WOJNA (1)
Małgosia przeczuwała, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Nie przypuszczała jednak, że stanie się to tuż przed pisemną maturą. Egzaminy dojrzałości były dla niej tym trudniejsze, że z Maćkiem prawie nie rozmawiała, więc nie miała z kim się uczyć. A przecież przez tyle lat robili to razem. Czy jemu też brakowało tej wspólnej nauki? Chyba nie. Małgosia wiedziała, że uczył się z Marcinem, Białym Michałem i Ewą. Dla niej miejsca w tej paczce zabrakło. Zadzwoniła zresztą do Ewy z pytaniem, czy nie przerobiłaby z nią pytań z pozytywizmu, ale wszyscy już umówili się u Marcina. Marcin musiał opiekować się rodzeństwem, jego ojciec załatwiał jakieś sprawy urzędowe, więc chata była wolna.
– Siostrzyczka co jakiś czas przybiega i zadaje śmieszne pytania – relacjonowała wspólną naukę Ewa.
– Na przykład?
– No… ostatnio: co to jest to, co na szyi mają i Marcin, i Maciek, a jak usłyszała, że jabłko Adama i że wszyscy mężczyźni je mają, stwierdziła, że pewnie mama miała gruszkę Ewy i chciała wiedzieć, czy ja też mam.
Przez chwilę obie chichotały, ale potem zapadła cisza.
– No tak… to nic – powiedziała Małgosia i dodała po chwili kłopotliwego milczenia: – Zadzwonię jeszcze do Aśki…
– Zdaje się u Aleksa teraz siedzi. On tak koło niej biega, że chyba są parą. Ona niby zaprzecza, ale ja swoje widzę. A Aleksa znam. Zachowuje się jak nie on, co ewidentnie świadczy o tym, że się wklepał w nią na amen.
– No tak… Dobra. To na razie – pożegnała się Małgosia.
Musiała zatem sama siąść do nauki. Włączyła radio, by nie powtarzać materiału w zupełniej ciszy. Poukładała też na biurku książki tak pieczołowicie, jakby od tego miały zależeć jej zapał do pracy czy efektywność nauki. Już miała otworzyć pierwszy podręcznik, kiedy zadzwonił telefon. To był Kuba. Małgosia popatrzyła chwilę na komórkę, ale nie odebrała. Cierpliwie czekała, aż melodyjka się skończy. Wolała udać, że nie ma jej przy aparacie, niż odrzucić połączenie.
„Lepiej unikać, niż demonstrować, że nie chcę z nim mieć kontaktu” – pomyślała.
Jednak czuła, że oszukuje samą siebie. Tak naprawdę chciała mieć kontakt z Kubą. Przecież gdy tylko zobaczyła jego imię na wyświetlaczu, od razu mocniej zabiło jej serce. I to najbardziej ją rozdrażniło. Czuła się nie w porządku. Ale nie wiedziała, czy w stosunku do Maćka, za którym tęskniła, a którego nie pragnęła, czy w stosunku do Kuby, który ją pociągał i jednocześnie denerwował. Miała wrażenie, że bawi się nią, że nie traktuje poważnie, że ma za głupiutką gąskę.
Sięgnęła znów po książkę. Przez chwilę czytała o charakterystycznych cechach literatury pozytywistycznej, gdy nagle wydało jej się, że słyszy za drzwiami odgłosy kłótni. Ściszyła radio. Rzeczywiście mama coś wykrzykiwała. Do jej wrzasków Małgosia przyzwyczaiła się już dawno. Teraz jednak w tym krzyku kryło się coś niezwykle dramatycznego. Po chwili drzwi jej pokoju otworzyły się i wszedł ojciec. Za nim wbiegła mama, dramatycznie wołając:
– Chcę przy tym być! Mam prawo przy tym być!
– Uspokój się! – rzucił zdenerwowany ojciec.
– Ale mów! Proszę! Tłumacz się! – natarczywie domagała się matka.
