PRĘGA (2)
Informacja, że Koper dostał lanie, na Marcinie nie zrobiła specjalnego wrażenia. Wiedział, że to nieznośny chłopak. Sam miał z nim kilka razy do czynienia i przyznawał, że bachor potrafił wyprowadzić z równowagi. Gdy próbował rozmawiać z nim na temat oglądania w internecie stron porno, które odkrył w komputerze Mateusza, chłopak wykrzyczał mu w twarz, że sam pewnie też ogląda. A potem jeszcze smarkacz dodał: „A może i nie. W końcu masz dziewczynę, którą posuwasz!”.
Marcina wtedy zatkało. Taki gnojek! Mówi takie rzeczy! I to tak wulgarnie!
Teraz Koper stał przed nim z obolałym tyłkiem. Ale chyba nie tylko tyłkiem. Ta pręga na szyi, te pręgi na przegubach… Dyrektorka była szybsza niż Marcin.
– Kto ci dał lanie? – spytała ostrożnie.
Koperski jednak milczał, siedząc na fotelu ze zbolałą miną, próbował powstrzymać wymioty.
– Ja muszę zawiadomić rodziców – powiedziała dyrektorka, a wtedy chłopiec jęknął:
– Tylko nie rodziców… – I rozpłakał się. – Ja się tak cieszyłem, że nie muszę być w domu…
To powiedziawszy, znów zwymiotował. Dyrektorka poleciła natychmiast wezwać pielęgniarkę, która miała jechać z dziećmi na zimowisko. Marcin został wyproszony z gabinetu.
– No i co z Koprem? – spytał Mateusz, gdy zobaczył wychodzącego ze szkoły starszego brata. Marcin nie umiał jednak odpowiedzieć na to pytanie inaczej, jak tylko:
– Chyba wszystko w porządku…
Jego głos nie brzmiał jednak zbyt pewnie. Zwłaszcza że dosłownie chwilę później do szkoły wbiegła jakaś kobieta, taszcząc ze sobą torbę pielęgniarską, a przez telefon wykrzykując:
– Ale zaraz będzie autokar!
– O! – powiedział Mateusz i pokazał na znikającą za drzwiami postać: – To nasza pielęgniarka. Jedzie z nami na zimowisko.
– Co z tym… łobuzem? – Marcina dobiegł głos mamy Miriam.
– Dostał w domu lanie – wyjaśnił Marcin całkiem spokojnym głosem, co najwyraźniej wyprowadziło mamę Miriam z równowagi, bo powiedziała:
– O matko! I pan o tym mówi tak spokojnie?
– No… u Kopra to norma – wtrącił Mateusz, myśląc, że w ten sposób ją uspokoi, a na dodatek… wyraźnie poweselał, bo dodał: – Nic mu nie będzie – dodał z uśmiechem.
Nagle z oddali dał się słyszeć odgłos nadjeżdżającej karetki. Mama Miriam i Marcin popatrzyli na siebie z niepokojem.
– Oni go ciągle leją – dodał Mateusz z całkowitym spokojem.
– To fakt – wtrąciła Magda i dodała konspiracyjnym szeptem: – Raz to miał takie pręgi na plecach.
Mama Miriam była wyraźnie zszokowana.
– Szkoda tylko, że dziś jeszcze się zrzygał… – zaczął Mateusz, chcąc ją w swoim pojęciu uspokoić.
Ale nie dokończył zdania, bo w tym momencie oczom zebranych ukazał się ambulans, który wjechawszy pod prąd w Saską, skręcił w drogę dojazdową i zatrzymał się na chodniku tuż przed szkolną bramą. Wyskoczyli z niego pielęgniarze z noszami i lekarz taszczący ze sobą torbę dwa razy większą od tej, z którą do szkoły wbiegała pielęgniarka.
Dosłownie chwilę potem przed szkołę zajechał spóźniony autokar. Wysiadła z niego główna szefowa zimowiska. Uspokoiła rodziców, że dzieci zaraz odjadą, tylko trzeba jeszcze „załatwić sprawę tego chłopca”, po czym wbiegła do szkoły.
– Można już pakować rzeczy? – spytał jeden z ojców.
– Można! – odparł kierowca i poprosił go, by pomógł mu układać walizki w luku bagażowym.
– A co ja jestem? Tragarz? – obruszył się poproszony ojciec.
Pomoc zaoferował Marcin. W tym czasie dwaj opiekunowie zimowiska odbierali od rodziców ostatnie dokumenty i spóźnione wpłaty, trzeci sprawdzał listę obecności, a czwarty pobiegł do świetlicy po tych, którzy tam czekali na przyjazd autokaru. Po chwili wszystkie bagaże, które wcześniej stały przed szkołą, zostały spakowane do luków bagażowych. Z budynku wyszła pielęgniarka z kierowniczką zimowiska i westchnąwszy ciężko, powiedziała:
– Dzieci! Żegnajcie się z rodzicami, bo jedziemy! I tak mamy opóźnienie!
