GARFIELD
– Marcin! Zabierz to bydlę z mojej szuflady! – Głos ojca wyciągnął chłopaka z kuchni.
Wigilia była za dwa dni. Dziś rano ojciec z wędkarskiej wyprawy nad jakiś skuty lodem hodowlany staw przywiózł karpia. Marcinowi polecił natychmiast sprawić rybę i przygotować do zrobienia w galarecie. Na szczęście umiał to zrobić. W dzieciństwie, gdy jeszcze żyła mama, często wędkował z ojcem. To wtedy ojciec nauczył go sprawiać ryby. Twierdził, że rybę trzeba zabijać szybko, by się nie męczyła. A w ogóle to nie wolno łowić więcej ryb, niż jest się w stanie zjeść. Marcin wziął sobie tę naukę na tyle mocno do serca, że chciał do sprawiania ryby wziąć się zaraz po powrocie ojca z wyprawy.
I owszem, pozbawił karpia życia natychmiast, ale… brakowało mu kilku produktów, poszedł więc na zakupy i tak się zeszło. Teraz był już wieczór. Martwa ryba leżała na kuchennym stole, bo Marcin przymierzał się do roboty, a ojciec, który już zdążył odpocząć po wędkarskiej wyprawie, wybierał się na jakieś ważne spotkanie. Tymczasem kot, który od kilku miesięcy mieszkał wraz z nimi, coraz bardziej dawał się wszystkim we znaki. Marcin twierdził, że to sprawka nadanego mu imienia, za co winę ponosił Mateusz. To on uparł się nazwać kocisko Garfieldem. Miał zresztą ku temu mocny argument. Kot był rudy − zupełnie jak Garfiled. I choć nie był leniwy jak Garfield, to na pewno był niszczycielem, jak komiksowy pierwowzór.
Najpierw zniszczył sukienkę Magdusi. Nikt nie zauważył, że kot wślizgnął się do niedomkniętej szafy, nikt też nie usłyszał jego dobywającego się ze środka miauczenia, które zagłuszał włączony telewizor. Dopiero po jakimś czasie brak kota zaniepokoił domowników. Rozpoczęli poszukiwania. Niestety, nie pomagało wołanie. Kot i tak nie reagował na swoje imię. Na kici-kici też zresztą nie przychodził. Gdzie był? Na to, by ściszyć telewizor, wpadł Marek. On też błyskawicznie otworzył szafę, z której dobiegało kocie miauczenie. Ogromnie się zdziwili, gdy w szafie oprócz kota znaleźli wszystko to, co normalnie kot zostawiał w kuwecie, a wisząca w środku elegancka sukienka Magdusi przeznaczona na ważne wyjścia w gości nadawała się już tylko do śmieci. Wyglądała bowiem jak szmata, a właściwie nawet jak porwany na kawałki strzęp szmaty.
Tym razem kot siedział w szufladzie w komodzie ojca. Ale gdy tylko chłopak chciał go stamtąd przegonić – Garfield syczał. Zupełnie jakby dawał tym samym do zrozumienia, że szuflada należy do niego. Szuflada w komodzie zbyt duża nie była, bo należała do tych mniejszych, w których trzyma się drobne rzeczy, na przykład bieliznę. Ojciec chował tam zarówno majtki, jak i skarpetki. Niestety za sprawą kota kilka par skarpetek zwiniętych w kłębuszki leżało teraz na podłodze dookoła komody, a wszelkie próby wrzucenia ich z powrotem do szuflady spotykały się ze sprzeciwem zwierzaka. I to sprzeciwem tak ostrym, jak jego pazury.
Gdy Marcin wszedł do sypialni, Garfield po raz kolejny mościł się w szufladzie.
– Czy ty to widzisz? – spytał ojciec, pokazując kota, który zmrużył oczy i szykował do położenia się w swoim nowym legowisku.
Sprawa z kocią okupacją szuflady ze skarpetkami zdawała się początkowo błahostką. Zwłaszcza że Marcin w pamięci miał pierwszą dramatyczną historię. Z muchą.
* * *
Garfielda przygarnęli na początku września. O tym, że do wzięcia jest kotek, powiadomił Marcina Maciek. Był z Gogusiem u weterynarza i zauważył w przychodni na tablicy kartkę z ogłoszeniem: „Oddam kotki w dobre ręce”. Osobą oddającą kociaki była starsza pani, która w osiedlowym śmietniku znalazła pudło z kociakami. Gdy Marcin do niej zadzwonił, zostały jej tylko dwa – rudy kocurek i trzykolorowa kotka. Zdaniem staruszki, która powoływała się na rozmowę z weterynarzem, kociaki miały nie mniej niż sześć tygodni.