– Małgosiu… – zaczął ojciec, siadając na wersalce, ale po chwili przerwał i odwróciwszy się do stojącej za plecami żony, powiedział z wyrzutem: – Przyznam, że łatwiej by mi było, gdybyś nie stała nad głową…
– To ja powiem za ciebie. Otóż ojciec sobie…
– Zdecydowałem się odejść od mamy – uciął. Na jego zmęczonej twarzy było widać wyraźną ulgę. Jakby to, co najtrudniejsze, miał już za sobą.
– Odejść – powtórzyła Małgosia. W jej głosie nie było cienia zdziwienia. Ona również odczuła coś na kształt ulgi.
– Tak – odparł ojciec i szybko zaznaczył: – Nie ma to nic wspólnego z tobą…
– Wiem, tato. Nie jestem dzieckiem. Tylko dzieci myślą, że gdy rodzice się rozwodzą, to jest w tym jakaś ich wina. Ja wiem…
– Nie chcę, byś miała do mnie żal…
– Tato… – zaczęła Małgosia, ale urwała.
Też nie chciała rozmawiać przy mamie. Jej twarz raz po raz zmieniała się z kredowobiałej w purpurową, a potem znów bladła. Ewidentnie nie była zadowolona z tego, jak Małgosia przyjęła tę informację.
– No to ładnie! – syknęła mama i zaniosła się szlochem.
– Uspokój się. – Ojciec wstał, by ją objąć.
Odepchnęła jego ręce.
– Nie dotykaj mnie! – krzyczała histerycznie. – Nie dotykaj! Nie masz już prawa! Nie jestem już twoją żoną. Nie masz do mnie prawa.
– Ja chcę tylko, żebyś się uspokoiła, bo nie da się rozmawiać w takiej atmosferze…
Ojciec znów usiadł na wersalce.
„Uczyć też nie” – pomyślała Małgosia i zamknęła czytaną książkę.
– Chciałem zaczekać z tą informacją do momentu, aż zdasz maturę, ale… – ojciec urwał.
– No proszę! Proszę! – odezwała się mama. – Zwal teraz wszystko na mnie! Tak! – Spojrzała na Małgosię i syknęła przez zęby z niezwykłą agresją: – Zaraz ci powie, że nie chciał mówić, ale ja go zaszantażowałam.
– Danusiu… – zaczął ojciec.
– Nie mów do mnie „Danusiu”!
– Przecież tak masz na imię!
– Dla ciebie to już „pani Danuta”! – krzyczała matka. – Pani! Rozumiesz? Pani!! Małgosia na dźwięk wibrującego wręcz histerycznie głosu skuliła się w sobie.
– Nie szalej… – próbował uspokoić ją ojciec. Poddał się jednak, wstał i z trudem zachowując opanowanie, wyrzucił z siebie: – Małgosiu, sama widzisz, że teraz nie uda nam się porozmawiać. Wyprowadzam się. Do ciebie zadzwonię i na spokojnie się umówimy…
– Tak! Umówicie się! Proszę bardzo! Proszę! – krzyczała matka, wznosząc ręce do nieba w jakimś teatralnym geście rozpaczy.
– Dałabyś już spokój – wycedził ojciec zimno i wyszedł z pokoju.
Po chwili Małgosia usłyszała, jak otwiera drzwi mieszkania. Był już na klatce schodowej, gdy matka wrzasnęła na cały dom:
– Klucze oddaj, podstępny bydlaku!
– Jak zabiorę wszystkie swoje rzeczy – odparł ojciec i błyskawicznie zbiegł po schodach z niezwykłą dla niego lekkością. To był zupełnie inny człowiek.
Małgosia podeszła do okna. Zobaczyła go, jak kręcąc głową i mówiąc do siebie, wsiada do samochodu. A więc stało się. Pojechał. Ciekawe gdzie. Do niej? Do tej kobiety, z którą widziała go wtedy w kawiarni?
Wydarzenia następnych dni potoczyły się błyskawicznie. Matka rozpoczęła z ojcem wojnę. Wojnę momentami przypominającą walkę na śmierć i życie.