Tajemnica młodego Nawaha (1)
Dzień chylił się już ku końcowi, a szeryf Allan jeszcze nie powrócił do domu. Tomek i bosman, zaintrygowani jego przedłużającą się nieobecnością, czekali w wygodnych fotelach na werandzie. Pilnie wsłuchiwali się w odgłosy płynące ze stepu. Lada chwila spodziewali się usłyszeć tętent końskich kopyt. Tymczasem wokół rozbrzmiewały jedynie ćwierkanie świerszczy i rechotanie żab nad pobliskim stawem.
Niebawem na werandę weszła Sally z matką. Przybycie pań zmusiło dwóch przyjaciół do przerwania domysłów na temat wyprawy szeryfa. Dla odmiany zaczęli teraz wspólnie podziwiać zachód słońca. Całe niebo przedstawiało prawdziwe kłębowisko złota, czerwieni, srebra i błękitu. Szałwiowy step, obramowany od południowego zachodu pojedynczymi, poszarpanymi pasmami gór, mienił się purpurą.
Pani Allan zachwycała się ciepłym kolorytem arizońskiego nieba. Chwaliła również orzeźwiające, zdrowe powietrze. Jej zdaniem Nowy Meksyk i Arizona stanowiły wymarzony kraj dla osadników. Bosman potakiwał skwapliwie, lecz zamiast na piękny horyzont, częściej spoglądał na stojącą przed nim szklankę ulubionego rumu.
Sally pochyliła się do Tomka. Zaczęła szeptać mu coś do ucha, gdy naraz rozległ się głuchy tętent koni. Nie ulegało wątpliwości, że większa grupa jeźdźców zbliżała się galopem do rancza. Tomek spojrzał na bosmana, ten jednakże z całym spokojem popijał swój rum, zdając się niczym nie przejmować.
Tętent koni potężniał z każdą chwilą. Wkrótce w obłoku kurzawy ukazała się gromada jeźdźców. Osadzili spienione wierzchowce tuż przed werandą. Wysoki, chudy szeryf Allan lekko zeskoczył z karosza. Niedbałym ruchem rzucił cugle Murzynowi, który wybiegł mu na spotkanie, a następnie odwrócił się ku pozostałym jeźdźcom. Byli to Indianie ubrani w skórzane spodnie i kurtki. Na głowach o krótko ostrzyżonych włosach nosili szare kapelusze z szerokimi kresami, niczym nieróżniące się od kapeluszy kawalerzystów armii Stanów Zjednoczonych. Wszyscy byli uzbrojeni w karabiny.
Na rozkaz wydany w języku angielskim przez szeryfa Indianie zeskoczyli z koni. Tylko jeden z nich nie wykonał żadnego ruchu. Jak wykuty z kamienia posąg siedział nieruchomo na mustangu, chociaż nie można było mieć wątpliwości, że, tak jak większość Indian amerykańskich, znał bardzo dobrze mowę białych ludzi.
Teraz dopiero można było spostrzec, że odzienie miał inne niż pozostali Indianie. Długie skórzane nogawice z frędzlami na szwach sięgały z tyłu tylko do pośladków, które osłaniała przepaska przeciągnięta między nogami. Szeroki, barwnie tkany pas opuszczał się aż na biodra. Spod luźno otwartej z przodu kamizelki z długimi rękawami wyglądało nagie miedzianobrązowe ciało. W przeciwieństwie do reszty jeźdźców miał na głowie czarne sombrero. Długie włosy opadały mu na ramiona.
Tomek w ostatniej chwili powstrzymał okrzyk zdumienia. Indianin żywo przypominał mu tajemniczego jeźdźca widzianego z dala tego ranka. Przyjrzał mu się baczniej. Zaraz też zrozumiał, dlaczego pozostał na koniu. Ręce Indianina były skute w przegubach stalowymi kajdankami, a stopy związane grubym rzemieniem przeciągniętym pod końskim brzuchem.
Tomek zbliżył się do bosmana.
– Wydaje mi się, że to jest ten tajemniczy jeździec, którego widziałem rano na stepie – szepnął.
– Trzymaj język za zębami, dopóki się nie dowiemy, co to za ptaszek – mruknął bosman.
