MAMA I MATKA
– Mamo, to jak? Masz czas? – spytał Maciek. Kolejny dzień czekał na to, aż mama znajdzie chwilę na poważną rozmowę. Nie chodziło o taką sobie zwykłą sprawę do omówienia. To było coś więcej. Chciał wybrać się pod namiot. Oczywiście z Małgosią, ale nie tylko. Mieli też jechać Biały Michał, Ewka, Aleks i Aśka Grabowicz. Maciek chciał namówić Wojtka z Kamilą, ale bezskutecznie. Wyjeżdżali gdzieś za granicę. Tym razem z rodzicami Wojtka.
– A jak długa ta chwila? – Janina Adamska oderwała wzrok znad rozłożonych papierów.
Jej pokój, w którym stało wielkie biurko, był mocno zagracony. Papiery walały się po podłodze, a malutki okrągły stolik, który teoretycznie służył do tego, by siąść przy nim z przyjaciółką i plotkować, zawalały sterty gazet. Maciek wiedział, co to znaczy. Koniec miesiąca, początek wakacji, czyli mama liczy finanse. Bo u niego w domu, inaczej niż w domach kolegów, to mama zajmowała się domowym budżetem. Ojczym był wiecznie w rozjazdach.
– No… trochę by się przydało…
– Kłopoty ze świadectwem?
– Nie… bez przesady – odparł Maciek. Poza trzema trójami: z matmy, fizyki i polskiego świadectwo prezentowało się całkiem nieźle.
– No?
– Mama spojrzała wyczekująco.
– Ale to nie jest na taką rozmowę w locie…
– A kto leci? Przecież ja siedzę.
Zaśmiali się oboje.
– No dobra. – Maciek usiadł na krześle przy okrągłym stoliku i odsunął dłonią papiery.
– Chciałbym pojechać pod namiot.
– A mamy jakiś namiot?
– No… na pawlaczu jest taki wielki.
– A z kim chcesz jechać?
– Z Białym Michałem, Aleksem, Ewką, Aśką Grabowicz i Małgosią.
– A co na to jej rodzice?
Maciek westchnął. Małgosia była jedyną z całej paczki, która jeszcze ze swoimi rodzicami nie rozmawiała. I tej jej rozmowy z rodzicami Maciek bał się najbardziej.
– A gdzie chcecie jechać?
– Do Świnoujścia.
– Czemu akurat tam?
– Jakiś festiwal tam jest w lipcu, więc będzie co robić, poza tym ponoć najczystsze plaże… To co?
– Poczekajmy, jak wróci Piotr, dobrze?
– Mama, ale co ma Piotr do tego? Przecież nie jest moim ojcem. Czemu zawsze to on ma decydować o moim życiu?
– Po pierwsze nie o życiu, a jedynie o wakacjach, poza tym nie powiedziałam, że on ma zdecydować. Wyjazd pod namiot to także koszty. Musimy ustalić, ile ci damy pieniędzy, jak to rozwiążemy… I tak dalej.
To „i tak dalej” trochę Maćka uspokoiło. Ale tylko trochę.
* * *
Teraz Maciek wspominał i tamtą rozmowę z mamą, i jeszcze jedną. Z Piotrem. Czekał na Małgosię. Nie chciała, by po nią przyszedł do domu. Nie chciała też przyjść do niego. Wolała spotkać się na Kępie. Zaproponował herbaciarnię. Nie dalej jak tydzień temu był tu z Piotrem, żeby uczcić założenie własnego konta w banku. Poszli tylko we dwóch na superlody i… poważną rozmowę. Na samą myśl o tym, co powiedział Piotr, Maciek rumienił się aż po czubek blond włosów, które nie dalej jak tydzień temu znów ściął na jeża.
