LOKATORZY (1)
– Ale jak to: „nie ma licznika”? – Michał poczuł, jak grunt usuwa mu się spod nóg. W wakacje myślał, że to koniec kłopotów, a tymczasem los najwyraźniej szykował mu kolejne…
* * *
Właściwie od chwili, gdy odziedziczył po swoim ojcu mieszkanie, wynajmowali je znajomej jakiegoś znajomego mamy, czyli pani Lucynie Brzyskiej. Mirosławie Biernackiej polecił ją kolega znany jeszcze z pracy w Polskim Radiu. Podobno Lucyna świetnie znała nieżyjącego ojca Michała. To właśnie dlatego jej wynajęto to mieszkanie. A ze względu na to, że była znajomą kolegi, więc mama Michała zaproponowała jej cenę niższą od rynkowej. I tak znajoma kolegi mamy przez prawie trzy lata mieszkała w odziedziczonym przez Michała przestronnym, blisko osiemdziesięciometrowym, w pełni umeblowanym czteropokojowym mieszkaniu na Dolnym Mokotowie.
Michał w ogóle o tym nie myślał. W końcu pieniądze z wynajmu wpływały regularnie, więc zarówno on, jak i jego mama żyli w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, a mieszkanie w dobrych rękach. Owszem, przez chwilę zastanawiali się, czy Michał nie powinien tam zamieszkać z Kingą, skoro myślą o sobie poważnie, ale mieszkanie było na tyle daleko od obu uczelni i apteki, w której pracowała Kinga, że pomysł upadł. Z tych samych powodów upadł też pomysł zamieszkania na Lwowskiej. Kinga powiedziała otwarcie, że jednak na razie woli, by zostało tak, jak jest. Za nic w świecie nie przyznałaby się przed Michałem, że najbardziej pasowałoby jej, by oboje zamieszkali u Michała, ale wtedy wyprowadzić się musiałaby jego mama. A dopóki sama z siebie tego nie zaproponowała, temat nie istniał.
Mokotowskie mieszkanie po ojcu było zresztą bardzo duże i dzięki temu dawało duży zarobek. A ponieważ kolegę, który ręczył za Lucynę, mama Michała znała tyle lat, więc ani jej, ani Michałowi nie przyszło do głowy, że coś może być nie w porządku. Bomba wybuchła jeszcze w wakacje, kiedy do Michała zadzwonił jakiś facet i twierdził, że jest… nowym lokatorem. Dzwoni tylko po to, by spytać, czy może wyrzucić starą, bardzo brudną wykładzinę z pokoju, bo strasznie śmierdzi, a pan Bogdan powiedział, że nie może podjąć decyzji. Michał nic kompletnie z tego nie rozumiał poza tym, że facet dzwoni z mieszkania na Okrężnej.
Akurat wraz z Kingą byli na wycieczce statkiem po Wiśle, który płynął przez Kanał Żerański aż nad Jezioro Zegrzyńskie. W czasie rejsu zasięg telefoniczny często się rwał, więc Michał poprosił o przysłanie e-maila z informacją, o co chodzi, na adres mamy i rozłączył się. Adres wysłał esemesem.
Gdy wieczorem wrócili z Kingą do domu, przywitała ich mocno zdenerwowana mama. Wprawdzie oboje byli chyba jedynymi osobami, przy których nie krępowała się korzystać z laryngofonu, ale nie lubiła tej rurki przykładanej do strun głosowych. Z Michałem od dawna porozumiewała się szeptanymi półsłówkami. Zresztą po tych kilku latach, które minęły od operacji, nauczył się odgadywać jej intencje po gestach i minach. Teraz mama jednak nerwowo sięgnęła po swoją protezę krtani i metalicznym głosem powiedziała:
– Musimy natychmiast jechać do twojego mieszkania. Zajrzyj do poczty. Przesłałam ci e-maila, który dziś dostałam.
– Co to jest? O co chodzi? Co to za ludzie? – spytał Michał, wstając od komputera.
Na ekranie widniał list. Niezbyt długi, ale zdaniem Kingi i Michała zdumiewający:
„Szanowna Pani, nie wiem już, do kogo mam pisać. Jestem nowym lokatorem mieszkania przy Okrężnej i chciałem spytać, czy mogę wyrzucić starą wykładzinę. Pan Bogdan nie umie mi na to pytanie odpowiedzieć. Tak samo panowie Robert, Zygmunt i Klemens. Skierowano mnie do Pani Lucyny, ale nie odebrała ode mnie telefonu, a sąsiedzi dali mi numer Pana Michała, który odesłał mnie do Pani. Nie wiem, co mam robić, proszę o pilny kontakt. Jędrzej Nasierowski”.
W stopce listu podano numer telefonu.
– Napisałam do tego pana, że będziemy po dwudziestej. Odpisał, że czeka. Mam dokumenty – powiedziała mama, przytykając do szyi laryngofon.
