- Nie obawiaj się - zawołał rozweselony - jestem zdrowy, a w stepie budzi mnie nawet szelest trawy.
Tomek miał zamiar wspomnieć o możliwości ocknięcia się ze snu w żołądku dzikiego dingo, ale w tej chwili przez okna pociągu zobaczyli budynki dworca w Trieście. Pociąg wjechał na peron. Smuga zaraz otworzył okno; wychylony rozglądał się za ojcem Tomka. Wkrótce też machnął ręką na powitanie, a w kilka minut później Tomek znalazł się w mocnych objęciach wysokiego, barczystego mężczyzny.
- Nareszcie jesteśmy razem, mój kochany synu - usłyszał głos i natychmiast zapomniał o przygotowywanej przez wiele miesięcy powitalnej mowie, którą zamierzał wygłosić w chwili spotkania. Zdołał tylko zawołać, tak jak to czynił przed laty:
- Mój, mój kochany tatuś! - i rozpłakał się jak małe dziecko.
Ojciec także wycierał załzawione oczy. Syn przypomniał mu przedwcześnie zmarłą żonę, którą musiał zostawić w kraju, oraz najcięższe w jego życiu chwile rozstania z nią. Tuląc chłopca w ramionach, ten silny, zahartowany przeciwnościami losu mężczyzna z trudem opanowywał wzruszenie. Dopiero po dłuższym milczeniu przemówił:
- Głowa do góry, Tomku! Teraz, gdy jesteśmy razem, mamy już najgorsze za sobą.
Smuga, cały czas obecny przy powitaniu, pełen subtelnej delikatności, nie odezwał się dotąd ni słowem. Znając już trochę upodobania Tomka, pragnął obecnie zwrócić uwagę chłopca na coś innego.
- Czy nasz statek jest już gotowy do wyruszenia w morze? - zapytał.
- Całkowicie. Jutro podnosimy kotwicę - potwierdził Wilmowski.
- Czy zaraz pojedziemy na statek? - natychmiast zainteresował się Tomek, ścierając z policzków ślady łez.
- Dzisiaj przenocujemy w hotelu - poinformował Wilmowski. - Na „Aligatora" przeniesiemy się jutro rano. No, a teraz zapraszam was na powitalny obiad, przygotowany dla nas na tarasie hotelu.
W tej chwili w porcie znajdującym się w pobliżu dworca rozległ się basowy ryk syreny okrętowej. Oczy Tomka zaiskrzyły się radością. Chwycił ojca mocno za rękę. Wyszli z dworca na ulicę. Do hotelu pojechali konną dorożką.
Zaledwie Smuga i Tomek zdążyli odświeżyć się po podróży, Wilmowski poprowadził ich na zastawiony stolikami taras. Roztaczał się stąd piękny widok na lazurowe wody Morza Adriatyckiego.
Tomek z zaciekawieniem spoglądał na widoczne w dali maszty statków. Ucieszył się bardzo, gdy zajęli stolik na końcu tarasu, skąd doskonale widać było część portu. Oczekując na podanie obiadu w cieniu olbrzymiego, barwnego parasola rozpiętego nad stolikiem, ojciec zaczął wypytywać syna o wszystko, co działo się w domu po jego ucieczce. Tomek opowiadał, że matka często była smutna i płakała. Udzielała lekcji, by zarobić na utrzymanie. Potem przyszła nieoczekiwana choroba i śmierć. Opowiedział również, jak to matka wtajemniczyła go w przyczyny ucieczki ojca z kraju, a także pochwalił się znajomością prawdziwej historii Polski.
Gdy Smuga powtórzył, co Tomek chciał zrobić w szkole, aby mieć powód do ucieczki za granicę, Wilmowski uściskał syna i poweselał.
W czasie obiadu przyjaciele wymieniali uwagi o przygotowaniach do dalekiej wyprawy.
- „Aligator" jest obecnie doskonale przystosowany do dalekomorskiego przewozu zwierząt - mówił Wilmowski.
- Cala załoga znajduje się na statku; w każdej chwili możemy wyruszyć w morze.
- A kto jest kapitanem „Aligatora"? - zagadnął Smuga.
- Irlandczyk, kapitan Mac Dougal. Pływał on już chyba po wszystkich morzach naszego globu. Prócz marynarzy zabieramy również pięciu ludzi danych nam przez Hagenbecka dla doglądania zwierząt.
- Czy formalności z władzami australijskimi zostały już załatwione? - indagował Smuga.