Mama załatwiła mu założenie konta, przelała pierwsze pieniądze i palnęła kazanie o wydatkach. Piotr był inny. W sprawy finansowe się nie wtrącał, choć powiedział, że dobrze by było, gdyby w czasie wakacji Maciek nie tylko wydawał, ale i zarobił parę groszy. Za to w relacje damsko-męskie, owszem, Piotr lubił się wtrącać.
Przy stoliku stojącym na środku herbaciarni wręczył Maćkowi małe kwadratowe pudełeczko z drewna i powiedział: „Pamiętaj! To jest najtańsze! Żebyś nie okazał się idiotą”. Maciek otworzył paczuszkę. W śmiesznym pudełeczku leżała malutka tekturowa, kwadratowa koperta z napisem. „Media Markt. Nie dla idiotów”. Otworzył. W kopercie było plastikowe, prawie przezroczyste opakowanie. Prześwitywało przez nie sporych rozmiarów kółko. Zawartość zdradzał drobny napis „Unimil”.
– No co ty… – zaczął, ale ojczym przerwał natychmiast.
– Nie no, co ty, tylko tak! I żebyś nie ważył się nigdy wstydzić iść do apteki po kolejne.
– Ale…
– Żadne ale! Noś w portfelu, miej zawsze pod ręką i ucz się odpowiedzialności…
– To znaczy, że ty z mamą…
– No… no… ty sobie za dużo nie pozwalaj! Co ja z twoją mamą, to nie twój interes. No?
Jakie chcesz lody?
Maciek czerwony na twarzy, zarówno wtedy, jak i teraz, wspominał tę rozmowę. Ale ten Piotr jest. Maciek, owszem, wiele razy myślał o tym. Właściwie nie wiele, ale tysiące, setki tysięcy razy! Przed snem wyobrażał sobie, jak to będzie, ale… Małgosia? No przecież nie może pierwszej nocy pod namiotem wyjąć z kurtki czy portfela gumy… Co ona sobie pomyśli? Chciałby, żeby to wszystko zdarzyło się spontanicznie, jak wtedy z pocałunkiem. Albo żeby Małgosia sama…
– Jestem – odezwał się tuż nad jego głową znajomy głos.
Podniósł wzrok.
– Płakałaś – bardziej stwierdził, niż spytał. Czerwone oczy z daleka wyglądały na zapuchnięte od płaczu.
– Maciek… co ja w domu mam – westchnęła Małgosia.
– W związku z wyjazdem?
– O wyjeździe nawet nie rozmawiałam.
– Dlaczego?
– Z mamą jest coś nie tak. Każe mi całe dnie siedzieć w domu.
– A to czemu? Przecież jest superpogoda…
– Tak, ale ona ciągle mówi, że są niebezpieczne czasy i w ogóle…
– Ona w życiu nie zgodzi się na ten wyjazd.
– Ty wiesz, co dzisiaj chciała zrobić?
– No?
– Nie… nawet nie mogę ci powiedzieć.
– No mów!
– Wstydzę się. Głupio mi. To żenujące.
– O, rany! No mów!
– Ale przysięgnij, że nikomu nie powiesz…
– Małgo, czy ja jestem baba?
– Przysięgnij!
– Wiesz co? To mi nie mów. Jak mam przysięgać, to bez sensu. Może ci będzie lżej, jak tego nikomu nie powiesz. Nawet mnie.
Małgosia spuściła głowę. Chętnie by się komuś zwierzyła. Ale Kamili boi się. Wstydzi. Ewce nie powie, bo Ewka przerobi to na sto kawałów o babie u lekarza. Bo właśnie do lekarza chciała zabrać ją mama. Do ginekologa. Sprawdzić, czy jest dziewicą. Małgosi na samo wspomnienie ohydnej rozmowy z matką łzy same napłynęły do oczu.
– Małgo… – zaczął Maciek i umilkł. Wyjął z kieszeni paczkę chusteczek i zdjąwszy Małgosi okulary, zaczął je spokojnie wycierać. – To co? Zamawiamy coś? – spytał po chwili.
