PIENINY (2)
O postawienie wróżby z kart poprosiła Ewę Anka. Wiedziała, że Ewa od dziecka stawia kabałę, a karty zawsze ma ze sobą. Także i tym razem miała dwie talie do gry i malutką talijkę do wróżenia. Jednak na seans z przepowiadaniem przyszłości musieli poczekać do imienin. Ewa powiedziała, że musi mieć natchnienie, a do tego potrzeba wolnego umysłu.
Imieniny Anny wypadły w wyjątkowo słoneczny dzień i już z samego rana okazało się, że obie solenizantki, Anka i Hanka, są przeciwne ruszaniu się gdzieś daleko. Anka z powodu kabały, a Hanka stwierdziła, że jest przemęczona.
– Chciałabym mieć prawdziwą labę – powiedziała Hanka i padła na leżak, odmawiając wyjścia gdziekolwiek.
– Może chociaż na łódkę – zaproponował Jasiek.
– Ale ja nawet nie dotknę wiosła.
– Dobra!
Na łódki poszli też Maciek z Michałem. Spytek z kolei zdecydował się na samotną wyprawę do położonej niedaleko wioski Frydman. Wybrał się na wypożyczonym z campingu rowerze, bo nie miał kto go podwieźć. Chłopcy byli przecież na łódkach, a Marta powiedziała wprost, że ma niemal suchy bak, a nie chce jej się teraz jechać na stację, bo jest straszny skwar. Gdy Spytek zniknął za horyzontem, w obozowisku zostały Ewa, Marta i Anka.
Marta najpierw leniwie i w zupełnym milczeniu obserwowała, jak Ewa wróży Ance. Mówiła jej o sukcesach, miłości, ale… przepowiadała też chorobę w rodzinie i kłopoty na uczelni. Gdyby ktoś spytał Martę, czemu poprosiła o wróżbę dla siebie, nie umiałaby odpowiedzieć. A szybko okazało się, że w świetle wróżb jej przyszłość nie jawiła się w różowych kolorach.
– Jest przy tobie facet, który ma problem z uczuciami.
– Nie kocha mnie? – spytała Marta.
– Tego nie powiedziałam – odparła Ewa. – To jest taka sytuacja, że on sam nie wie, bo jest pogubiony…
– To znaczy?
– Nic więcej nie wiem, poza tym, że czeka was jakieś straszne trzęsienie ziemi.
– Trzęsienie ziemi?
Marta była zdziwiona. W końcu z Maćkiem właściwie nigdy się nie kłóciła. Ani razu nie było między nimi konfliktu. Nawet w błahych sprawach, jak jedzenie czy kino. Zaakceptował nawet to, że nie lubiła, gdy ją odwiedzał, i częściej ona jeździła do niego. Nie pytał czemu. Tak jak ani razu nie spytał, czemu do rodziców zwraca się bezosobowo. Ta informacja o trzęsieniu ziemi jej nie pasowała, więc mruknęła, że dłużej nie chce tego słuchać.
– Ale spokojnie – powiedziała Ewa. – Potem wszystko się wyjaśni…
– Oj, tam! – Marta machnęła ręką. – To są jakieś ogólnikowe pierdoły – stwierdziła i choć Anka zaprotestowała, że pierdoły to wcale nie są, bo wróżby Ewy się sprawdzają, to Marta posłała obu dziewczynom spojrzenie pełne politowania i podniósłszy się z leżaka, poszła nad wodę wypatrywać łódek.
Ucztę imieninową rozpoczęli wczesnym wieczorem obiadem, który zrobili panowie, a konkretnie Spytek. Okazało się bowiem, że kupił świeże ryby, a ponieważ na terenie campingu było miejsce do pieczenia i grillowania, więc rozsiedli się z rybami, sałatkami, ziemniakami i piwem, którego Jasiek przywiózł całą skrzynkę.
Gdy potem Marta analizowała, co się stało, doszła do wniosku, że może wszystkiemu winien był wypity alkohol. W każdym razie początkowo uczta przebiegała przyjemnie; kalambury, w które postanowili się bawić, też wyszły zabawnie. Spytek, który wylosował hasło „podpaska Bella” i najpierw wkładał sobie dłoń między nogi, co miało oznaczać podpaskę, a potem wydymał usteczka w ciup i mrugał rzęsami, co z kolei znaczyło bella, czyli „piękna”, doprowadził wszystkich do ataku śmiechu, a Jaśka nawet do czkawki.
Michał wylosował jakieś hasło i pokazywał na Jaśka i kiwał twierdząco głową, a potem na Maćka i Martę, przy czym wykonywał gest świadczący o tym, że coś tu jest nie tak. O ile hasło „podpaska Bella” po jakimś czasie wspólnie zgadli, o tyle tego, co miał do przekazania Michał, nie byli w stanie zrozumieć. Padały pytania, czy chodzi o tytuł filmu Głupi i głupszy, czy o Flipa i Flapa, ale za każdym razem okazywało się, że odpowiedź jest błędna. Marta zaś miała wrażenie, że Michał pokazuje na nią i robi takie gesty, jakby jej miało tu nie być. Gdy po półgodzinie wszyscy się poddali, Michał musiał podać rozwiązanie:
– Jaś i Małgosia! Debile! – krzyknął z triumfem w głosie i wziął łyk piwa.
Jasiek, Hanka i Anka ryknęli śmiechem, ale Maciek, Spytek, Ewa i Marta zaniemówili. Ewa błyskawicznie podeszła do Michała i wyjęła mu butelkę z ręki.
– Zwariowałeś? – spytała, zniżając głos, ale Michał zupełnie nie zrozumiał, o co chodzi.
– To było bardzo nietaktowne – stwierdził Spytek i zaproponował, by położyć się spać.
