PRZYSIĘGA (2)
– Marcin, mogę wyjść na podwórko? – Głos najmłodszego brata oderwał go od książek.
Tym razem uczył się sam. Matury ustne jeszcze trwały. Marcin najbardziej bał się angielskiego. Nie miał zdolności językowych. Samemu było mu niezwykle trudno powtarzać materiał. Wolał z innymi. Tymczasem Maciek pojechał z mamą załatwiać jakieś sprawy na mieście, a Ewa z Białym Michałem poszli się uczyć do parku. Nie mógł do nich dołączyć. Magda się przeziębiła i lekarz kazał jej poleżeć w łóżku.
– Idź! – powiedział, nie podnosząc wzroku znad książki.
Była naprawdę niezła. Namówiony przez Maćka czytał Portret Doriana Graya w wersji oryginalnej. To zdaniem Maćka miało pomóc w egzaminie ustnym. Książka wciągnęła Marcina do tego stopnia, że nie zauważył upływającego czasu. Oderwał go dopiero dzwonek do drzwi. Na klatce schodowej stała jakaś kobieta ze szlochającym Mateuszem.
– Czy są rodzice? – spytała nieznajoma.
– Taty nie ma w domu.
– A mama?
– Mama nie żyje, proszę pani. Ja opiekuję się rodzeństwem. A co się stało?
– To ładnie się pan opiekuje! Bardzo ładnie! Bardzo! – krzyczała wzburzona kobieta.
– Proszę wejść do mieszkania i nie krzyczeć na klatce…
– No pewnie, bo co sobie sąsiedzi pomyślą, prawda? – syknęła złośliwie.
Marcin miał wrażenie, że sąsiadka z naprzeciwka już przyłożyła oko do wizjera. Na szczęście kobieta weszła do środka, a on zamknął za nią drzwi.
– Proszę spokojnie mi powiedzieć, co się stało – poprosił Marcin, próbując oderwać od siebie wyjącego Mateusza.
– To nie było złośliwe… to nie było zło…śli…we… – chlipał Mateusz, wycierając przy tym nos w rękaw T-shirtu. – Koper mówił, że jak coś spada z dużej wysokości, to ginie w atmosferze… myślałem, że zginie…
– Trzymajcie mnie! – krzyczała kobieta. – Trzymajcie! Co to za bachor?! Skąd takie pomysły? – Proszę pani… – Marcin starał się cały czas zachować spokój, ale czuł, że i jemu puszczają nerwy. – Proszę spokojnie wyjaśnić, co się stało.
– Co się stało?! Co się stało?! – Kobieta, purpurowa na twarzy, weszła do dużego pokoju i oparła się o framugę drzwi, dysząc ciężko. – To się stało, że pana braciszek… uroczy szkrab, prawda? – rzuciła zgryźliwie. – A więc pana uroczy braciszek… nasrał mi na okno! – Ostatnie zdanie kobieta wykrzyczała.
Marcina zatkało.
– Że co, przepraszam, zrobił?
– Gówno! – wrzeszczała zirytowana kobieta. – Nie rozumie pan, jak mówię po polsku? Czy może pan taki pruderyjny? I trzeba panu powiedzieć, że zakupkał mi w okno, że zrobił kupkę… Kupeczkę…
– Marcin… – szlochał Mateusz. – Ja naprawdę myślałem, że z dziesiątego piętra to zniknie w atmosferze. Koper zapewniał…
Po chwili uspokajania, zarówno kobiety, jak i Mateusza, Marcin usłyszał w końcu historię. Osłupiał. Otóż okazało się, że Piotrek Koperski, z którym małemu nie wolno się było bawić po historii z wielorybem, namówił Mateusza na wyprawę na dach wieżowca stojącego po drugiej stronie alei Stanów Zjednoczonych. Marcina zmroziło. Tyle razy prosił, by Mateusz nie oddalał się z podwórka, a ten nie tylko się oddalił, nie tylko przeszedł na drugą stronę ruchliwej arterii, ale jeszcze wspiął się tam na dach! Matko! A on obiecał ojcu, że dobrze zaopiekuje się rodzeństwem.
– Ale kładką szedłem! Kładką! – skamlał Mateusz.
– Ale kładka to też ruchliwa ulica! To jest Saska! – mówił Marcin mocno zdenerwowanym głosem. – Ile razy ci powtarzałem, że masz się nie ruszać poza podwórko!
W wieżowcu było otwarte wejście na dach, o czym powiedziała chłopcom mieszkająca tam Irmina, koleżanka z klasy. Kłódka przerdzewiała i jakiś czas temu ktoś ją po prostu złamał. Grupka dziesięciolatków bawiła się więc tam w najlepsze, chowając, jak na filmach gangsterskich, za kominami i otworami wentylacyjnymi. Irmina po jakimś czasie poszła do domu, a Piotrek z Mateuszem zostali we dwóch.
I tu zaczęła się druga część historii. Część, która rozsierdziła przybyłą do nich do domu kobietę. Okazało się, że Mateuszowi zachciało się kupę. Poszli nawet do Irminy, by wpuściła ich do łazienki, ale gdy otworzyła im mama dziewczynki, zła jak osa, wycofali się na klatkę. Wokół bloku nie było krzaków, zdecydowali się wrócić na dach. Mateusz twierdził, że Piotrek namówił go, by złapał się rury wentylacyjnej i zrobił kupę z dachu. Wyznawał to Marcinowi, strasznie szlochając.
Marcin ze zgrozą wyobraził sobie, co by było, gdyby rura się oderwała i młodszy brat spadłby z dachu dziesięciopiętrowca. Z drugiej strony chciało mu się śmiać. Zwłaszcza z miny kobiety i z tego, jak Mateusz się tłumaczył, łykając łzy:
– Piotrek zapewniał, że jak coś spada z dużej wysokości, to ginie w atmosferze. Tak mu tata mówił. No to pomyślałem, że moja kupa też zniknie! Ale jak zeszliśmy na dół, to okazało się, że jest na szybie… Piotrek wrzasnął na cały głos: „Patrz! Twoja kupa na szybie!”, a ta pani stała przed blokiem i biadoliła. Jak rzuciła się w naszym kierunku, to Piotrek uciekł. I mnie zostawił samego… buuuu! A ja naprawdę myślałem, że kupa zniknie.
– Pan to słyszy? Pan słyszy te bzdury? – powtarzała kobieta podniesionym głosem. – On myślał, że zniknie! Nie, proszę pana! Czego to teraz w domu i szkole uczą? Pan myśli, że ja będę myła okna? Ja mam to myć? No niech pan sam powie. Ja mam myć?! Ja! Marcin musiał obiecać kobiecie, że przyjdzie i sam umyje jej okna. Pozostał problem, co zrobić z leżącą w łóżku chorą Magdą. Samej w domu zostawić jej nie mógł. Zadzwonił do Marka. Młodszy brat, aczkolwiek niechętnie, wrócił do domu. Nawet specjalnie nie pytał, co się stało. Chyba z tonu, jakim Marcin wyartykułował swoją prośbę, wywnioskował, że zaszło coś na tyle poważnego, że wrócić trzeba.
– Ale ty idziesz ze mną – powiedział Marcin do Mateusza, gdy w drzwiach mieszkania stanął zziajany Marek.
Mateusz spuścił głowę.