Cień tse-tse
Bosman Nowicki przy pomocy Tomka rozpakowywał skrzynię, w której przechowywali swe ubrania, i mówił:
– Kiedy statek zawija do portu, załoga ubiera się odświętnie przed wyjściem na miasto, bo prawdziwego pana poznasz po cholewach. Zaraz widać, że Bugandczycy to prawdziwie kulturalny naród, chociaż większość obywateli paraduje tylko w chałatach lub kozich skórach. Byle dzikusy nie zgotowałyby nam tak szykownego powitania. Jeżeli oni przyjmują nas w ten sposób jako Polaków, to powinniśmy wyglądać jak się patrzy. Sambo, przygotuj migiem wodę do wyszorowania grzesznego cielska!
– Musimy się pospieszyć, bo zaraz po południu mamy iść na audiencję do młodego kabaki – wtrącił Tomek.
– Co nagle, to po diable, ale nie bój się, brachu, będę wkrótce gotowy. Zerknij, co porabia pan Smuga.
Tomek wsunął się do sąsiedniej izby. Powrócił po chwili uradowany.
– Pan Smuga śpi, ale czoło ma zupełnie chłodne. Może ci znachorzy naprawdę mu pomogli – oznajmił.
– Dziwna figura ten sekretarz kabaki – zauważył marynarz.
– Tatuś jest zdania, że to bardzo rozsądny człowiek. Najlepszy dowód, iż posiada tyle wiadomości o Polakach.
– Widocznie tak musi być, skoro stwierdza to twój szanowny tatuś, który rozprawia o wszystkim, jakby czytał z książki.
– Prędzej, prędzej! Katikiro przyszedł już po białego buanę! – zawołał Sambo, wpadając zadyszany do izby. – Biały buana pójdzie do kabaki i będzie z nim długo rozmawiał. Oni już czekają.
– Popatrz, brachu! Bugandczyki zegarków nie mają, lecz punktualności przestrzegają jak strażak na wieży kościoła Mariackiego w Krakowie, który tak sprawnie wytrąbi każdą godzinę, że według niego możesz regulować nawet najlepszy zegarek.
– To pan mówi, że oni naprawdę nie mają zegarków? – zdziwił się Tomek.
– To się wie, przecież takimi grubymi paluchami nie można złożyć drobnych części zegarka.
– Znów pan żartuje, a tam na nas czekają. Chodźmy prędzej!
Wyszli przed chatę, gdzie oczekiwali już na nich Wilmowski, Hunter i Masajowie z podarunkami przeznaczonymi dla kabaki i jego ministrów. Na czele pochodu ruszył Sambo z polską flagą, za nim udali się łowcy z katikiro i MacCoyem.
Posiadłość kabaki otaczało wysokie ogrodzenie splecione z trawy słoniowej. Tuż przed bramą stał duży piec wybudowany z kamieni i gliny, a murzyńska służba podsycała płonący w nim ogień.
– A to pewno królewska piekarnia? – zagadnął bosman, przyglądając się oryginalnemu piecowi.
– Pssst! – ostrzegawczo syknął MacCoy. – W tym piecu dzień i noc pali się święty ogień kabaki, który gaśnie dopiero w chwili śmierci króla.
– Przecież Tomek mówił, że wasz młody kabaka jest wyznania anglikańskiego – cicho usprawiedliwiał się marynarz.
– Tomek dobrze pana poinformował, lecz należy pamiętać, że w Bugandzie tam-tamy zwołują wiernych na nabożeństwo…
– Czort się chyba w tym rozezna – mruknął bosman i zamilkł skonfundowany.
Pałac królewski stanowił obszerny, prymitywnie zbudowany drewniany dom. Uroczyste posłuchanie odbyło się w dużej sali. Kabaka Daudi Chwa miał około dziewięciu lat. Siedział na podwyższeniu pokrytym lamparcimi skórami, przyozdobionymi sznurami szklanych pereł i ptasimi piórami. Z ramion jego spływał biały płaszcz. Prawa dłoń opierała się na misternie wykonanej włóczni.