Szybko uwinęli się ze sprzątaniem i rozeszli do namiotów. Na to, że zarówno Maciek, jak i Marta milczą, nikt nie zwrócił uwagi.
* * *
Gdyby potem ktoś spytał Maćka, jak do tego doszło, nie umiałby dokładnie opowiedzieć. W każdym razie w namiocie Marta spytała, czy na pewno jest dla niego ważna. Czy na pewno nie żałuje, że ona jest tu, a nie Małgosia. Maciek nie chciał takiej rozmowy. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał myśleć o Małgosi, nie chciał też kłamać. Bo Marta była ważna, ale Małgosia jeszcze siedziała mu w głowie jak zadra. A kalambury po prostu podrażniły niezagojoną ranę.
Starał się uspokoić Martę, nie odpowiadając na pytanie, tylko zmieniając temat. Jak doszło, że w tym ferworze sięgnął po portfel? Po co? Nie mógł sobie przypomnieć. W każdym razie z portfela wypadło mu… zdjęcie Małgosi. Zapomniał, że je ma. Na co dzień było schowane za kartami bibliotecznymi i lojalnościowymi. Zdjęcie wypadło akurat w momencie, w którym mówił, że Małgosia wcale nie jest ważniejsza od Marty.
– Ojej… to nie jest tak, jak myślisz – zaczął.
Ale Marta nie chciała słuchać. Błyskawicznie złapała swój mały plecaczek i w skarpetkach wybiegła z namiotu. Zanim Maciek się zorientował, co się stało, już jej nie było.
– Przepraszam! Przepraszam!
Wróć! – wołał w mrok, ale odpowiedziała mu cisza. Po chwili w oddali zobaczył zapalające się światła samochodu i usłyszał odgłos włączanego silnika. Auto odjechało, a on w zupełnej ciemności został sam na parkingu.
Biały Michał wypił tyle, że kompletnie nie nadawał się do siadania za kierownicę i poszukiwań Marty. Jasiek z kolei ocenił, że dziewczyna w skarpetkach za daleko nie ujedzie, więc radził poczekać. Maciek pobiegł do bramy campingu, ale tam powiedziano mu tylko, że pojechała w kierunku Harklowej i Szlembarku.
– Za kwadrans wróci – pocieszał Jasiek Maćka.
Ale Marta nie wracała. Próbował dzwonić, ale po chwili zorientował się, że słyszy jej telefon w namiocie.
– To tym bardziej wróci – uznał Jasiek i zniknął w swoim namiocie, skąd po chwili dobiegło Maćka chichotanie Hanki. W końcu miała imieniny.
Maciek szybko wpakował do małego plecaka tenisówki Marty, bluzę, portfel, powerbank z kablem i telefon i zarzuciwszy sobie plecak na ramię, pobiegł w kierunku szosy łączącej Nowy Targ z Krościenkiem, oświetlając sobie drogę latarką. Dobiegł do minironda i stanął. Nie wiedział, dokąd biec. Czy Marta pojechała do Nowego Targu? Czy w przeciwnym kierunku, na Krościenko przez Maniowy? Nagle wydało mu się, że na poboczu drogi w kierunku Krościenka, w odległości kilku metrów od zakrętu, ale po drugiej stronie szosy pod kapliczką stoi jakieś auto. Podbiegł i… stanął jak wryty. To był opel Marty. W środku nie dostrzegł jednak nikogo. Na dodatek drzwi auta były otwarte na oścież, w stacyjce tkwił klucz, a na podłodze od strony pasażera leżały dwie mokre chusteczki do nosa.
Maciek stanął na szosie i krzyknął ile sił w płucach:
– Marta! Przepraszam!
Odpowiedziało mu jednak tylko echo. Zrezygnowany siadł na ziemi i oparł się o kapliczkę. Wyobraźnia zaczęła mu pracować. Może Martę ktoś uprowadził? Może wciągnął w krzaki i zamordował? A może sama postanowiła zrobić sobie krzywdę? W głowie pisał coraz czarniejsze scenariusze, aż rozdygotany wyciągnął z plecaka tenisówki Marty i nieporadnie tuląc do siebie, się rozpłakał.
Płakał nad sobą, nad Martą i nad całą sytuacją. Na szosie nie działo się nic. Pewnie dlatego nawet nie zauważył, kiedy ze zmęczenia zasnął.
Obudził go szum silnika. Ocknął się. Była noc. Z audi, które zatrzymało się na poboczu, wysiadła Marta, z bagażnika wyjęła kanister z benzyną. Po tym wszystkim zatrzasnęła bagażnik i pożegnała się z kierowcą. Dopiero gdy audi zniknęło w ciemności szosy wiodącej do Nowego Targu, spostrzegła siedzącą na ziemi postać.
– Kto to?! – krzyknęła przestraszona.
Ale Maciek nie odpowiedział. W milczeniu podszedł do niej i błyskawicznie, jednym ruchem przyciągnął do siebie i z całej siły przytulił. W tej ciemności poznała go po zapachu, ale mimo to próbowała odepchnąć. Maciek był jednak silniejszy. Obejmował ją tak mocno, że czuła, iż nie ma szans. Stali więc tak w zupełnej ciemności koło kapliczki, dopóki Marta nie wypuściła z ręki kanistra, a ten odbiwszy się od jakiegoś kamienia, wydał głuchy dźwięk, który jako jedyny przerwał ciszę. Ale nawet i wtedy Maciek nie zelżył uścisku. Czekał, aż Marta podniesie dłonie i obejmie go.
Zrobiła to po kwadransie. Jednak gdyby ktoś go spytał, czy był to kwadrans, odpowiedziałby, że to oczekiwanie trwało wieki.