- Tą sprawą zajęło się przedsiębiorstwo Hagenbecka za pośrednictwem kierownika ogrodu zoologicznego w Melbourne, zoologa, Karola Bentleya. Będzie on również towarzyszył nam w wyprawie jako doradca - odparł Wilmowski. - Cztery dni temu otrzymałem wszystkie dokumenty. Zaproponowano nam jednocześnie przywiezienie do Australii pięćdziesięciu wielbłądów z Afryki oraz słonia i tygrysa bengalskiego z Cejlonu.
Nie będziemy wobec tego jechali do Australii bez ładunku.
- W jakiej miejscowości znajdują się te wielbłądy?
- W Port Sudan.
- To jest we Wschodniej Afryce nad Morzem Czerwonym - zaraz dodał Tomek.
- A gdzie w Australii mamy wyładować wielbłądy? - z kolei zapytał Smuga.
- W Port Augusta - wyjaśnił Wilmowski.
- Czy i my tam wylądujemy? - zaciekawił się Tomek.
- Tak, tam opuścimy statek. Słoń i tygrys także stamtąd będą odesłane koleją do ogrodu zoologicznego w Melbourne.
- Czy wielbłądy nie są przeznaczone dla ogrodu zoologicznego? - zdziwił się Tomek.
- One odbędą podróż w innym celu. Osadnicy zamieszkujący południową i zachodnią Australię wykorzystują te zwierzęta jako siłę pociągową, ze względu na ich wytrzymałość na brak wody - odpowiedział Wilmowski.
- Czy nie moglibyśmy już dzisiaj przenieść się na statek? - poprosił Tomek.
- To niemożliwe - odparł ojciec. - Przede wszystkim musimy ciebie zaopatrzyć w odpowiednie ubranie do podróży i w inne konieczne drobiazgi.
Smuga i Wilmowski zaczęli omawiać podział zajęć poszczególnych członków ekspedycji. Tomek słuchał ich rozmowy w milczeniu, odczuwając coraz większy niepokój. Smuga wkrótce to zauważył i domyśliwszy się przyczyn podniecenia chłopca, powiedział:
- Ponieważ każdy uczestnik wyprawy musi pełnić jakaś funkcję, należałoby i Tomka uczynić za coś odpowiedzialnym.
- Myślałem już o tym - rzekł Wilmowski, a zwracając się do syna zapytał: - Umiesz strzelać?
Tomek poczerwieniał z zadowolenia. Pochlebiało mu, że ojciec ma dla niego funkcję związaną ze strzelaniem. Lecz jak tu się przyznać, iż prócz wiatrówki nigdy w życiu nie miał w ręku innej broni? Chrząknął więc kilka razy i mruknął:
- To zależy... z czego?
- A tak... ze sztucera?
- Oczywiście, że umiem - potwierdził Tomek na wszelki wypadek, nie chcąc pozbawiać się przyjemnej funkcji.
- To bardzo dobrze - powiedział Wilmowski, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie ze Smugą. - Chcemy powierzyć ci zaopatrywanie ekspedycji w świeże mięso.
- To ja niby mam polować?
- Tak! Czy to ci nie odpowiada?
- Myślę, że... mogę to robić - odparł Tomek, zachowując jak największą obojętność, jakkolwiek poczuł się bardzo niepewnie w nowej roli myśliwego.
- Wobec tego załatwione - zakończył Smuga.
Wyruszyli na miasto po zakupy. Nim nadszedł wieczór, Tomek miał już odpowiedni ekwipunek na wyprawę. Własnoręcznie zapakował do walizy flanelowe koszule, spodnie i mocne sznurowane buty ze sztylpami, które miały go chronić przed ukąszeniem węży, licznie zadomowionych w Australii.
Resztę rzeczy, w myśl zapowiedzi ojca, miał znaleźć w swojej kabinie na „Aligatorze". Wieczorem wcześnie położyli się do łóżek, aby po raz ostatni przed długą morską podróżą wypocząć należycie na stałym lądzie. Tomek mimo wrażeń doznanych tego dnia zasnął niemal natychmiast. Przez całą noc śniły mu się polowania na kangury i dingo. Dzięki swej celności ratował ekspedycję od śmierci głodowej w stepach Australii, a nawet jednego upieczonego dzikiego dingo przesłał do Warszawy jako upominek wujostwu Karskim. Podczas gdy chłopiec przeżywał we śnie tyle bohaterskich przygód, ojciec jego nie mógł zasnąć przez długie godziny. Wspomnienia wywołane przybyciem syna budziły w jego sercu żal i niepokój. Życie przyniosło mu zbyt wiele trosk. Musiał porzucić najbliższą rodzinę, utracił żonę i pozostał sam na świecie. Naraz Tomek zawołał coś przez sen i wtedy Wilmowski uzmysłowił sobie, że przecież jest już przy nim ten kochany chłopiec, za którym tęsknił przez długie lata. Jakże poczuł się nagle szczęśliwy, że ma go przy sobie! Pojadą teraz na wyprawę do Australii, która w jego mniemaniu nie przedstawiała szczególnych niebezpieczeństw. Potem Tomek ukończy szkołę w Anglii. Wakacje będą spędzali razem i odbędą- wspólnie niejedną wyprawę. Może syn znajdzie w życiu więcej szczęścia.