Łowcy zbliżyli się do oryginalnego tronu. Młody kabaka podniósł się i wyciągnął do nich dłoń na powitanie. Tomek, gdy przyszła na niego kolej, uścisnął rękę króla, zerkając jednocześnie na szczerozłoty pas okalający biodra kabaki. Po tym uprzejmym powitaniu katikiro poprosił białych łowców, aby usiedli na żelaznych krzesłach ustawionych obok tronu. Rozpoczęły się oficjalne mowy, które im są dłuższe i bardziej kwieciście wygłaszane, tym bardziej zachwycają Murzynów.
Po wzajemnej wymianie uprzejmości Wilmowski wręczył podarki kabace, ministrom i wodzom obecnym na posłuchaniu. Złożyły się na nie: dwa rewolwery, kilka stalowych noży, barwne materiały, szklane perły, drut miedziany, grzebienie oraz puszki konserw. Murzyni głośnymi pochwałami wyrażali swe zadowolenie. Tomek naraz podniósł się z krzesła. Najbliżej niego siedział bosman Nowicki, który spostrzegłszy ostrzegawcze spojrzenie Wilmowskiego, usiłował przytrzymać go za spodnie, ale już było za późno. Tomek bowiem, powziąwszy jakąś genialną – jego zdaniem – myśl, szybko zbliżył się do tronu kabaki i rzekł:
– Pan MacCoy powiedział nam, że żywisz, królu, wiele sympatii dla Polaków, chciałbym więc ofiarować ci jakąś pamiątkę z Polski. W dniu wyjazdu z Warszawy na wyprawę do dalekiej Australii wuj podarował mi srebrny zegarek. Na jego kopercie wyryty jest obraz Starego Miasta, przyjmij ten upominek ode mnie.
Mówiąc to, wydobył z kieszeni swój ulubiony zegarek i podał kabace. Daudi Chwa niezupełnie dokładnie zrozumiał szybko wypowiedziane słowa, lecz Hunter trącony w bok przez Wilmowskiego przyszedł Tomkowi z pomocą. Powtórzył jeszcze raz w narzeczu krajowców słowa chłopca.
Król wyciągnął rękę po dar.
– Niech pan wyjaśni, że po nakręceniu drugim kluczykiem zegarek wydzwania godziny! – zawołał Tomek.
Hunter chrząknął zmieszany, lecz powtórzył wyjaśnienie. Łowcy odetchnęli z ulgą. Młody król z wielkim zainteresowaniem oglądał zegarek. Ministrowi oddał do potrzymania włócznię, potem wskazał na przymocowane do zegarka na łańcuszku dwa kluczyki i odezwał się po angielsku:
– Pokaż mi, jak to się robi!
Tomek zbliżył się do kabaki, nakręcił zegarek, a kiedy ten wydzwonił cichutko godzinę, Daudi Chwa klasnął z uciechy w dłonie i powiedział:
– Dziękuję ci! Bardzo ładny, zabiorę go do Anglii, gdy pojadę tam w przyszłym roku do szkoły.
– A to zabawne, ja też się uczę w Anglii. Może się tam spotkamy? – odparł Tomek.
Bosman Nowicki bawił się doskonale, obserwując obydwu chłopców, lecz Wilmowski i Hunter siedzieli jak na rozżarzonych węglach. Lada chwila mógł prysnąć uroczysty nastrój posłuchania. Widocznie katikiro żywił te same obawy, gdyż chrząknął znacząco. Król zerknął na niego i natychmiast spoważniał, jakby przypomniał sobie dobrze wyuczoną rolę.
– Musisz przyjść do mnie sam, chcę porozmawiać z tobą o szkole – powiedział, nieznacznie mrugając do Tomka.
– Dobrze, przyjdę na pewno – obiecał Tomek i powrócił do swych towarzyszy.
Kabaka skinął głową na katikiro. Premier natychmiast się do niego zbliżył. Przez chwilę szeptali coś obydwaj, po czym katikiro oznajmił Tomkowi, że kabaka ma specjalnego myśliwego, który potrafi oswajać dzikie zwierzęta. Ponieważ łowcy przybyli tu łowić różne okazy, kabaka ofiaruje Tomkowi dwa młode oswojone hipopotamy[57] i poleci swemu nadwornemu myśliwemu wziąć udział w polowaniu białych podróżników.
