KOLEDZY
– Matkę wpędziłeś do grobu, a teraz mnie chcesz wpędzić? Ojciec zamachnął się z całej siły. Marcin nie zdążył zrobić uniku. Mocny, siarczysty policzek odbił się echem po kuchni. Potem drugi, trzeci i następne posypały się jak grad. Bezładne ciosy rozwścieczonego ojca spadały na głowę, ramiona i plecy.
– Ty smarkaczu! Do alkoholu cię ciągnie?! Chcesz skończyć jak twój wujek?! Ty gnojku! Ty nierobie! Ty nieuku! Tępaku! Tłuku!
Marcin najpierw nie wiedział, o co chodzi. Dopiero z krzyków między jednym a drugim ciosem ojca wyłaniała się jakaś całość. Z domu zginęły cztery flaszki alkoholu. Przedwczoraj jeszcze były. Marcin najpierw nie wiedział kto, co i dlaczego. Czemu ojciec myśli, że to on? Owszem. Rok temu przyszedł do domu kompletnie pijany, ale to było rok temu!
– Tatusiu… ja muszę tu umyć… – Magda podchodzi z nawilżoną szmatką i zmywa z podłogi krew. – Powiedziałeś, że zaraz przyjdzie ciocia Agnieszka… Będzie przed nią wstyd.
Ciocia… Marcin wie, że to nie jest żadna ciocia. Ma żal do Magdy, że tak ją nazywa. Ale czego wymagać od niespełna pięciolatki. Jednak to, że coraz mniej tęskni za mamą, boli. Marcin wie, że za kilka lat Magda nie będzie jej nawet pamiętać. A on?
* * *
– Marcin! Koledzy do ciebie.
W drzwiach pokoju stanęła Madzia. Tuż zza jej głowy wychyliły się postaci kolegów z dawnej klasy – Piotrka i Rafała. Był z nimi jeszcze trzeci, którego Marcin znał z widzenia.
– Cześć. Bolca znasz? – spytał Piotrek.
Marcin skinął głową.
– Chodźcie – powiedział.
Rozsiedli się w fotelach.
– Zajarać można? – spytał Rafał i wyjął paczkę marlboro.
Marcin podsunął popielniczkę. W końcu ojciec pali. Nie będzie krzyczał.
– No i co tam? – Piotrek poklepał Marcina po ramieniu.
– Nic.
– Nie wyszedłbyś?
Marcin wzruszył ramionami.
– Nie mogę. Muszę siedzieć z Magdą i Mateuszem. Marek poszedł na trening.
– Ty to masz życie – zaśmiał się Bolec.
– Przechlapane! – Zgodził się Marcin. – I to na wielu frontach. Jeszcze teraz stary wykręcił mi numer…
– Jaki? – zainteresował się Piotrek.
– Dupę se znalazł.
– No wiesz… – odezwał się milczący dotąd Bolec. – Dupa na boku to ponoć bardzo popularna choroba kręgosłupa u facetów po czterdziestce.
– Tak, ale minęło dopiero pół roku od śmierci mamy!
– Zmieńmy temat… – zaproponował Rafał, ale w tym momencie do pokoju weszła Magda.
– Mateusz mówi, że mojej lalce wyrwie wszystkie kłaki!
– To powiedz mu, że ja jemu wyrwę!
– Mnie nie wyrwiesz, bo dzieci nie wolno bić – dał się słyszeć głos Mateusza. A następnie on sam pojawił się w drzwiach.
– Zamknij mordę, gnoju! – ryknął Piotrek.
Mateusz przez chwilę stał z szeroko otwartymi oczami, a potem zaniósł się płaczem i uciekł.
– Po co na niego krzyczysz? – spytał z wyrzutem Marcin i powlókł się do pokoju, w którym zniknął młodszy brat.
Magda poszła za nim. Kiedy po kwadransie uspokajania Mateusza Marcin wrócił do kolegów, został po nich tylko unoszący się nad niedogaszonym petem papierosowy dym.