Marcin zdecydował się na kocurka. Jak tylko przyniósł go do domu, Mateusz nazwał go Garfieldem i postanowił, że kot będzie spał z nim. Zwierzak jednak miał swoje plany co do tego, gdzie i z kim będzie spał. Początkowo nieporadnie wskakiwał na krzesła, a z nich na stoły, ale błyskawicznie nauczył się wchodzić nawet na dość wysoką lodówkę i to jednym susem od razu z podłogi.
Garfielda bawiło wszystko. Szybko okazało się, że liczba zabawek, które otrzymał od Marcina i reszty rodzeństwa Niewiadomskich, nie zaspokaja jego apetytu na psoty. Garfielda interesowały więc różne rzeczy, które do zabawy mógł wykorzystać. Zostawiona na biurku gumka do ścierania? Bardzo chętnie! Już po chwili znalazła się na podłodze, potem pod szafą. Tylko z rzadka udawało się uchwycić moment, jak była zrzucana z blatu i wrzucana pod szafę. W większości przypadków zarówno Magdusia, jak i Mateusz bezskutecznie poszukiwali po domu swoich gumek do ścierania, temperówek, skuwek od flamastrów i tym podobnych przedmiotów. Magdusia co rano rozpaczała, że położone koło łóżka spinki do włosów lub kolorowe gumki nie są na miejscu.
Niestety. Jak wyjaśnił weterynarz, dla kota w wieku Garfielda zabawa stanowiła, obok jedzenia i spania, podstawę jego życia. Łapanie much po prostu uwielbiał. Wrzesień tego roku był ciepły, więc much pojawiało się jeszcze sporo, a Garfield interesował się niemal każdą. Dlatego gdy jedna, tłustsza niż inne, niezmordowanie latała po mieszkaniu, wzbudzając wielkie zainteresowanie Garfielda, nikt się tym nie przejął. Zachowanie kota biegającego za muchą i raz po raz próbującego ją złapać przestało wszystkich bawić. Początkowo to, że wyskakiwał w powietrze, bił łapami nad głową, byle tylko dorwać bzyczącego owada, wywoływało salwy śmiechu, zwłaszcza u Magdy i Mateusza, ale potem i oni nie zwracali już uwagi na kocie zabawy z muchami. Aż do momentu…
– Marcin! Ratunku! Marcin! Szybko! – Mateusz stanął w progu kuchni wyraźnie przerażony.
Marcin akurat szykował się do odcedzania makaronu do rosołu, ale widząc minę brata, odstawił garnek z powrotem na kuchnię i pobiegł za Mateuszem do dużego pokoju, z którego dobiegało głośne miauczenie.
Tym razem Garfield miauczał dlatego, że… bujał się na żyrandolu i najwyraźniej zupełnie nie dawał rady z niego zeskoczyć. Gdy Marcin próbował odczepić kota z żyrandola, Mateusz opowiadał o tym, czego był świadkiem.
– Oglądałem film, a on jak zawsze skakał za muchami. Nie wiem, jak to zrobił, ale nagle usłyszałem jego wrzask i zobaczyłem, że wisi na żyrandolu i jeszcze się buja.
Mieszkanie w bloku, który powstał jeszcze w latach siedemdziesiątych, miało sufit dość nisko. Marcin był wysoki, dlatego raz po raz uderzał głową w żyrandol. Nikt jednak nie przypuszczał, że kotek, który nie tak dawno miał problem, by wskoczyć na szafę, teraz wskoczy na… żyrandol! Co gorsza, sam nie mógł się od niego odczepić i zeskoczyć, bo pazurami zahaczył o pnący się po ramionach żyrandola kabel.
„Dobrze, że światło nie było włączone” – pomyślał Marcin, starając się uwolnić pazury kota wczepione w kabel, bo oczami wyobraźni widział scenę, w której porażony przez prąd kot wysadza w powietrze korki w mieszkaniu, a może i w całym bloku.
Najgorsze jednak, że gdy Marcin zdejmował kota z żyrandola, został przez przestraszone zwierzę strasznie podrapany i to nawet po twarzy. A na koniec okazało się, że w kuchni rozgotował się makaron do rosołu i trzeba było gotować drugą porcję.
– Dobrze, że garnek się nie spalił – stwierdził Marcin i kazał Mateuszowi natychmiast wynieść rozgotowane kluski do śmietnika, a sam zajął się powtórnym gotowaniem makaronu.
* * *
Zabranie kota z ojcowskiej szuflady ze skarpetkami do prostych zadań nie należało, ale… Marcin miał swój sposób. Garfield ze wszystkich smakołyków najbardziej lubił ryby. Dlatego Marcin przyniósł suszoną rybkę z pudełka z kocimi łakociami i podsunął Garfieldowi pod nos, a ten… od razu jak oparzony wyskoczył z szuflady i powędrował za przysmakiem prosto do kuchni, gdzie stała jego miska.
Marcin rzucił do niej przysmak i już miał wrócić do patroszenia leżącej na stole ryby, gdy Garfield błyskawicznie wskoczył na blat. Przygotowany przez Marcina do wypatroszenia karp stał się nagle obiektem pożądania kota. Marcin próbował go zrzucić ze stołu, ale kot bronił się zaciekle pazurami.