[57] Rodzina hipopotamów obejmuje obecnie tylko dwa gatunki żyjące wyłącznie w Afryce. Są to: hipopotam nilowy (Hipopotamus amphibuis), który zamieszkuje gromadnie bagna, rzeki i jeziora na południe od Sahary do wysokości 2000 m n.p.m., i hipopotam karłowaty (Choeropsis liberiensis), zamieszkujący Liberię, Gwineę, Nigerię i Sierra Leone. Hipopotam karłowaty żyje wyłącznie na lądzie w wiecznie zielonym wilgotnym lesie równikowym.
Audiencja była skończona. W drodze powrotnej do kwatery łowcy wymieniali spostrzeżenia poczynione podczas wizyty u kabaki.
– Pomyślcie, jak ten mały szkrab rządzi sobie Murzynami – mówił bosman. – Kiwnie tylko, a ministrowie biją przed nim głowami o podłogę. Gdyby wszyscy królowie napotykanych po drodze plemion byli tak hojni, wywieźlibyśmy pół Afryki, nie ruszywszy nawet małym palcem. Za stary zegarek Tomek raz dwa wycyganił dwa hipopotamy.
– Przede wszystkim wcale nie wycyganiłem ich od kabaki, a po drugie to był mój pamiątkowy zegarek – odciął się chłopiec. – Czy pan już zapomniał, ile trudu kosztowało nas odnalezienie go w kryjówce altanników w Australii?
– Prawda – przyznał marynarz.
Wilmowski zrugał bosmana, dowiedziawszy się, że to właśnie on naopowiadał chłopcu, iż Bugandczycy nie mają zegarków i tym samym podsunął mu myśl ofiarowania podobnego upominku. Ostrzegł syna, aby w przyszłości nie mieszał się do oficjalnych rozmów z Murzynami. Okazało się jednak, że Tomek swym czynem zjednał dla członków wyprawy przychylność tak młodego kabaki, jak i jego ministrów. Następnego dnia kabaka ze swoją świtą złożył łowcom wizytę i zaprosił Tomka do siebie. Od tej pory Tomek był codziennym gościem młodego króla. Obydwaj bardzo się zaprzyjaźnili i odbyli wspólną wycieczkę w celu obejrzenia ofiarowanych przez kabakę hipopotamów.
Tomek cieszył się tym darem. Z zapałem opowiadał ojcu i przyjaciołom, jak to „grubasy” cały dzień przebywają w wodzie, a wieczorem wychodzą na ląd, gdzie myśliwy przygotowuje dla nich pożywienie w dużym drewnianym korycie. Uzgodniono, że łowcy zabiorą hipopotamy w drodze powrotnej.
Po tygodniu Smuga czuł się znacznie silniejszy i mógł odbywać samodzielnie dłuższe spacery. Teraz łowcy postanowili ruszyć w drogę. Wilmowski, Hunter i Smuga opracowali starannie dalszą marszrutę wyprawy. Wiodła ona wzdłuż rzeki Kotonga do Jeziora Jerzego, a dalej do Katwe nad Jeziorem Edwarda. Pomiędzy południowym krańcem Gór Księżycowych i północnym wybrzeżem Jeziora Edwarda znajdował się wąski pas równiny. Tędy właśnie postanowili wkroczyć do Konga[58], gdzie w dżungli Ituri mieli tropić goryle i okapi.
[58] Kongo – dawne niepodległe państwo afrykańskie, utworzone w XIV w. w dolnym biegu rzeki Kongo, podporządkowało sobie większość sąsiednich państewek, m.in. Loangę. Upadło ostatecznie na przełomie XVIII i XIX w. Na obszarze państewka plemiennego Loanga powstała w 1960 r. Republika Konga. Demokratyczna Republika Konga, do 1970 r. Zair (dawne Kongo Belgijskie), proklamowała swoją niepodległość w 1960 r. Większość ludności państwa stanowią plemiona bantu, około 50 tys. Pigmejów koczuje w lasach. Północ i środek kraju pokrywają lasy, południe zaś sawanny.