NIESPODZIANKI NA „ALIGATORZE"
Był wczesny ranek, lecz na ulicach Triestu panował już ożywiony ruch. Dorożka, którą jechał Tomek z ojcem i Smugą, powoli torowała sobie drogę.
Po raz pierwszy Tomek znalazł się w portowym mieście. Z zaciekawieniem spoglądał na las masztów okrętowych widoczny w dużej zatoce. Skrzypienie dźwigów załadowujących na statki towary mieszało się z nawoływaniem marynarzy. Gwar, olbrzymi ruch panujący wokoło i widok potężnych parowców robiły na chłopcu wielkie wrażenie, a nawet w pewnej mierze napełniały lękiem przed wielkim, nie znanym mu dotąd światem. Tomkowi wydawało się, że jest zaledwie maleńkim pyłkiem na drodze kroczących olbrzymów i lada chwila musi zginąć pod ich ciężkimi stopami. Daleka Warszawa, kilkakrotnie większa od Triestu, zdawała mu się obecnie najbezpieczniejszym schronieniem na świecie. Naraz zrozumiał, dlaczego ciotka Janina tak bardzo obawiała się jego wyjazdu za granicę.
„Jeśli tutaj jest już tak strasznie obco - myślał - to cóż oczekuje mnie na olbrzymim morzu, a potem w tej dalekiej, nieznanej Australii?"
Przypomniał sobie słowa nauczyciela geografii, który opowiadał o wielkich, nie dających cienia australijskich lasach, o bezwodnych stepach, pustyniach oraz o czarnych ludziach, używających do polowania i walki groźnych w ich rękach bumerangów (8).
8 Bumerang - zakrzywiony drewniany pocisk, używany przez australijskich krajowców jako broń. Przy odpowiedniej wprawie posługiwania się nią - bumerang, nie trafiwszy w cel, wraca do miejsca, skąd został wyrzucony.
Aż pobladł z wrażenia uzmysławiając sobie wszystkie oczekujące go niebezpieczeństwa. Kiedy wydało mu się, że nie ma już dla niego żadnego ratunku, poczuł nagle na swoim ramieniu dotknięcie ciepłej dłoni i usłyszał głos ojca:
- To tylko w pierwszej chwili wszystko wydaje się takie obce, Tomku.
Po kilku tygodniach przywykniesz do nowych warunków i będziesz się czuł tak pewnie, jak ryba w wodzie.
Ze zdziwieniem spojrzał na ojca, a potem na Smugę. Obydwaj uśmiechali się przyjaźnie, jakby odgadywali wszystkie jego obawy.
„Jaki jestem niemądry! - pomyślał. - Przecież oni są ze mną!" Zaraz też zrobiło mu się weselej.
- W jaki sposób odnajdziemy „Aligatora" w tym gąszczu statków? - zagadnął.
- „Aligator" zakotwiczony jest w głębi zatoki - odparł ojciec. - Za chwilę ujrzysz łódź, która już nas oczekuje.
Po kilkunastu minutach dorożka zboczyła na nabrzeże.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował Wilmowski.
Obładowani pakunkami przeszli zaledwie kilkadziesiąt kroków, gdy rozgarniając silnymi rękoma mrowie ludzkie, dotarł do nich wysoki marynarz o szerokich ramionach.
- Dzień dobry, Andrzeju, dzień dobry panie Smuga! - zawołał po polsku. - Widzę, że przybył już nasz warszawiak!
Wilmowski i Smuga przywitali się z marynarzem o osmalonej wichrem twarzy. - Tomku, przedstaw się naszemu bosmanowi, panu Tadeuszowi Nowickiemu - powiedział Wilmowski.
Dłoń Tomka zniknęła na chwilę w dużej, żylastej dłoni bosmana, który nie tracąc czasu odebrał mu walizkę, ujął go za rękę i poprowadził w kierunku przystani.
- No, kochany chłopie, toś ty zaledwie wczoraj przyjechał z Warszawy? - rubasznie zapytał bosman, gdy znaleźli się na mniej zatłoczonej ludźmi części mola.
- Tak, proszę pana - potwierdził Tomek.