– Jakie dokumenty?
– Mieszkaniowe.
W sobotni letni wieczór z Saskiej Kępy na Sadybę całą trójką dojechali w dwadzieścia minut. Drzwi otworzył im facet niewiele starszy od Michała.
– Jędrzej Nasierowski.
– Wyciągnął rękę.
Mirosława Biernacka trąciła Michała ręką. Zrozumiał.
– Kim pan jest? – spytał Michał.
– Jędrzej Nasierowski.
Mama znów go trąciła.
– To zrozumiałem, ale skąd się pan tu wziął? – spytał Michał.
– No… pan Bogdan mi wynajął.
– Pan Bogdan? – Michał nic nie rozumiał. Spojrzał na mamę. – Znasz jakiegoś Bogdana?
Mama Michała podała swój telefon Michałowi. Spojrzał na wyświetlacz: aparat wybierał numer do… Lucyny Brzyskiej, ale po chwili włączyła się poczta głosowa.
– I tak od wielu godzin – powiedziała mama, używając laryngofonu przy Jędrzeju Nasierowskim, który na dźwięk metalicznego głosu zrobił spłoszoną minę.
– O co chodzi? – spytał zdenerwowany.
– Ano o to – Michał starał się zachować spokój – że ja jestem właścicielem mieszkania i nie przypominam sobie, bym podpisywał z panem umowę najmu. Mamo, pokaż papiery.
Po chwili wszyscy weszli do kuchni, gdzie na stole wylądowały dokumenty z teczki, którą przyniosła mama. Oczywiście wynikało z nich, że właścicielem lokalu jest Michał, który ma umowę najmu podpisaną z… Lucyną Brzyską.
– Ta pani nie odbiera od mamy telefonu, a pan mówi, że mieszkanie wynajął panu Bogdan. Dobrze zrozumiałem?
– Tak… – odparł Jędrzej Nasierowski, nie kryjąc zdenerwowania.
– I nie sprawdził pan, czy ten ktoś ma prawo wynająć panu to mieszkanie? – spytała milcząca dotąd Kinga.
– No… – Jędrzej Nasierowski nerwowo przełknął ślinę. – Facet miał klucze…
Ale nie dokończył zdania, bo w tym momencie dał się słyszeć odgłos klucza przekręcanego w drzwiach i ktoś wszedł do mieszkania. Zanim Michał z mamą i Kingą wyjrzeli do przedpokoju, usłyszeli męski, wesoły głos:
– Siemka, Jędrek! Wyjaśniło się? – rzucił w głąb mieszkania, ale zamiast odpowiedzi ujrzał trzy pary oczu wpatrujące się w niego jak w ducha.
Przed Kingą, Michałem i jego mamą stał młody, łysy mężczyzna.
– A państwo to… – zaczął, ale Michał przerwał mu błyskawicznie.
– To ja powinienem spytać, kim pan jest, bo ja jestem właścicielem tego mieszkania. A pan?
– Pan jest właścicielem mieszkania? – Łysy mężczyzna był w wyraźnym szoku. – A pan Bogdan?
– Kim jest pan Bogdan? – spytał Michał i zwróciwszy się do matki, spytał: – Mamo, czy ta koleżanka twojego znajomego, Lucyna, której wynajęliśmy mieszkanie, ma może męża Bogdana?
Mama pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Michał wiedział. To oznaczało, że nie wie.
– Ale pieniądze wpływają? – spytał nagle łysy.
– Tak. – Michał i spojrzał na matkę, która w tym samym momencie skinęła potakująco.
– Boli panią gardło? – zmartwił się Łysy, a jego pytanie sprawiło, że w matkę Michała jakby diabeł wstąpił. Znów przyłożyła do szyi laryngofon i metalicznym głosem powiedziała:
– Nic mnie nie boli, tylko cholera mnie bierze!
I to zdanie wypowiedziane metalicznym głosem rozładowało sytuację. Nagle wszyscy uświadomili sobie, że poszkodowani są i lokatorzy, i wynajmujący. Usiedli przy stole w kuchni.
Łysy mężczyzna miał na imię Zygmunt. Na Okrężnej mieszkał już rok, wynajmując najmniejszy pokój położony najbliżej drzwi, a na wprost kuchni. Czynsz płacił jakiemuś panu Bogdanowi. Podobnie Robert i Klemens, którzy tego wieczora byli nieobecni. Kim był Bogdan? Zarówno pan Zygmunt, jak i pan Jędrzej zgodnie twierdzili, że namiary na niego dostali na uczelni, czyli na SGGW. To on podpisywał z każdym z nich osobną umowę, a oni płacili mu po osiemset złotych za pokój. Mirosława Biernacka słuchała tego jak ogłuszona. Kwota ośmiuset złotych za każdy z czterech pokoi dawała łącznie sumę trzech tysięcy dwustu złotych, a tymczasem ona wynajmowała Lucynie całe mieszkanie za dwa tysiące. Czyżby koleżanka dawnego znajomego z pracy na tym zarabiała? Mama Michała raz po raz próbowała dodzwonić się do Lucyny, ale kobieta nie odbierała. W końcu Mirosława Biernacka zrezygnowana położyła na kuchennym stole smartfon i pokazała wszystkim esemesa, który kilka godzin temu do niej wysłała.