W przeddzień wymarszu podróżnicy udali się do kabaki, aby podziękować za miłą gościnę. W imieniu władcy Bugandy katikiro wyznaczył dwudziestu silnych Murzynów. Mieli oni towarzyszyć karawanie jako tragarze. W obecności podróżników zapowiedział im, że w razie nieposłuszeństwa po powrocie do domu zawisną na gałęziach. Razem z tragarzami stawił się również myśliwy królewski, Santuru, by towarzyszyć im na łowach w charakterze doradcy.
Tomek oburzał się na surowość kabaki grożącego tragarzom śmiercią w razie nieposłuszeństwa, lecz MacCoy zapewnił chłopca, że obecny kabaka jest bardzo łagodny i wyrozumiały w porównaniu ze swymi poprzednikami. Przecież królowie afrykańscy mieli niemal nieograniczoną władzę nad wszystkimi poddanymi. Niedawne były to czasy, gdy przed i po pogrzebie wodza lub króla składano w ofierze ludzi, żeby umarły miał świtę, która by go wprowadziła na tamtem świat. Na pogrzebach królów Ugandy i Lundy zabijano niejednokrotnie setki Murzynów.
W huku salw broni palnej karawana opuszczała stolicę Bugandy. Murzyni bili w kotły i bębny, powiewali dużymi flagami, chyląc je przed niesionym przez Sambę polskim sztandarem. Karawana raźno rozpoczęła marsz. Sambo uszczęśliwiony honorami, jakimi darzono białych łowców w Bugandzie, ułożył nowy hymn pochwalny na cześć Tomka. Powiewając sztandarem, śpiewał:
– „Mały biały buana jest potężny jak wielka góra! On zabił straszne Czarne Oko, nie boi się lwów i łapie żywe soko, które służą mu jak wielki pies! Biały buana nie boi się nawet słonia! Każdy kabaka jest wielkim przyjacielem białego buany! Biały buana sam jest wielkim kabaką białych i czarnych ludzi…”.
Tomek puszył się jak paw, słuchając pieśni. Spod oka spoglądał na bosmana, który od pobytu w Bugandzie nabrał wielkiego animuszu i surowym głosem popędzał tragarzy.
– Jakoś nagle stał się pan bardzo bezwzględny i stanowczy dla naszych Murzynów – zauważył Tomek.
– Podróże po obcych krajach kształcą człowieka – odparł chełpliwie bosman. – Widziałeś, jak ten nieletni kabaka krótko ich trzyma?
– Wstyd tak postępować, panie bosmanie! Tatuś mówi, że człowiek nie powinien nigdy znęcać się nad człowiekiem.
– Wierzę we wszystko, co mówi twój szanowny rodziciel – odparł bosman zmieszany słuszną uwagą druha i zaraz zmienił temat rozmowy: – Popatrz, ile tu pól uprawnych! Kukurydza, bataty, orzechy ziemne i trzcina cukrowa. Bydła zaś nie widać.
– Rozmawiałem z katikiro. Uganda przeżywa najazd skrzydlatych wrogów wyniszczających bydło i… ludzi – wtrącił Smuga. – Tse-tse nawiedziły kraj wolny dotąd od tych morderczych szkodników. Bydło pada, a ludzie umierają na śpiączkę. Wobec poważnej liczby przypadków do Ugandy przybyła specjalna komisja. Jej to właśnie asystuje lekarz z fortu w Kampali.
– A niech to zdechły wieloryb! Tego nam jeszcze brakowało! – zaniepokoił się bosman.
– Na tych terenach jesteśmy bezpieczni, lecz dalej na zachodzie zobaczymy niejedno – dodał Smuga.
– Nie jestem znów tak bardzo ciekaw tych much ani śpiączki. Tfu, na psa urok! – mruknął bosman i pospiesznie sięgnął po manierkę z rumem, który jego zdaniem, najlepiej uodporniał przeciwko wszelkim chorobom.