– A Piotrek Koperski? – wyrwał się Mateusz, choć Marcin zgromił go wzrokiem, a po chwili syknął do ucha:
– Masz zakaz kontaktowania się z nim.
– Ale miał jechać – burknął Mateusz.
– Koperski nie jedzie – ucięła kierowniczka zimowiska.
– Ale jego bagaż został zapakowany – zauważył Mateusz, a to wywołało nową falę niezadowolenia wśród rodziców. Na szczęście Marcin zapamiętał wielką czarną walizkę Koperskiego i miejsce, w którym ją położył w luku bagażowym.
– Masz być grzeczny! – powiedział Marcin, naciągając Mateuszowi czapkę na oczy. – I Miriam nie dokuczaj!
– Właśnie! – odezwała się mama Miriam.
– Okej – odparł Mateusz smutnym głosem i po chwili dodał: – Ale co z Koprem?
– Wszystko będzie dobrze – odparł Marcin, choć stojąca obok mama Miriam była najwyraźniej innego zdania, bo mruknęła pod nosem:
– Nie jestem tego pewna.
Po chwili drzwi pojazdu zatrzasnęły się i autokar z napisem „wycieczka” ruszył Saską w kierunku Brukselskiej, by po chwili zniknąć za zakrętem, a po dosłownie kilku minutach pojawić się obok w alei Stanów Zjednoczonych, mknąc szybko do Krynicy Górskiej.
Przed szkołą został Marcin z Magdą, mama Miriam, garstka rodziców, karetka i czarna walizka Piotrka Koperskiego.
– Magda, poczekaj tu – powiedział Marcin i schwyciwszy walizkę, wtaszczył ją do szkoły. Po chwili ciągnął ją po szkolnym korytarzu do dyrektorskiego gabinetu. Nie zdążył jednak wejść do środka, gdy drzwi otworzyły się i z gabinetu wyszli pielęgniarze z Koperskim na noszach. Za nimi pojawił się lekarz, który tłumaczył dyrektorce, że może zawiadomić rodziców, a może to zrobić szpital, ale wtedy to potrwa.
– Zawiadomię – obiecała wicedyrektor Krukowska, żegnając się z lekarzem. Już chciała zamknąć za nim drzwi, gdy spostrzegła Marcina.
– A ty… a pan… – zaczęła, ale nie dokończyła pytania, bo zauważyła walizkę i domyśliła się wszystkiego.
– Podobno jego rodzice ciągle go leją – wyjaśnił Marcin, patrząc na wicedyrektorkę, która wtedy, gdy był uczniem tej szkoły, uczyła go biologii i miała z nim sporo kłopotów.
– Ciebie też ojciec lał – powiedziała wicedyrektorka.
Przecież to w jej pracowni wlał ten spirytus do akwarium. To jej zabrał słoik z tasiemcem w formalinie i rozbił, by zawartością rzucać w dziewczynki. To tu pozrywał dekoracje w sali gimnastycznej i rzucając szczotką do zamiatania jak oszczepem, powybijał szyby w oknach.
– Ale tylko w tyłek… – Schylił głowę w zawstydzeniu.
– Tylko w tyłek… – powtórzyła wicedyrektorka. – Jak tak mówisz, to wiem, że będziesz bił swoje dzieci.
– Czemu pani tak twierdzi? – zdumiał się i jednocześnie przeraził Marcin.
– Tylko w tyłek… Tylko znaczy, że można… w tyłek. Przeważnie bite dzieci w dorosłym życiu biją swoje dzieci. Powtarzają wzorzec wyniesiony z domu.
– Ale pani wiedziała o tym, że jestem bity. I nic z tym pani nie zrobiła.
– Tylko w tyłek… – powiedziała wicedyrektor i po chwili zamyślenia dodała szeptem: – Tak. Wiedziałam. I teraz mam wyrzuty sumienia…
Marcin chciał powiedzieć, że niepotrzebnie, ale nie zdążył, bo ku jego zdumieniu dyrektorka się rozpłakała.
– Ojej… niech pani nie płacze. Nic mi się w sumie nie stało. Studiuję… zresztą pedagogikę. Niech się pani nie boi. Na pewno nie będę bił swoich dzieci. Myślę, że wyjdę na ludzi.
To powiedziawszy, wyjął z kieszeni paczkę chusteczek i jedną z nich podał nauczycielce.