Ledwie Marcinowi udało się wyrzucić kota z kuchni, gdy z sypialni ojca znów dobiegło wołanie o pomoc. Okazało się, że Garfield natychmiast wrócił do komody, a ujrzawszy zamkniętą szufladę, zaczął niemiłosiernie miauczeć, by zmusić pana Niewiadomskiego do jej otwarcia.
Nie było innej rady, jak… zamknąć kota w łazience. Marcin chwilę użerał się z drapiącym go stworzeniem, aż w końcu jakoś mu się to udało. Uwięziony w łazience kot przez moment miauczał, a potem wszystko ucichło.
Ojciec wyszedł z domu, a Marcin wrócił do kuchni. Magda była u koleżanki w klatce obok, Mateusz u kolegi w sąsiednim bloku, a Marek na siłowni. W mieszkaniu został więc sam. Włączył dość głośno muzykę i zajął się sprawianiem ryby. Wnętrzności wyjął błyskawicznie. Nie zdążył jednak ich wyrzucić, gdy do domu wszedł Marek. Dwa lata młodszy brat wrócił zziajany z treningu.
– Marcin! Jesteś w kuchni?
– Tak!
– To nastaw czajnik! – krzyknął w jego stronę i wbiegł do łazienki, wypuszczając z niej zamkniętego kota, a nastawiwszy w pralce pranie swoich rzeczy po treningu, skierował się w stronę kuchni. Był bardzo głodny. Ledwo otworzył drzwi, gdy okazało się, że wypuszczony z łazienki Garfield jakby na to czekał. Błyskawicznie wpadł do środka, wskoczył na blat i dopadł odłożonych obok deski wnętrzności. Zatrzymał się przy nich. Jego koci wzrok przykuł pęcherz pławny. Kot uderzył go łapą, a strąciwszy z blatu na kuchenną posadzkę, zaczął się nim bawić. Marcin podniósł pęcherz z podłogi i wyrzucił do przedpokoju, a ponieważ kot zainteresował się pęcherzem i wyskoczył za nim jak z procy, więc chłopak zamknął za nim drzwi.
Przez chwilę gadał z bratem o treningu, zbliżającej się Wigilii i prezentach, które szykowali dla glutów, jak czasem nazywali młodsze rodzeństwo. Marek podgrzewał w mikrofalówce pierogi ruskie, a Marcin szykował zalewę do karpia. Nie uwierzyłby, gdyby trzy lata temu ktoś mu prorokował, że będzie mistrzem gotowania. Ale życie nauczyło go już takich sztuczek kulinarnych, że karp w galarecie był przy nich niczym.
– Ja nic ci tu nie pomogę – powiedział Marek, zabierając pierogi i wychodząc z kuchni. Marcin skinął głową i rzucił przez ramię:
– Tylko kota mi tu nie wpuść!
Marek jednak nie miał zamiaru wpuszczać kota.
Gdy kilka minut później Marcin, zbierając z podłogi książki, poprawiając poobrywane karnisze, zasłony i firanki, pytał, co wpadło do głowy uchodzącemu za rozsądnego chłopca Markowi, by przywiązać kotu rybi pęcherz do ogona, młodszy brat nie umiał odpowiedzieć na to pytanie inaczej jak jednym zdaniem:
– Gubił mu się ten pęcherz, więc pomyślałem, że będzie miał przy sobie.
– Matko boska! – Marcin westchnął tak ciężko, jak chyba jeszcze nigdy dotąd.
Fakt był jednak taki, że rudy kot z przerażenia, stresu i tylko koci Bóg wie czego jeszcze, po przywiązaniu papierową wstążką rybiego pęcherza do ogona, dostał takiego szału, że zanim go z Markiem złapali i uwolnili od pęcherza, to w ciągu dosłownie kilku minut zdemolował całe mieszkanie.
– Może ojciec się nie zorientuje… – powiedział Marek, wieszając pozaciągane kocimi pazurami zasłony.
– Może – powiedział Marcin bez przekonania.
Tymczasem kot z nerwów i stresu, w jaki wpędziła go przygoda z pęcherzem, zdążył nalać do miski, w której leżało nierozwieszone jeszcze pranie Marka. Oprócz tego nalał mu w buty, co nastolatek odebrał jako zemstę za przyczepiony pęcherz.
Dwa dni później, w wigilijny poranek ubrali choinkę. A ponieważ tuż przed wigilią została przez Garfielda trzy razy ostrzykana moczem, a na dodatek ze cztery razy przewrócona, czemu towarzyszyło rozbicie całej masy bombek, w tym takich, które Marcin i Marek dostali od mamy jako bardzo mali chłopcy, decyzja zapadła. Kastracja. Bo to, co ten kot wyprawiał, z dnia na dzień coraz bardziej stawało się nie do zniesienia.