Tomek niespokojnie poruszył się w siodle; spod oka spojrzał na Smugę. Poważna twarz podróżnika upewniła go, że najwyższy czas założyć na siebie i Dinga ochronne ubranie z futerek.
Po jednodniowym marszu karawana przybliżała się do doliny Kotonga. Droga stawała się coraz gorsza. Okolicę zalegały teraz trawiaste bagna rojące się wprost od płazów i gadów. Brzęczenie rozmaitych owadów rozlegało się wokoło, zwierzęta i ludzie nieraz zapadali po kolana w błoto, lecz jeszcze tego dnia karawana dobrnęła do brzegów rzeki, gdzie rozłożono obóz.
O świcie łowcy znów ruszyli na zachód wzdłuż koryta rzeki. Tomek jechał obok Smugi na czele karawany. Rozglądał się po piaszczystych, rozpalonych słońcem łachach i rozmyślał o orzeźwiającej kąpieli. Naraz Dingo warknął ostrzegawczo. Wierzchowce rzuciły się w bok, parskając z przerażenia.
Smuga ściągnął konia cuglami. Karawana stanęła. Piaszczyste wybrzeże porastały rzadkie kolczaste krzewy. Podróżnik przez chwilę spoglądał na piaszczystą ławicę.
– Krokodyle! – zawołał.
– Gdzie? Gdzie? – niecierpliwie pytał Tomek.
Wilmowski, bosman i Hunter przybliżyli się do czoła karawany.
– Czy widzisz te bruzdy wyżłobione w piasku? To właśnie dzieło wleczonych po ziemi krokodylich ogonów. Krokodyle lubią drzemać na nagrzanym słońcem wybrzeżu – mówił Smuga.
Tomek śledził wzrokiem bieg wyoranych w piachu bruzd. Niektóre z nich ginęły w kolczastych krzewach, lecz jedna prowadziła do sporej wydmy. Chłopiec drgnął, dojrzawszy ledwo dostrzegalne, na pół zagrzebane w piachu popielatozielonkawe cielsko.
– Jest tam, na wierzchu wydmy! – zawołał.
– Ślady wskazują, że dość dużo ich jest – odparł Smuga. – Spójrz tam, na samym brzegu jest drugi krokodyl. Oho, spostrzegł nas i wędruje do rzeki!
Krokodyl uniósł się wolno na szeroko rozstawionych nogach. Ostrożnie zsuwając się z brzegu, powłóczył brzuchem oraz ogonem po ziemi i zabawnie kręcił środkiem tułowia.
– Ależ to prawdziwie leniwe zwierzę! – odezwał się Tomek, obserwując komiczną powagę, z jaką krokodyl dążył do wody.
– Tak sądzisz? – wtrącił Smuga. – Poczekaj, zaraz ci udowodnię, że krokodyle potrafią poruszać się szybciej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Wziął do ręki karabin, wymierzył do krokodyla śpiącego na wydmie i strzelił. Fontanna piasku wytrysnęła tuż przed nosem potwora. W mgnieniu oka krokodyl stanął na wyprężonych nogach i błyskawicznie ruszył ku rzece. Całe ciało trzymał wysoko wzniesione, a tylko ogon wlókł się za nim bezwładnie po ziemi. Wkrótce skoczył do wody i natychmiast zniknął z pola widzenia. Huk strzału wyrwał ze snu kilkanaście innych krokodyli, które na wyścigi biegły teraz skryć się w rzece. Smuga zsunął się z konia z karabinem w ręku. Przyłożył broń do ramienia. Huknął strzał. Krokodyl biegnący najbliżej łowców kłapnął szczękami, po czym zarył paszczą w piach. Lekko poruszał jeszcze ogonem, potem znieruchomiał. Inne bestie błyskawicznie zniknęły w rzece. Po chwili widać było z wody jedynie ich nozdrza i oczy, lustrujące wybrzeże tępym wzrokiem. Okazało się wkrótce, że mają znakomity wzrok i słuch, bo kiedy Murzyni z okrzykiem rzucili się w kierunku martwego zwierzęcia, krokodyle cicho jak duchy natychmiast całkowicie pogrążyły się pod wodą. Tylko słabiutkie koła fal świadczyły o obecności potwornych mieszkańców rzeki.
