WOJNA (3)
– O matko! – wykrztusiła Kamila na widok przyjaciółki stojącej przy furtce z domofonem. – Nie mogłaś zadzwonić? Wyjechałabym po ciebie do stacji metra.
– Nie mam telefonu – mruknęła Małgosia, wchodząc na podwórko i kierując się w stronę drzwi.
– Ukradli ci czy zapomniałaś? – spytała Kamila, prowadząc ją na górę do swojego pokoju.
– Ukradli.
– W metrze?
– Nie. W domu.
– W domu? Ale co? Włamanie było?
– Nie – zaśmiała się Małgosia, choć w sumie nie wiedziała dlaczego.
Przecież do śmiechu jej nie było, ale tak wpłynął na nią widok zdziwionej miny Kamili, której oczy z minuty na minutę, w miarę jak Małgosia rozwijała swoją opowieść, robiły się coraz bardziej okrągłe.
Opowiedziała więc o tym, że ojciec się wyprowadził, a ona została z matką, która codziennymi awanturami zamienia dom w piekło. Opowiedziała, jak to wciąż słyszy, że niedostatecznie matkę kocha. Gdy dziś wróciła do domu po potajemnym spotkaniu z ojcem, matka zabrała jej telefon i chyba wyrzuciła do śmieci. Na dodatek stale wykrzykiwała różne przekleństwa i złorzeczenia pod adresem ojca. Zwykle Małgosia była wtedy w swoim pokoju, a gdy zaglądała do matki, ta spokojnie oglądała telewizję. Dlatego dziewczyna już sama nie wiedziała, czy ma do czynienia z wariatką, czy może z matką jest wszystko w porządku, a ona sama oszalała.
Jednak dzisiejsza awantura w przededniu matury spowodowała, że Małgosia jak stała, tak wyszła z domu.
Gdy matka, która najpierw domagała się, by Małgosia wykasowała telefon do ojca, a potem by jednak do niego dzwoniła po alimenty, usłyszała odmowę, rzuciła się na Małgosię z pięściami.
– Dobrze, że w swoim czasie zrzuciłam listę numerów do komputera – westchnęła, sięgając po herbatę. – Ojciec ma mi kupić nową komórkę, ale teraz nie wiem, jak mi ją da, skoro nie mam jak się z nim skontaktować.
– Jak znasz telefon, to do niego zadzwoń – powiedziała Kamila.
– Ale wiesz… ja nie chcę mu o tym zachowaniu matki mówić, bo jeszcze stwierdzi, że to jakiś manewr, by go zatrzymać. Pomyśli, że jestem z nią w zmowie… Ale przysięgam ci, że matka jest nie do zniesienia. Dziś darła się, bym zażądała od ojca nie tylko alimentów, ale także jego samochodu, opłacenia mi kursu na prawo jazdy i tak dalej.
– Ojej – jęknęła Kamila, bo nie wiedziała, jak to wszystko skomentować.
– Mam ochotę nigdy więcej nie wracać do domu – stwierdziła Małgosia. – Mogę u ciebie spać?
– Możesz, ale jutro pisemny polski… Jak dasz sobie radę? Przecież egzamin zaczyna się o dziewiątej. Nie masz ze sobą stroju galowego…
– Myślisz, że strój jest najważniejszy?
Kamila nie zdążyła odpowiedzieć. Do domu wrócili jej rodzice. Widząc o tej porze Małgosię, mocno się zdziwili. A gdy Kamila spytała, czy przyjaciółka może nocować, wymienili się spojrzeniami.
– Co jest grane? – spytał ojciec, siadając na krześle naprzeciwko dziewczyn.
Obie na przemian urywanymi zdaniami streściły mu sytuację Małgosi.
– Małgosiu, skup się na nauce, na maturze. To jest teraz najważniejsze – podkreślił. – Reszta jakoś się ułoży. Zobaczysz. Odwiozę cię teraz do domu. Podaj mi telefon do swojego ojca. Pomyślę, jak z nim porozmawiać, by było to dobre dla was wszystkich. Ale on powinien się o tym wszystkim dowiedzieć.
– Może chcesz coś zjeść? – spytała mama Kamili.
– Nie…
Małgosia nie czuła głodu.
Głód przyszedł później, gdy o drugiej w nocy próbowała zasnąć. Matka awanturowała się bowiem do późna i to tak, że aż sąsiedzi przyszli ją uspokajać. O jedzeniu nie było mowy. Do drzwi kuchennych wstawiła zamek. Powiedziała, że Małgosia dostanie jeść, jak wyciągnie od ojca pieniądze i puści go z torbami!
– Z torbami! – wykrzykiwała matka i gdy Małgosia próbowała zasnąć, ten wrzask świdrował jej w uszach, mieszając się z odgłosami samochodów przejeżdżających Saską.