* * *
Marcin dopiero teraz zaczął kojarzyć nieprzyjemne fakty. Choć nie bardzo chciał wierzyć, że tak wygląda prawda. Czuł jednak, że to pewnie wtedy zniknęły te flaszki. Ale czy to możliwe, by wszyscy trzej je wzięli? Przecież Rafał nie mógłby mu czegoś takiego zrobić. Znali się od przedszkola. Fakt, że nie zdał, więc przestał być w klasie Rafała, ale przecież przyjaźń to przyjaźń.
– Tata… ja naprawdę nie brałem! Przysięgam! Na grób mamy!
– Grób mamy?! Ty sobie matką i jej grobem gęby nie wycieraj! Ty się wstydź!
Marcin milczał. Chętnie powiedziałby ojcu coś o wstydzie. Kto tu tak naprawdę powinien się wstydzić. Marcin wytarł rozkrwawioną pod naporem ojcowskiego ciosu wargę. Boli. Ale to nic. O wiele bardziej boli to, że ojciec nie wierzy. No i jeszcze ta larwa. Marcin kobiety, która w sercu ojca zajęła miejsce mamy, nie nazywał inaczej niż larwa. Bo owszem, ojciec ma prawo układać sobie życie, ale… to wszystko jest jeszcze takie świeże. A jeśli on tę larwę znał wcześniej? Jeśli spotykał się z nią i wtedy, gdy mama tam, w szpitalu, a potem w domu, zmagała się z chorobą?
– Z kim piłeś?! Czyj to był pomysł?
– Naprawdę z nikim.
– Kto tu wczoraj u ciebie był?
– Piotrek, Rafał…
Ojciec milknie. Zna obu z podwórka. Zna ich rodziców. Marcin uważnie obserwuje jego twarz. Ojciec waży coś w myślach.
– Piliście razem? – pyta po chwili i uważnie obserwuje twarz swego pierworodnego.
– Tato! Słowo! Nie.
– To gdzie to jest?
– Może oni wynieśli?
– To co ty masz za kolegów? To gnoje, nie koledzy!
– Tato! Ja to załatwię!
– O, nie! Ja to załatwię!
Ojciec jest wściekły. Marcin wie, że to nie przelewki. Nawet Magda i Mateusz schodzą mu z drogi. Kiedy z treningu wraca Marek, w domu jest już cisza. Patrzy pytająco na starszego brata.
– Flaszki mu zginęły – szepnął Marcin.
– Nie mu, tylko ojcu! Mu to krowa robi, szczeniaku! To nie były zwykłe butelki wina. To były drogie, markowe alkohole, a nie jakaś tam tandetna sofia. I to ma się znaleźć. Chyba że to twoja sprawka?
Ojciec podszedł do Marka, ale ten wzruszył ramionami.
– A niby kiedy miałbym to zrobić? Dopiero co zdawałem egzaminy, teraz zdawałem na treningu egzamin na pas…
– Dawaj telefony tych gnojków! Już ja z nimi porozmawiam.
Marcin podyktował ojcu numery.
– Do Bolca nie znam.
– Kto to ten Bolec?
– Kolega ze szkoły.
– To co to za kolega, jak ty telefonu nie znasz?
– Bo to bardziej ich kolega niż mój.
– Obcego do domu wpuściłeś?
– Oj, tata!
– Tak, teraz to tata!
Ostatnim słowom towarzyszyło mocne trzaśnięcie drzwiami. Marcin i Marek spojrzeli bezradnie na siebie. Marek klepnął starszego brata po ramieniu.
– Bo to wszystko przez ten zeszły rok.
– Wiem…
– Naprawdę nie wiesz, co się z tym stało?
– Nie mam zielonego pojęcia – bronił się Marcin.
Chciał jeszcze coś dodać, ale nagle w progu stanął ojciec i warknął:
– Twoi koledzy twierdzą, że sam ich częstowałeś!
– No nie! – Twarz Marcina wyraża na przemian zdumienie i przerażenie. Jak to jest możliwe, by kumple powiedzieli coś takiego. Przecież tak nie było. Przecież niczym ich nie częstował. Piotrek od zeszłego roku wie, że nie wolno szperać w domu Marcina po barku.
– Zażądałem konfrontacji. Jutro idziemy.
– Co?
– Pstro! A teraz się ucz.