Łowcy pospieszyli za Murzynami, aby przyjrzeć się z bliska zdobyczy.
– Piękny strzał – pochwalił Hunter. – Kula przeszła przez dołek skroniowy i trafiła w mózg.
– Krokodyl dobrze się ustawił profilem, mogłem więc dokładnie wymierzyć w miejsce, gdzie skóra osłaniająca mózg jest najcieńsza – rzekł Smuga. – W innym wypadku tylko niepotrzebnie zmarnowałbym kulę.
– Nie wyobrażam sobie, żeby pan mógł chybić – wtrącił Tomek.
– Nie o to chodzi, mój drogi. Jeżeli pocisk trafia dokładnie w dołek skroniowy i niszczy mózg, śmierć zwierzęcia jest natychmiastowa. W przeciwnym razie kula ześlizguje się po twardym pancerzu głowy albo przebija ciało, nie naruszając mózgu i tym samym nie paraliżuje ruchów zwierzęcia. Raniony krokodyl w większości przypadków potrafi się skryć w wodzie.
Murzyni podważyli krokodyla dzidami, przewrócili na szeroki grzbiet, po czym ostrymi nożami rozcięli skórę i zaczęli wykrawać całe połcie jasnoróżowego mięsa.
– Czy oni będą jedli krokodyla? – zdziwił się Tomek.
Hunter, który stał obok chłopca, wyjaśnił:
– Jedynie muzułmanie nie jedzą mięsa krokodyli, hipopotamów ani świń. Mięso krokodyli jest bardzo delikatne, a ogon stanowi przysmak kuchni tropikalnej. Osobiście chętnie zjem kawałek smakowitej pieczeni.
Murzyni owinęli mięso w korę i duże liście bananowców, aby upiec je w czasie południowego postoju. Karawana ruszyła wzdłuż rzeki rojącej się od krokodyli. Tomek, ciekaw wszystkiego, zasypywał towarzyszy pytaniami. Wkrótce wiedział już, że głównym pożywieniem żarłocznych bestii są ryby, lecz mimo to żadne stworzenie nie jest przy nich bezpieczne, jeśli tylko się znajdzie w zasięgu ich morderczych potężnych paszcz. Krokodyl przyczajony na dnie rzeki lub jeziora śledzi czujnym okiem wybrzeże. Biada człowiekowi lub zwierzęciu, które nieopatrznie pochyli się nad wodą, by ugasić pragnienie. Ukryty na dnie potwór chwyta ofiarę błyskawicznym ruchem za nogę bądź głowę, ściąga w głąb i przytrzymuje tak długo, dopóki jej nie utopi. Wtedy dopiero rozpoczyna ucztę. Zęby w paszczy krokodyla służą jedynie do odrywania wielkich kęsów, które w całości przedostają się do żołądka, gdzie u dorosłych okazów znajduje się kilka kilogramów granitowych okruchów; one to dopiero rozcierają pokarm przez skurcz silnych mięśni w ścianie żołądka.
Tomek nasłuchał się straszliwych opowiadań o napaściach krokodyli na ludzi, kiedy więc wypatrzył stosowną chwilę, strzelił w wynurzający się z wody łeb. Woda zakotłowała się natychmiast wokół celnie trafionego zwierzęcia; inne krokodyle rzuciły się na martwego towarzysza, rozrywając go na ćwierci.