Tymczasem szeryf nie tracił czasu. Na jego polecenie Indianie rozwiązali stopy jeńca, ściągnęli go z wierzchowca, powalili na ziemię i natychmiast skuli nogi tuż nad kostkami stalowymi kajdankami. Następnie trzech Indian odprowadziło konie do zagrody, podczas gdy inni zaczęli się zagospodarowywać pod gołym niebem przed werandą domu.
Dwaj Indianie z karabinami gotowymi do strzału usiedli przy jeńcu.
Szeryf Allan wszedł na werandę. Zaledwie wydał polecenie Murzynce Betty, aby przygotowała pożywienie dla Indian, Sally podbiegła do niego.
– Co to wszystko ma znaczyć, kochany stryju? Kim jest ten związany Indianin? – zawołała.
– Pomówimy o tym za chwilę; jestem głodny jak wilk – odparł szeryf. – Czy jedliście już kolację?
– Czekaliśmy na ciebie, Johnny – odpowiedziała pani Allan. – Teraz jednak straciłam chęć do jedzenia. Cóż uczynił ten biedny człowiek, że jest traktowany w ten sposób?
– Biedny człowiek? – zdziwił się szeryf. – To nie dla niego określenie! Gdy usłyszysz, kto to jest, na pewno cofniesz swe słowa. Australijscy krajowcy nie dali się wam tak we znaki, jak nam wojowniczy Indianie amerykańscy. Stąd też i twoje oburzenie. Chodźmy teraz na kolację, widzę, że Betty nakryła już do stołu.
Szeryf wykonał ręką zapraszający ruch. Wszyscy weszli do jadalni. Allan z apetytem pochłaniał różne smaczne potrawy. Tomek, Sally i jej matka jedli niewiele, natomiast bosman Nowicki dotrzymywał towarzystwa gospodarzowi.
Obydwaj podsuwali sobie półmiski i ochoczo dolewali z dzbana zimnego piwa.
– Oni się chyba nigdy nie najedzą – szepnęła Sally, czekając z wielką niecierpliwością na jakieś wyjaśnienia stryja.
– Pociesz się, ich żołądki już długo nie wytrzymają. Twój stryj zwalnia tempo… – również szeptem odparł Tomek.
Sally mrugnęła porozumiewawczo do niego, gdy w końcu szeryf otarł usta serwetką i odsunął talerz. Z pudełka stojącego na stole wyjął wonne cygaro. Scyzorykiem odciął starannie grubszy koniec, po czym zapalił. W milczeniu wypuszczał dymne kółka.
– Widzę, że nasze piękne panie straciły apetyt na widok Indiańca w stalowych bransoletkach – odezwał się bosman, uśmiechając się wyrozumiale. – Wielka to cnota mieć litościwe serce. Wiele się człowiek napatrzył podczas włóczęgi po zakamarkach świata, ale muszę się przyznać, że i mnie zawsze wzrusza niedola bliźniego.
Szeryf poważnie spojrzał na poczciwego marynarza. Wolno wypuścił kłąb błękitnego dymu.
– Czy ktoś z państwa słyszał o Tańcu Ducha? – zapytał spokojnie.
Bosman zaprzeczył ruchem głowy. Pani Allan i Sally również nie słyszały o takim tańcu. Tomek natomiast odezwał się pewnym głosem:
– Taniec Ducha był rewolucyjnym tańcem szczepu Siuksów.
– Brawo, kawalerze! Widzę, że jeszcze nie zdążyłem właściwie ocenić twej wiedzy o świecie i ludziach – pochwalił go szeryf Allan. – Skąd się o tym dowiedziałeś?
– Przed każdą wyprawą staram się zdobyć trochę wiadomości o kraju, do którego mamy zamiar się udać – odparł chłopiec.
– Musisz pan wiedzieć, że nasz Tomek odziedziczył po swym szanownym rodzicielu smykałkę do nauki. To chodzące encyklopedie – chełpliwie rzekł marynarz, rad, iż może się pochwalić wiadomościami wychowanka.
– Nie posądzałem Tomka o zbyt wielkie zainteresowanie książkami, widząc, jak całymi dniami ugania się na mustangach po stepie – przyznał szeryf. – Czy jeszcze wiesz coś więcej, mój chłopcze, o Siuksach i Tańcu Ducha?
– Niestety, to już wszystko.
– A czy stryj wie? – podstępnie zapytała Sally.
Szeryf uśmiechnął się do niej i zaczął mówić: