MENELICA (2)
Pierwsze kłopoty z współmieszkańcami pojawiły się w styczniu. Aleks wrócił po Nowym Roku i… odkrył, że wprawdzie z jego pokoju nikt nie korzystał, ale… jego kawa, herbata i płatki śniadaniowe zniknęły. W kuchennej szafce, w której trzymał swoje rzeczy, znalazł tylko okruchy. Pierwszego ranka po powrocie w kuchni nadział się na pana Wiesława. Spytał go, czy nie wie, co się stało z jego zapasami, ale pan Wiesław mruknął pod nosem:
– Pewnie Jolka.
I poszedł do toalety. Po chwili wyszedł z niej, a gdy po pięciu minutach Aleks otworzył tam drzwi, w nos uderzył go smród papierosów.
– Panie Wiesławie! – krzyknął w głąb mieszkania. – Przecież była prośba właścicieli, by nie palić.
– Jak Jolka może, to i ja mogę! – odkrzyknął pan Wiesław i po chwili ubrawszy się ciepło, wyszedł z domu.
Po chwili wyszedł też Aleks. Na uczelni miał tego dnia sporo zajęć. Do mieszkania wrócił późno i dopiero na klatce schodowej przypomniał sobie o braku choćby grama kawy i herbaty. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga, czyli godzina, o której zamykano najbliższy sklep.
Postanowił jednak najpierw rozmówić się z panią Jolą. W końcu jako student miał o wiele mniejszy budżet niż manikiurzystka pracująca w luksusowej galerii. Pewnie wypiła mu wszystko, bo w święta sklepy działały krócej, a potem zapomniała odkupić. Aleks wbiegł na górę, przeskakując po kilka schodków. Był pewien, że pani Jola jest już w domu, bo przed wejściem do budynku zerknął w jej okno. Paliło się w nim światło.
W mieszkaniu panowała jednak cisza. Owszem, w pokoju zajmowanym przez panią Jolę rzeczywiście paliło się światło, ale drzwi nie otwierał nikt, choć Aleks pukał kilka razy. Nacisnął klamkę. Były zamknięte od środka. Pomyślał, że pewnie manikiurzystka gdzieś wyszła i zapomniała zgasić światło. Westchnął ciężko. Zrezygnowany przeliczył pieniądze w portfelu i błyskawicznie zbiegł po schodach, by zdążyć przed zamknięciem sklepu. Rodzice mieli mu przelać pieniądze dopiero następnego dnia. Z tego, co znalazł, starczyło mu tylko na malutki słoiczek kawy, malutką torebkę herbaty, litr mleka i torebkę płatków. Na szczęście miał ze sobą miód, który wcisnęła mu do walizki mama.
Po kwadransie był już z powrotem. Gdy tylko otworzył drzwi mieszkania, w nozdrza uderzył go odrażający wręcz smród. Początkowo nie wiedział skąd. Dopiero po chwili zauważył, że drzwi pokoju zajmowanego przez panią Jolę były otwarte. Stanął w progu. Oczom jego ukazało się… pobojowisko. To było pierwsze słowo, które przyszło mu do głowy. Gdy później opisywał stan pokoju właścicielce mieszkania, sam nie wierzył, że to widział. Na podłodze były i odchody, i wymiociny, i rozbite naczynia, i krew, i rozsypane resztki jego rozpuszczalnej kawy.
Pani Jola pojawiła się po chwili. Niczym zjawa wyszła z kuchni z butelką wody z kranu. W niczym nie przypominała kobiety, którą widział tu do tej pory. Miała brudną twarz, a oczy zapuchnięte od płaczu. Była rozczochrana, a porwanego szlafroka i dziurawych rajstop nie dawało się nazwać ubraniem. Pani Jola nie szła, ale obijając się o ściany, wlokła w kierunku pokoju. W połowie drogi przewróciła się i zanim zszokowany Aleks zdążył do niej podejść, na czworakach doczołgała się do celu.
– Pani Jolu… co się stało? – spytał Aleks, bo czegoś takiego jeszcze nigdy nie widział.
Ale Jola nie odpowiedziała, tylko usiadła w progu pokoju, opierając się o framugę, i pociągnęła solidny łyk wody z butelki.