- A powiedz mi, kiedy ostatni raz byłeś w Łazienkach? Tomek zastanowił się chwilę, po czym odparł:
- Akurat pięć dni temu poszedłem przed odjazdem popatrzeć jeszcze na łabędzie.
- Tak bardzo lubisz Łazienki i te łabędzie?
- Naprawdę lubię! Uciekałem z domu, aby włóczyć się po Łazienkach i Ogrodzie Botanicznym. Obrywałem też za to od ciotki!
- Toś mi bliski, brachu! Chętnie posłucham, co tam słychać w starej, kochanej Warszawie. Nie byłem przecież w domu ładnych parę lat!
- To pan także pochodzi z Warszawy? - zdziwił się Tomek.
- Z Powiśla, kochany brachu! I wierz mi, że chociaż wiele cudów ujrzysz podczas włóczęgi po świecie, takiej rzeki jak Wisła i takiego miasta jak Warszawa nigdzie nie znajdziesz.
Tomek sam nie wiedział, dlaczego nagle poczuł wielką sympatię dla olbrzymiego bosmana. Nie zastanawiając się ani chwili, rzekł:
- Przed odjazdem z Warszawy kupiłem sobie komplet pocztówek z widokami miasta. Podzielę się nimi z panem.
- Widzę, że szukaliśmy się w korcu maku - wesoło rzekł olbrzymi bosman. - Taki upominek uraduje mnie więcej niż butelka najlepszego rumu.
Rozmawiając zbliżali się do krańca pomostu, gdzie w dużej łodzi oczekiwało na nich czterech marynarzy. Bosman usadowił Tomka obok siebie na ławce przy sterze. Natychmiast odbili od brzegu.
Tomek z uwagą odczytywał nazwy statków, szukając „Aligatora". Nie mogąc go dostrzec, zwrócił się do marynarza:
- Panie bosmanie, czy stąd można już zobaczyć nasz statek?
- Zerknij na ten parowiec w głębi zatoki, z którego komina wali dym jak z Wezuwiusza(9) - wyjaśnił bosman. - To jest właśnie, nasz „Aligator".
9 Wezuwiusz - stale czynny wulkan w południowych Włoszech nad Morzem Tyrreńskim, wysokość 1186 m.
Tomek spojrzał we wskazanym kierunku. Ujrzał statek niezbyt wielkich rozmiarów, w porównaniu z innymi dalekomorskimi parowcami zakotwiczonymi w porcie. Łódź szybko zbliżyła się do „Aligatora". Z pokładu zwisały na blokach liny; do nich to zaraz przymocowano łódź i opuszczono sznurową drabinkę.
Tomek zachęcony przez bosmana pierwszy wszedł po chwiejnych stopniach na pokład. Zaledwie dotknął go stopami, ujrzał niskiego, szczupłego mężczyznę z fajką w zębach.
- Jeżeli się nie mylę, to mam przyjemność widzieć młodego pogromcę dzikich zwierząt. Oczekujemy na ciebie już od wczoraj - odezwał się mężczyzna wyjmując fajeczkę z ust - Jestem Mac Dougal.
- Dzień dobry, panie kapitanie! - odpowiedział Tomek po angielsku, stwierdzając z zadowoleniem, że nauka obcego języka nie poszła na marne. - Jestem Tomasz Wilmowski.
Kapitan dotknął dwoma palcami daszka czapki i podał Tomkowi rękę mówiąc:
- Bosman Nowicki przygotował dla ciebie kajutę tuż obok mojej, będziemy sąsiadami. Czy chrapiesz bardzo głośno w czasie snu?
- Chrapię tylko wtedy, gdy śpię na wznak, panie kapitanie.
- Nie przejmuj się tym. Ja to czynię w każdej pozycji - odparł z uśmiechem kapitan witając się z Wilmowskim i Smugą wchodzącymi kolejno na pokład.
- Czy wszystko przygotowane do odjazdu? - zapytał Wilmowski.
- Kotły trzymamy pod parą już od świtu - odpowiedział Mac Dougal.
- Jeśli pan gotów, to możemy podnieść kotwicę - polecił Wilmowski.
Po wąskich, żelaznych stopniach weszli na górny pokład, gdzie umocowano łódź wyciągniętą z morza. Mac Dougal stanął na mostku kapitańskim; natychmiast zaczął wydawać rozkazy. Wkrótce też rozległa się syrena okrętowa. Tomkowi wydało się, że pokład drży pod jego stopami. Usłyszał chrzęst łańcuchów podnoszących kotwice. Syrena po raz trzeci zahuczała głuchym basem. Statek drgnął, jakby nagle ożył, i nieznacznie zaczął zmieniać swoje położenie.