– Koperski… – zaczęła, wydmuchując nos. – Jest gorszy niż ty, gdy chodziłeś tu do szkoły. Ale to nie powód…
– Zosia! – z gabinetu dobiegł głos dyrektorki. – Rodzice Koperskiego nie odbierają telefonu. Jeśli do szesnastej się nie dodzwonimy, to będzie trzeba do nich… – Dyrektor Zdzieszyńska stanęła w progu, a ujrzawszy Marcina, zamilkła.
– Podobno jego rodzice często go leją – powtórzył na jej widok. – Właśnie mówiłem pani Krukowskiej.
– Skąd wiesz? Od Mateusza?
Pokiwał głową i wysunął przed siebie czarną walizkę na kółkach, którą cały czas trzymał za uchwyt.
– To jego walizka – powiedział, ale dyrektor Zdzieszyńska nie ruszyła się z miejsca.
Zamiast niej do Marcina podeszła szlochająca wicedyrektor Krukowska, która pociągnęła walizkę w stronę gabinetu i zniknęła w nim, zamykając za sobą drzwi. Po chwili oboje z dyrektorką usłyszeli dobiegający stamtąd jej rozdzierający płacz.
Krukowska uczyła biologii i dobrze wiedziała, że takie ślady mogą oznaczać urazy narządów wewnętrznych. „Może ma odbite nerki? Czy krew w jego wymiocinach to dowód na pękniętą śledzionę?” – myślała, łkając, gdy nie mniej zdenerwowana sekretarka odmierzała jej krople na uspokojenie, ale tego ani Marcin, ani dyrektor Zdzieszyńska nie widzieli.
– Chcesz o coś spytać, prawda?
Pokiwał twierdząco głową.
– Pobito go tak, że coś mu uszkodzili, ale to będzie dopiero wiadomo po badaniach w szpitalu. Tyle mogę ci powiedzieć, bo tego chyba sam i tak się domyślasz. Wiesz, co to oznacza?
Marcin skinął głową. Słyszał już o tym na zajęciach. Wiedział więc, że jeśli obrażenia chłopca okażą się poważne, to rodzicom może grozić ograniczenie praw rodzicielskich, odebranie praw rodzicielskich, a nawet więzienie.
– Czy jak będzie pani wiedziała, co z nim, to da mi pani znać?
– Wiesz, że mi nie wolno – powiedziała dyrektorka. – Przecież sam już prawie jesteś pedagogiem.
* * *
Wracali z Magdą do domu w milczeniu.
– Marcin, ja to myślę, że z tym Koperskim to jak z Wioletką. Był niedobry, to i dostał od losu karę. Prawda?
– Madziu… bywają kary zbyt okrutne w stosunku do winy – powiedział.
Myślał nie tylko o Koperskim i Wioletce, lecz także i o tym, że przez długi czas uważał, że śmierć matki jest karą za jego złe zachowanie. Że matka umarła dlatego, że w dzieciństwie był taki niedobry. A ona i tak zawsze go broniła. Potem jednak uświadomił sobie, że jej śmiercią bardziej ukarani są Marek, Mateusz, a zwłaszcza Magda, która teraz właściwie matki już nie pamięta.
A gdzie była matka Koperskiego? Czy broniła synka? To pytanie dręczyło Marcina, bo o tym, że to ona pobiła go pierwsza, a w katowaniu chłopaka brali udział oboje rodzice, nie pomyślał nawet przez chwilę. Tak jak i do głowy mu nie przyszło, że chłopak im oddał, co wywołało w rodzicach jeszcze większą agresję.
Pogrążony we własnych rozważaniach nie usłyszał, jak Magda mówi, że pewnie Koperski nigdy nie wróci do szkoły, tak jak nie wróciła Wioletka. Nie wiedział, że to prorocze zdanie. Tak jak nie wiedział, że przyjdzie mu kilka razy stawać przed sądem: zarówno w sprawie Wioletki i jej oprawcy, jak i w sprawie Koperskiego. I że to ostatnie zdarzenie spowoduje wielką przemianę w ojcu, w którym odezwą się jeszcze większe niż do tej pory wyrzuty sumienia.
Na razie jednak chciał jak najszybciej zaprowadzić Magdę do domu i zobaczyć się z Kamilą. Chciał przestać myśleć o prędze na szyi Koperskiego i szlochu wicedyrektorki. Chciał uciec od świata, w którym wobec dzieci stosowana jest przemoc. Zwłaszcza że sam zaczynał mieć wyrzuty sumienia z tego powodu, że kilka razy nakrzyczał na Koperskiego i naskarżył na niego jego rodzicom. Bo może w tym, co z nim dzisiaj się stało, on – Marcin – też miał jakiś udział?