* * *
Staroświecki budzik, którego, pozbawiona komórki, musiała użyć, zadzwonił o piątej. Mama jeszcze spała. Małgosia błyskawicznie umyła się i ubrała w galowy strój. Z domu wyszła z mokrą głową. Nie chciała włączać suszarki, by nie obudzić matki. Bardzo się spieszyła, by zdążyć, zanim ona wstanie. Udało się.
Na dworze panował jeszcze chłód, ale już dało się wyczuć, że dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Tyle że szósta rano to nie godzina, o której można dokądkolwiek iść. Otwarte były tylko niektóre sklepy. Na przykład ten na rogu Walecznych i Francuskiej. Ale Małgosi głupio było tam wejść. Bo niby co? Stanie między półkami? Bez sensu. Na to, by kupić sobie cokolwiek do jedzenia, nie miała ani grosza. Ojciec proponował jej wczoraj gotówkę. Mieli nawet pójść do bankomatu, ale w końcu obydwoje zapomnieli. Zdecydowała się posiedzieć w kościele. To jedyne miejsce, gdzie nikt o nic nie pyta. Gdzie można przyjść o każdej porze.
Wprawdzie msza rozpoczynała się dopiero o siódmej, ale Małgosia spokojnie przycupnęła na ławce przed wejściem. Tego miejsca z okien domu nikt nie widział. Nie było więc strachu, że dostrzeże ją matka, choć właściwie ryzyko, że zacznie wypatrywać Małgosi przez okno, było niewielkie. Pewnie jeszcze o tej porze spała. Potem, nawet jak wstanie, najpierw zacznie chodzić po domu i coraz głośniej mówić do siebie, złorzecząc ojcu i oczekując ze strony Małgosi reakcji. Zanim zorientuje się, że w domu jest sama, trochę czasu upłynie.
Tuż przed siódmą do kościoła zaczęli się schodzić ludzie. Małgosia była zdumiona, że tylu wśród nich maturzystów. Wielu z jej szkoły. Kilku z Mickiewicza i chemika. Niektórych znała z widzenia. Nikogo więc nie zdziwiło, że i Małgosia tu przyszła. Na dodatek w drzwiach natknęła się na Olę. Trzeci rok chodziły razem do klasy, ale zamieniły może ze cztery zdania. Teraz usiadły razem w kościelnej ławce. Ola nawet poszła do komunii. Małgosia też się zdecydowała. Wprawdzie dawno nie była u spowiedzi, ale doszła do wniosku, że Pan Bóg jej wybaczy.
Po mszy Ola zaproponowała jej spacer.
– Wiesz… – powiedziała. – Jak się tak dotlenimy, to dobrze nam to zrobi.
Ruszyły w kierunku szkoły, ale okrężną drogą, klucząc uliczkami. Rozmawiały o planach na przyszłość. Ola mówiła, że chce wyjechać z Warszawy.
– Wolałabym studiować poza domem. Wiesz… u nas jest strasznie ciasno. Mamy dwa pokoje, a jest nas czworo rodzeństwa. Ja jestem najstarsza i czasem strasznie się męczę.
Małgosia przytaknęła i uświadomiła sobie, że dawne marzenia o bibliotekoznawstwie na Uniwersytecie Warszawskim gdzieś prysły. Zastąpiła je zbawienna myśl o studiach poza Warszawą. Gdzie? To się okaże. Jeszcze dziś pójdzie do biblioteki poszperać w informatorze.
– Denerwujesz się? – spytała Ola.
– Yhm… – mruknęła Małgosia i pomyślała, że Ola byłaby zdziwiona, usłyszawszy, że koleżanka bardziej niż maturą denerwuje się sytuacją w domu. Że nagle ta matura przestała ją przerażać. Życie zwaliło jej na głowę o wiele trudniejszy egzamin dojrzałości. Na dodatek była tak strasznie głodna, że nie chciało jej się odzywać.
– Ja też… – szepnęła Ola i zamilkła.
Przez resztę drogi do szkoły milczały. Do gmachu weszły o wpół do dziewiątej.
Małgosia najbardziej nie mogła się doczekać kanapek, które dla nich przygotowano. Gdy tylko siadła przy stoliku, wbiła zęby w pajdę chleba z kiełbasą i ogórkiem. Nic więcej się dla niej nie liczyło. Tylko kanapka. Nie zwróciła więc uwagi ani na spojrzenia koleżanek i kolegów z klasy, ani tym bardziej na wzrok wychowawczyni, która zszokowana jej zachowaniem aż jęknęła na cały głos:
– Jezus Maria!