– Ona tak od kilku dni! – krzyknął pan Wiesław ze swojego pokoju, ale nie wyszedł na korytarz, tylko… nagle pogłośnił telewizor. Był to jawny znak, że to, co działo się w drugiej części mieszkania, pan Wiesław miał w głębokim poważaniu.
– Pani Jolu? Czy jakoś pani pomóc? – spytał, nachylając się nad kobietą.
– Pomóc… pomóc… – wybełkotała po chwili i dorzuciła: – Dżesika… nawciskała mi. Ma nadzieję, że zdechnę… – Ledwo to powiedziała, przewróciła się i… przestała reagować na jakiekolwiek słowa Aleksa.
Nie wiedział, co robić. Zapukał do pokoju pana Wiesława, ale ten odpowiedział zza drzwi:
– Niech leży tam, gdzie padła! Za kilka godzin wstanie! Menelica cholerna!
Aleks był w kropce. Pani Jola nie dawała znaku życia. Oddychała, ale nie odpowiadała na żadne wołanie. Na podłodze jej pokoju w wymiocinach leżał jej telefon. Aleks z obrzydzeniem go wyciągnął. Spojrzał na listę ostatnich połączeń. Kilka z nich było do kogoś, kto został wpisany w kontaktach jako „Mama”, a kilka do kogoś zapisanego jako „Dżesi”. Dzwonienie o tej porze do kogoś, kto mógł być mamą pani Joli, a więc osobą starszą, Aleks uznał za nie najlepszy pomysł. Wybrał więc kontakt z Dżesi. Wcisnął zieloną słuchawkę, ale ktoś po drugiej stronie odrzucił połączenie. Zadzwonił pod ten numer ze swojego telefonu, jednak w słuchawce usłyszał żeński głos, który puścił mu wiąchę i rzucił słuchawką. Z wiąchy zrozumiał, że osoba myślała, że to pani Jola, a pani Jola ma do Dżesi więcej nie dzwonić. Choć ta prośba została przekazana o wiele wulgarniej. Aleks czuł, że przeznaczona była dla pani Joli, bo padły słowa o norze na Bałutach, a osoba, która to wykrzyczała, była jej córką, bo Dżesi stwierdziła również, że pani Jola jest szmatą, a nie matką.
Aleks spojrzał na próg pokoju. Szmata, a nie matka, czyli pani Jola, nadal leżała na podłodze. Wprawdzie na chwilę ocknęła się i zwymiotowała na szlafrok, który niedokładnie skrywał odziane tylko w porwane rajstopy ciało, ale potem znów padła.
Zdenerwowany Aleks miał ochotę wysłać esemesa do tej całej Dżesi. Napisać jej, że może pani Jola to zła matka, ale jednak matka. Doszedł jednak do wniosku, że niczego to nie zmieni. Zdecydował się zadzwonić do matki pani Joli. Na wszelki wypadek zrobił to ze swojego telefonu.
„Najwyżej zdenerwuję staruszkę” – pomyślał, ale uważał, że nie ma wyjścia. Nie potrafił tak po prostu iść do siebie, a współlokatorkę zostawić leżącą na podłodze. Zachowanie pana Wiesława, który na cały regulator oglądał telewizję, wydało mu się w tej sytuacji oburzające.
– Halo? – powiedział do słuchawki, bo osoba wpisana w telefonie pani Joli jako „mama” odebrała telefon, ale nie odezwała się nawet słowem.
Dopiero po jego „halo” nastąpiło jej „halo”. Wypowiedziane żeńskim, choć ewidentnie przepalonym papierosami głosem.
– Przepraszam bardzo, że tak późno dzwonię, nazywam się Aleksander…
– Do rzeczy. O co chodzi – przerwał mu przepalony głos.
– Czy rozmawiam z mamą Jolanty Czuber? – Aleks chciał się jeszcze upewnić.
– Tak, i proszę szybko mówić, o co chodzi…
Aleks na chwilę zaniemówił. Nie wiedział, jak rozmawiać z kobietą w wieku swojej babci o córce w wieku swojej matki, ale jakoś musiał. Zwłaszcza że pani Jola leżała na podłodze i zaczynała charczeć.
– Pani córka leży tu na podłodze i…
– I niech zdycha! – krzyknęła kobieta, która przyznała się, że jest mamą pani Joli i, podobnie jak wcześniej Dżesi, odłożyła słuchawkę.