- No, Tomku, rozpoczęliśmy naszą pierwszą wspólną wyprawę - zagadnął Wilmowski.
- Patrz, tatusiu! Wygląda, jakby brzeg odsuwał się od nas, a nie my od niego - zawołał Tomek.
Zaledwie wyczuwalne drżenie pokładu oznajmiło uruchomienie maszyn. „Aligator" ruszył naprzód, wkrótce wypłynął z zatoki w morze. Tomek stojąc obok ojca obserwował ląd oddalający się coraz bardziej...
- Kapitan Mac Dougal powiedział, że moja kajuta znajduje się tuż obok jego - odezwał się, kiedy domy na wybrzeżu zaczęły zmieniać się w wąski kolorowy pasek.
- Mamy na statku dość dużo wolnych pomieszczeń - wyjaśnił Wilmowski - wobec tego każdy z nas otrzymał własny kącik. Jest to bardzo celowe, na „Aligatorze" spędzimy kilka miesięcy.
- Czy w czasie pobytu w Australii będziemy również mieszkać na statku? - zaciekawił się Tomek.
- „Aligator" jest naszą główną bazą operacyjną. Stosownie do potrzeb będzie mógł zmieniać miejsce postoju. W ten sposób zwierzęta schwytane w czasie poszczególnych wypraw możemy odsyłać na statek. Większość z nich bardzo źle znosi pierwszy okres niewoli. W nieodpowiednich warunkach transportowych wiele zwierząt ginie niepotrzebnie. Dlatego też „Aligator" będzie dla nich najdogodniejszym miejscem pobytu.
- Czy zwierzęta chorują w czasie morskiej podróży? - pytał niezmordowany Tomek.
- Niektóre chorują, lecz niemal wszystkie są rozdrażnione. Pomówimy o tym przy okazji. Teraz musisz urządzić się w swojej kabinie.
Wilmowski zaprowadził syna do nadbudówki położonej na górnym pokładzie. Po obydwóch stronach wąskiego korytarza znajdowały się drzwi opatrzone tabliczkami z numerami. Wilmowski zatrzymał się na progu i poinformował syna:
- Pierwsze drzwi po lewej - to kabina kapitana. Następne twoja, trzecie moja, a ostatnie należą do Smugi. Drugą stronę korytarza zajmują oficerowie i bosman Nowicki. Reszta załogi ma swoje kwatery o piętro niżej. Tam też mieszczą się wspólne sale.
Wilmowski przystanął przed kabiną przeznaczoną dla Tomka; z uśmiechem zaproponował:
- Wydaje mi się, że najlepiej będzie zacząć zwiedzanie statku od twojej własnej kabiny. Proszę, wejdź pierwszy!
Tomek otworzył drzwi. Ogarnęło go zdumienie, gdy rozejrzał się po przytulnym pokoiku. Nad wąskim, przymocowanym do ściany łóżkiem wisiał lśniący sztucer.
- Tatusiu, czy wszystko to, co jest w kabinie, należy do mnie? - upewniał się, z trudem hamując ogarniające go wzruszenie.
- Tak - odparł ojciec - znajdziesz tu cały ekwipunek konieczny na wyprawę.
- Irka, Witek i Zbyszek pękną z zazdrości, kiedy im o tym napiszę! - zawołał Tomek.
- Czy masz ochotę zwiedzić teraz resztę statku? - zapytał Wilmowski, widząc, że Tomek co chwila niecierpliwie spogląda na wiszący nad łóżkiem sztucer. - A może wolisz najpierw rozejrzeć się tutaj?
- Myślę, że tak będzie najlepiej. Później mogę obejrzeć statek - orzekł Tomek zadowolony z propozycji.
- Dobrze, zostań więc w swojej kabinie, a ja pójdę na naradę z panem Smugą i kapitanem. Będziemy w palarni na dolnym pokładzie. Wystarczy zejść schodkami znajdującymi się w końcu korytarza, aby trafić do nas.
- Doskonale, tatusiu. Przyjdę tam do Was.
Zaledwie drzwi zamknęły się za ojcem, Tomek jednym susem wskoczył na łóżko; z największą ostrożnością zdjął sztucer z wieszaka. W skupieniu oglądał na wszystkie strony lśniącą broń. Wyraz niepokoju ukazał się na jego twarzy. Tak był zajęty, że nawet nie usłyszał wejścia bosmana.
- Ho, ho! Widzę, że zafundowałeś sobie piękną broń na wyprawę - odezwał się bosman Nowicki.
Tomek drgnął przestraszony i omal nie upuścił sztucera.