Wszyscy spojrzeli na nią, odwracając wzrok od Małgosi. Cóż… profesor Janecka przez dwadzieścia lat swojej pracy w szkole czegoś podobnego na maturze pisemnej jeszcze nie widziała. Dziewczyna połykała kanapki ze swojego talerzyka niemal w całości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że matura jeszcze się nie zaczęła. Koperta z arkuszami nie została jeszcze otworzona. Małgosia jadła zaś łapczywie jak wygłodzone zwierzę.
„Co też się z nią dzieje?” – pomyślała profesor Janecka, kręcąc głową nie tyle z dezaprobatą, ile z niepokojem.
Po chwili na sali zapadła cisza. Pani dyrektor podała regulamin egzaminu maturalnego i punktualnie o dziewiątej złamała pieczęcie na kopercie.
Egzamin nie był trudny. Małgosia stwierdziła, że w świetle wszystkich jej ostatnich problemów stanowił nawet pewien rodzaj rozrywki. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że miała tak otwarty umysł, że odpowiedzi same spływały jej na papier. Oddała pracę jako jedna z pierwszych i nie rozglądając się po sali, wyszła ze szkoły.
Pierwszą rzeczą, którą dostrzegła przed budynkiem, była karetka pogotowia. Dopiero potem zauważyła matkę na noszach i ojca rozmawiającego z lekarzem.
Okazało się, że mama przyszła do szkoły sprawdzić, czy Małgosia dotarła na maturę. Woźny nie chciał jej wpuścić. Wywiązała się awantura. Wezwano pogotowie, a ono zawiadomiło ojca Małgosi. Po zaaplikowaniu leku uspokajającego matka podała numer telefonu do ojca. Już nie krzyczała. Gdy przyjechał na miejsce, patrzyła na niego błagalnie i trzymała go za rękę.
– Tato… ja nie chcę studiować w Warszawie – prosiła Małgosia, gdy jechali za karetką samochodem w stronę szpitala na Sobieskiego. – Rozumiesz? Nie zdołam mieszkać z mamą. Od kiedy zachorowała, stała się dla mnie jak obca. Mam wyrzuty sumienia, że jej nie kocham, ale… nie chcę z nią mieszkać. Ciągle wydaje mi się, że to nie moja mama, że ktoś mi ją podmienił.
– Ja to czuję do dawna – odparł ojciec. – Dlatego mam nadzieję, że zrozumiesz moją decyzję. Zdaję sobie sprawę, że to egoistyczne, ale nie chcę sobie zmarnować reszty życia. A wiesz, co powiedział lekarz?
– Teraz?
– Nie, wtedy. Gdy pierwszy raz wylądowała w szpitalu.
– No? – spytała Małgosia ostrożnie. Bała się odpowiedzi.
– Że szanse, że kiedykolwiek z tego wyjdzie, są niewielkie. Że nawroty i ataki będą coraz częściej.
– Ale co jej jest?
– Schizofrenia czy cyklofrenia i jeszcze jakieś zaburzenia związane z przekwitaniem. Lekarz powiedział, że ona musiała być od dawna chora. I… wiesz, coś w tym jest. Tyko ja niektóre jej zachowania ignorowałem. – Ojciec westchnął ciężko i otarł czoło.
Stali na światłach w alei Witosa.
– To co zrobimy? – spytała Małgosia.
– Mówiłem ci, że jestem skłonny do końca życia na nią płacić, ale powiem brutalnie: nie chcę z nią mieszać. Dlatego kupiłem tę kawalerkę. Alina to jedno. Pomogła mi po prostu podjąć tę decyzję. Dlatego proszę cię o pomoc. Chcę złożyć do sądu wniosek o umieszczenie matki w zakładzie. Nie nadaje się do pracy i nigdy do niej nie wróci. Zresztą… załatwiłem jej rentę.
– Tato, ale… czy to tak można?
– Małgorela. Ja biję się z tymi myślami od dwóch lat. Ty nie wiesz, co ja przeżywam. Nie wiesz, jak ja się czuję. Nie wiesz, ile mnie kosztowała decyzja o odejściu. Nie chciałem wyglądać na drania, ale już naprawdę nie mogłem. Rozumiesz mnie?
Małgosia milczała. Czy rozumie ojca? Nie wiedziała. Nad tym musiała się jeszcze zastanowić. Jednego natomiast była pewna. Spokojne dzieciństwo to już przeszłość. I to odległa. A wojna między rodzicami? Przeczuwała, że to dopiero początek. Że takich chwil jak ta czeka ją i ojca o wiele więcej. Tylko czy w pewnym momencie nie zostanie z tym wszystkim sama? Czy ojciec zaangażowany w nowy związek nie wypnie się na nią, na Małgosię? Swoją jedyną córeczkę, do której w chwilach czułości mówił Małgorela?