Aleks był w szoku. Takich kontaktów rodzinnych jak żył, jeszcze nie widział. Na dodatek pani Jola zacharczała, znów zwymiotowała, choć właściwie nie miała już czym. Dlatego Aleks postanowił wezwać do nieprzytomnej pogotowie. Przyjechało po pięciu minutach. Lekarz natychmiast po przyjeździe zawyrokował:
– Naćpana!
A widząc, w jakim stanie jest wynajmowany przez panią Jolę pokój, zawiadomił policję.
– Po coś to, gówniarzu, zrobił?! – krzyknął Wiesław, wypadając na korytarz, gdy tylko drzwi za zabierającym panią Jolę pogotowiem się zamknęły. – Dopiero teraz będą kłopoty.
– Ale jakie kłopoty?
Jednak na odpowiedź na to pytanie nie trzeba było długo czekać. Policjanci wpadli błyskawicznie i to niemal z drzwiami. Nie byli resztą zbyt przyjemni. Aleks z panem Wiesławem spędzili na komisariacie niemal całą noc. W tym czasie funkcjonariusze przeszukali ich pokoje. Jednak już w połowie całego zdarzenia zmienili front. Okazało się, że początkowo wzięli ich za dilerów narkotykowych, a wynajmowane przez nich mieszkanie za melinę, których w tej części Łodzi było sporo. Ponieważ jednak w żadnym z pokoi nie znaleźli nic podejrzanego, więc nad ranem obu puścili do domów, informując, że w razie czego będą wezwani na dodatkowe wyjaśnienia.
Jakie? Aleks powoli dowiadywał się wszystkiego od pana Wiesława. Panią Jolę rzucił ukochany, a ta z rozpaczy poszła w tak zwany cug. Z alkoholem miała problemy już wcześniej. Była podobno nawet na odwyku. Teraz załamana porzuceniem postanowiła zwierzyć się Dżesi, czyli Dżesice – swojej dwudziestoletniej córce, o której istnieniu Aleks dowiedział się dopiero teraz, a którą wychowywała podobno babcia.
Jak wynikało z relacji Wiesława, który to wszystko słyszał, córka przyjechała do mieszkania, poczęstowała matkę jakimś skrętem, który miał jej poprawić nastrój. Jednak niespecjalnie poprawił, bo obie podobno wymyślały sobie, a nawet doszło między nimi do rękoczynów. Na koniec pani Joli zrobiło się słabo, a córka wykrzyczała jej w twarz: „To była heroina, a ty wreszcie zdechniesz, bo mi życie zmarnowałaś! Szmato!”. I wyszła z mieszkania.
Wtedy, czyli od Bożego Narodzenia, zaczęło się picie pani Joli. I to od tamtego czasu nie wychodziła z domu do pracy.
– Pewnie nawet nie wie, że już tam nie pracuje – zauważył Wiesław, gdy nad ranem wracali do mieszkania, a on relacjonował mu wszystko to, co działo się pod nieobecność Aleksa w mieszkaniu, w którym wynajmował pokój.
– To co z nią będzie?
– To już nie nasza sprawa – odparł współlokator i skręcił do sklepu po piwo. – Ja też muszę odreagować te stresy. Mam wielką nadzieję, że ona tu więcej nie wróci.
I rzeczywiście. Pani Jola więcej do mieszkania nie wróciła. Jakieś dwa tygodnie później po jej rzeczy przyjechała matka. Podobno chciała porozmawiać z Aleksem, tak twierdził pan Wiesław, i przeprosić go za swoje zachowanie. Jednak Aleks był wtedy w bibliotece.
Pokój pani Joli do końca roku akademickiego pozostał niezamieszkały. Właściciele mieszkania byli tym załamani, ale cóż… lokum wymagało generalnego remontu. Do wymiany były tapety, wykładzina i łóżko, na co właściciele nie mieli pieniędzy, bo jak się okazało, pani Jola nie zapłaciła ani za grudzień, ani za styczeń i nie zanosiło się na to, by kiedykolwiek ściągnęli od niej zaległe pieniądze.
Aleks jednego był pewien. Na trzecim roku zamieszka w akademiku. Niech go ręka boska broni przed kolejną stancją.