„Pani Lucyno, kto mieszka w mieszkaniu mojego syna? Proszę o telefon”.
A potem wyjęła z torebki długopis i na teczce napisała równanie: „800 x 4 = 3200” i palcem pokazała na podpisanej z Lucyną umowie napisaną cyframi kwotę: „2000 zł, czyli słownie: dwa tysiące złotych”.
– Ja pier… – wyrwało się Zygmuntowi, ale szybko zmełł przekleństwo w ustach.
Mama Michała gestem zaproponowała, by obejrzeć mieszkanie.
– No tak! – przypomniał sobie Michał i poderwał się z krzesła. – Pan mówił coś o jakiejś wykładzinie.
– Tak… – zaczął Jędrzej i gestem zaprosił do pokoju, który od kilku dni zajmował. W środku na podłodze leżał dywan. Był niesamowicie brudny i śmierdzący. – To o to chodzi. Czy ja to mogę wyrzucić?
Mamę Michała zatkało. Znów sięgnęła po laryngofon.
– To nie jest wykładzina tylko perski dywan – powiedziała metalicznym głosem.
– No, ale… – Jędrzejowi Nasierowskiemu głos grzązł w gardle, gdy mówił: – Ja nie jestem w stanie mieszkać w takim smrodzie…
– A czemu ten dywan tak wygląda? – spytał Michał, ale zanim ktokolwiek z mieszkających w jego mieszkaniu mężczyzn udzielił mu na to pytanie odpowiedzi, odezwała się Kinga, która już od dłuższego czasu pociągała nosem:
– Po prostu ktoś tu trzymał kota i ten kot lał na ten dywan – domyśliła się.
– O to, to! – wykrzyknął pan Jędrzej. – Tu mieszkał Jacek i miał kota.
– Ja pier… – tym razem wyrwało się Michałowi, który podobnie jak wcześniej Zygmunt spłoszony zdusił przekleństwo. Patrzył na matkę, która była niemal bliska płaczu. Kinga też spojrzała w jej stronę i nagle… wpadła na pomysł.
– Wiem, zadzwonimy do tej Lucyny z mojego telefonu – powiedziała.
I choć Michał w nerwach trzy razy źle wystukał numer, koniec końców dodzwonił się. Rozmawiali tak, że ich rozmowę słyszeli wszyscy, bo Michał włączył funkcję głośnomówiącą.
– Ale o co ci, dziecko, chodzi? – spytała go Lucyna głosem, w którym dało się słyszeć najwyższą pogardę. – I tak zarabiałeś dwa tysiące… Za nic… Znałam świetnie twojego ojca i…
– I uważa pani, że to dało pani prawo, by nas oszukać?
– Trafiło ci się to mieszkanie jak ślepej kurze ziarno. Ja na coś takiego musiałabym pracować kilka żyć. Poza tym nie zbiedniałeś. Podobno teraz odziedziczyłeś kolejne…
– Gówno to panią obchodzi. Jest pani bezczelna, a nasza umowa w tym momencie traci ważność.
– Nie, kochany… mam trzymiesięczny okres wypowiedzenia.
– Nie, kochana pani. Zapomniała pani, że ja studiuję prawo i…
O ile lokatorzy patrzyli na Michała ze współczuciem, o tyle w spojrzeniu Kingi i Michałowej mamy był podziw. Zwłaszcza gdy powiedział Lucynie, że jeszcze dziś złoży doniesienie na policję, a świadkami będą panowie lokatorzy. Ustalenia z lokatorami były zresztą krótkie, bo żaden z nich nie chciał wynająć całego mieszkania, a Michał poszczególnych pokoi, tylko całość. Dlatego wszyscy porozumieli się, że zarówno Jędrzej Nasierowski, jak i Bazyli, Robert czy Klemens mieszkają do końca września, a Michał obniża im czynsz do pięciuset złotych za miesiąc. Natomiast od października Michał znajdzie nowego lokatora, który zechce wynająć całość z meblami.
– A co z tym dywanem? – spytał zrozpaczony pan Jędrzej.
– Prać! – powiedział Michał krótko i dodał: – Obniżyłem panu czynsz, nie wziąłem kaucji, więc niech ściągnie pan z tego, komu wpłacił pan kaucję, czyli z tego… Bogdana!
To ostatnie słowo wymówił z nieukrywaną odrazą.