– Nie mam forsy – szepnęła Małgosia.
– A czy ktoś się ciebie o to pyta? W końcu to ja wybrałem herbaciarnię. Ty chciałaś jordanek.
Lody były wyśmienite. Małgosia chętnie zjadłaby jeszcze jedną i jeszcze jedną porcję, byle nie wracać do domu. Nie po tym, co przeszła przed południem. Ale w końcu do domu przyjść trzeba. Trzymając się za ręce, wlekli się noga za nogą Walecznych.
– Niefajny ten nowy dom – powiedział Maciek.
– A moim zdaniem fajny. Tylko trochę za wysoki.
– Chciałabyś w nim mieszkać?
– Pewnie. Nie musiałabym się wyprowadzać z Kępy. Wybrałabym sobie to mieszkanie na samej górze. O tam! – Pokazała palcem okno z prawej strony.
– Tam mielibyśmy salon… – powiedział Maciek i przyciągnąwszy ją ku sobie, pocałował.
– A co wy tak na ulicy, bezwstydy! – rozległ się tuż za nimi czyjś głos. Jak na komendę odskoczyli od siebie i spojrzeli w bok. Przed nimi stała starsza pani z burym kundlem na smyczy. – Co to za porządki! Co za wychowanie! Za moich czasów to…
Maciek już chciał coś powiedzieć, ale Małgosia pociągnęła go za rękę. Po chwili stali już przed drzwiami jej klatki.
– Nie zaprosisz?
– Ale mama…
– Daj spokój. – Głos Maćka był stanowczy. – Twoja mama mnie zna. Jakby co, to przecież się z nią dogadam.
* * *
W mieszkaniu panował mrok. Z sypialni dochodziło chrapanie. Znak, że ojciec Małgosi śpi. W końcu była niedziela. Z dużego pokoju dochodził odgłos grającego telewizora. Małgosia położyła palec na ustach. Spojrzał na nią zdziwiony.
– Przecież i tak będzie słychać, jak gadamy.
– Włączę radio – szepnęła.
Maciek jak zwykle pierwsze kroki skierował do półki z książkami.
– Masz coś fajnego? – spytał, biorąc do ręki spory tom o szarym grzbiecie. Zajrzał do środka. Rozmowy z katem. Widział to i u siebie w domu. Mama mówiła, że świetne. Może przeczyta?
– Same fajne, ale przecież już widziałeś je tyle razy.
– No ale może coś odkryłaś…
– Tak, Amerykę. I to rok temu.
Zaśmiali się. W tym momencie drzwi pokoju uchyliły się i stanęła w nich mama Małgosi.
– Dzień dobry – powiedział Maciek.
– Dzień dobry – odparła mama Małgosi i przyjrzała mu się uważnie.
Maciek miał wrażenie, że uśmiechnęła się, i dlatego zdecydował. Sam poprosi ją o zgodę na wyjazd Małgosi pod namiot.
Ale to był błąd. Afera, jaka wybuchła, przerosła wszystko, co kiedykolwiek Maciek sobie wyobrażał. Słów, jakie padły pod jego adresem, nie powstydziłby się niejeden menel spod budki z piwem. Maciek stał jak porażony. Małgosia płakała, a jej mama krzyczała:
– Ty gnoju! Jak śmiesz! Bezczelny! Zabiję cię! Chcesz skrzywdzić jedyne moje dziecko! Niedoczekanie twoje! Zabiję! Zatłukę!
Podbiegła do Maćka i wyrwawszy mu z rąk książkę, zaczęła okładać go po głowie.
Zbudzony krzykami ojciec Małgosi wpadł do pokoju. Próbował odciągnąć żonę od Maćka, który skulony klęczał na dywanie i odbierał ciosy. Jednak w mamę Małgosi jakby diabeł wstąpił. Kopała Maćka i lała na oślep. To dlatego pan Henryk zdecydował się wezwać pogotowie.