W godzinach południowych karawana zatrzymała się w pobliżu ławicy piaskowej na odpoczynek. Tomek i bosman włóczyli się po wybrzeżu, skracając sobie oczekiwanie na przygotowywany posiłek. Z zainteresowaniem przyglądali się leżącym w piasku całym masom muszelek ślimaków i małży, a także wygrzewającym się w słońcu na kamieniach zwinnym i pięknym jaszczurkom o pomarańczowym karku, żółtym podgardlu i fioletowej główce. Ślady pozostawione przez nie na piasku prowadziły do gniazda gadów. Był to widocznie okres wylęgu, gdyż pod cienką warstwą ziemi bosman i Tomek znaleźli około trzydziestu jaj. Były one wielkości gęsich, lecz różniły się od nich jednakowym kształtem na obu końcach. Uważnie oglądając jaja, łowcy stwierdzili, że dość elastyczna skorupa ma silną błonę o małej zawartości wapnia, a tym samym trudną do rozerwania. Z tego też powodu przy wykluwaniu się małych konieczna jest pomoc matki. Ciekawy jak zwykle bosman rozłupał jedno jajo, a wtedy obydwaj przyjaciele ujrzeli precelkowato zwiniętą drobną istotkę z niewielkim, już zanikającym workiem żółtkowym. Nie mieli czasu na dalsze obserwacje, ponieważ Sambo zawołał ich na posiłek, po którym karawana natychmiast ruszyła w dalszą drogę.
Po dwóch dniach marszu wkroczyli do zachodniej prowincji Ugandy. W pobliżu Jeziora Jerzego coraz częściej napotykali większe stada zwierząt. Różne rodzaje antylop pierzchały w sawannę na widok ludzi, a w niewielkim trzęsawisku nieopodal rzeki podróżnicy spostrzegli stado słoni. Olbrzymy zatrzymały się, by popatrzeć na karawanę, później zaś ruszyły w las z największą obojętnością, lekceważąc ludzkie istoty. Tomek szybko wspiął się na wysoki kopiec termitów[59], aby dłużej móc obserwować znikające w gąszczu słonie. Wkrótce znów dosiadł konia i rzekł:
[59] Isoptera – rząd tropikalnych owadów obejmujący ponad 1000 gatunków. Żyją w wielkich zorganizowanych społeczeństwach. Niektóre gatunki budują olbrzymie i bardzo twarde budowle zwane kopcami termitów. Żywią się przeważnie drewnem (celulozą) i dlatego są bardzo szkodliwe.
– A to zabawne, byłem na kopcu termitów, a nie spostrzegłem na nim ani jednego owada!
– Termity, zwane również białymi mrówkami, budują długie tunele łączące ich mieszkanie z miejscami, w których znajduje się poszukiwana przez nie żywność. Dlatego też na zewnątrz kopca nie dostrzeżesz owadów – wyjaśnił ojciec.
– Jestem ciekaw, jak wygląda w środku ta dziwna budowla?
– Kopiec składa się z czterech części: komnaty królewskiej, izb czeladnych, dziecięcych oraz z pomieszczeń, w których termity hodują specjalne grzybki będące ich przysmakiem. Termity, tak jak mrówki, tworzą doskonale zorganizowane wspólnoty.
– Ruszamy w drogę! – zawołał Hunter.
Karawana kontynuowała marsz.
Zaledwie kilka kilometrów dzieliło łowców od Jeziora Jerzego, gdy Smuga zwrócił uwagę na przydrożne drzewa. Między rzadko rosnącymi mimozami i jasnokarmazynowymi akacjami unosiła się ogromna liczba najrozmaitszych owadów.
– O, do licha! Spójrzcie szybko na zwierzęta juczne! – zawołał Smuga.
Tomek ujrzał krążącą nad osłami muchę trochę większą od zwyczajnej domowej, lecz o wielkich skrzydłach.
– Czufna! Czufna! – krzyknęli Murzyni.
– Cóż to za mucha? – zapytał zaniepokojony chłopiec.
– Oto nasze pierwsze spotkanie z tse-tse – odparł Smuga.
Czufna opadła na kark osła. Kłapouch ukąszony do krwi zakwiczał i stanął dęba. W tej chwili Hunter zeskoczył z konia. Uderzeniem dłoni zabił żarłocznego owada. Podróżnicy w milczeniu przyglądali się tse-tse przypominającej wyglądem pszczołę. Jej brązowy tułów w tylnej części przecinały trzy żółte pasy.