– Tato, ale za cztery dni jest koniec roku. Ja naprawdę nie mam już czego się uczyć…
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi, ale Marcin nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że to zapowiadana przez ojca ciocia Agnieszka, czyli po prostu… larwa. Ta wstrętna larwa, która zajmuje miejsce jego matki i powoli wciska się tu do ich domu.
* * *
– Rafał… – szepnął w słuchawkę Marcin. – Powiedz mi, czy braliście te butelki?
– Ja nic nie brałem. Słowo. Znasz mnie. Jakbym brał, tobym ci powiedział.
– A kto twierdzi, że ja was częstowałem?
– Nie wiem. Nie ja.
– A kto brał?
– Ja nic nie widziałem. Jak ty poszedłeś do Mateusza i Magdy, to ja byłem w kiblu.
Marcin uspokojony odłożył słuchawkę. Zszedł do ojca i nie zważając na znaki, jakie na migi mu dawał, mówi:
– Tato. Rafał mówi, że on nie brał.
– Rafał tak mówi? To bardzo ciekawe, bo jego mama twierdziła co innego. A teraz nam tu nie przeszkadzaj. Widzisz, że z Agnieszką rozmawiamy.
– Częstuj się, moja droga. – Ojciec podsuwa Agnieszce tacę, na której piętrzą się pączki.
– Tato! On by mnie nie okłamał.
– O co chodzi? – pyta Agnieszka i Marcin widzi, że ojciec jest wściekły.
Wychodzi z pokoju.
* * *
Tego dnia nigdy nie zapomni. W domu Rafała spotkali się on, Rafał, Piotrek i Bolec. Wszyscy przyprowadzili matki. Marcin czuł się zażenowany zachowaniem ojca. „Zupełnie jakby te butelki wina to było coś ważnego” – pomyślał.
– Jedno wino kosztuje przeszło trzysta złotych – usłyszał dobiegający go z kuchni podniesiony głos ojca. – Ja nie mówię, który to zrobił. Ja tylko stwierdzam fakt, że zginęły mi cztery butelki. Że kilka dni temu były. Mało tego! Przedwczoraj były, a wczoraj już ich nie widziałem.
– Chwileczkę… – To głos mamy Rafała. – Pan się nie denerwuje. Proszę sobie usiąść. Ja przygotuję herbatę i spokojnie porozmawiamy.
Ale kiedy filiżanki z herbatą wjechały na stół, nie zrobiło się spokojniej. Wręcz przeciwnie. Ojciec Marcina świdrował chłopaków oczami. Przewiercał ich na wylot. Czy to dlatego, czy też zupełnie z innego powodu, pierwszy pękł Bolec.
– To był pomysł Rafała. Powiedział, że u pana w barku zawsze jest alkohol. A myśmy chcieli się napić.
– Myśmy naprawdę nie wiedzieli, że to takie drogie wino.
– A Marcin? Częstował was czy nie?
– Nie częstował – przyznał Piotrek. – Poszedł do Mateusza. A my skorzystaliśmy z okazji… i…
– Zabraliście cudzą własność! To się nazywa kradzież!
Marcin spojrzał na Piotrka, Rafała i Bolca. Każdy z nich po kolei odwrócił wzrok. Ojciec też nie chciał patrzeć Marcinowi w oczy. Chyba się wstydził. Za te krzyki. Za rozwaloną wargę. Wiadomo, że ojciec nie przyzna się do popełnienia błędu. Taki już jest.
Wyszli. Marcin teraz wiedział jedno. Po dawnych kolegach pozostało tylko niemiłe wspomnienie. Bo to, co było kiedyś, zatarł bezpowrotnie dzisiejszy dzień. I nieważne, że oni mają ojcu to wino odkupić. Jego przyjaźni nie odkupią. Zresztą… tyle miesięcy się nie odzywali. Zdawkowe „cześć” na korytarzu, a teraz przyszli i takie coś. Marcin wie, że zostali mu tylko ci nowi koledzy. Z tej nowej klasy. Aleks, Michał, a przede wszystkim Maciek, z którym na samym początku roku szkolnego los posadził go w jednej ławce.