OJCZYM
– Maciek! – Głos mamy oderwał go od książki. Czytał drugą część Atramentowego serca. „Atramentowa krew jest naprawdę niezwykła. Małgosia miała rację” – pomyślał.
– A może ty chcesz spotykać się z Piotrem? – zadała to pytanie, stając w drzwiach tak, jak stawała zawsze. Jednak od kilku tygodni jej głos, wzrok i wygląd nie były takie jak kiedyś. Matka zmieniła się. Zszarzała, schudła, skuliła się w sobie, jakby uleciało z niej życie. Maciek milczał. Przed oczami stanęły mu obrazy sprzed kilku tygodni.
* * *
– Dzwonię do mamy, ale nie odbiera – powiedział Maciek, gdy tylko w słuchawce usłyszał głos Piotra.
– Powinna być w domu – odparł ojczym. – Ma wolne – dodał, jakby chciał wyjaśnić, czemu wiecznie zapracowana matka jest w domu.
– Przyjedziecie po mnie na dworzec?
– Ja raczej nie.
– A mama?
– Jej się spytaj. – Głos Piotra brzmiał dziwnie, ale Maciek nie miał czasu tego analizować.
Chciał jak najszybciej być w domu. Kilka dni temu zadzwoniła Małgosia. Radość z tego faktu, że wreszcie odezwała się do niego, ustąpiła, gdy tylko usłyszał, z czym dzwoni. Wojtek. Rany! Druga śmierć w ich klasie! Chciał nawet powiedzieć o tym Piotrowi, ale nie zdążył. Ojczym odłożył słuchawkę. Nie zapytał, jak było na obozie. Trochę to Maćka zdziwiło, ale zachowanie ojczyma zaczął analizować dopiero, kiedy wszedł do domu.
– Maciek! – Z głębi mieszkania dobiegło go wołanie matki. A przecież dopiero zamknął drzwi. Skąd mama wiedziała, że to on? Równie dobrze mógł to być przecież Piotr. – Maciek! – W głosie, który go wołał, wyczuwało się rozpacz.
– Zaraz! – odkrzyknął. – Daj mi postawić bagaże!
Kiedy po chwili stanął w progu matczynej sypialni, zdziwił się. W jasnym zazwyczaj pokoju panował półmrok. Pierwszy raz widział, by matka spuściła na okna zasłony. Między brązowymi tkaninami została jedynie wąska szpara, przez którą sączyły się resztki dziennego światła. Matka leżała w łóżku z kołdrą naciągniętą niemal na głowę.
– Co ci jest? – spytał z niepokojem w głosie.
Od kiedy sięgał pamięcią, matka nigdy nie chorowała. Teraz spod kołdry patrzyły na niego przekrwione oczy.
– Przytul mnie, synku – szepnęła.
– Co się stało? – Siadł obok i nieporadnie pogłaskał matkę po włosach. – Źle się czujesz? Chora jesteś?
Mama milczała.
– Piotr nic nie mówił.
– Rozmawiałeś z nim?
– Nie odbierałaś telefonu, to zadzwoniłem do niego. Powiedział, że jesteś w domu i masz wolne…
– Wolne… – szepnęła i znów położyła głowę na poduszce. – Wolne… Chyba on ma wolne.
– Mamo, co jest?
– Piotr odszedł – powiedziała i rozszlochała się.
– O Jezu! Takie gadanie. Tyle razy się kłóciliście… – Słowa matki nie bardzo mieściły mu się w głowie. Jak to „odszedł”?
– To nie kłótnia, Maciek. On odszedł. Dziś rano i to definitywnie.
– Zostawił nas?
Matka znów zaniosła się szlochem i dopiero po chwili odparła:
– Nie nas, tylko mnie.
Maciek zamarł. Przez ostatnie prawie dziesięć lat Piotr zakotwiczył się w jego życiu tak mocno, że nie pamiętał już czasów, gdy go nie było. Stanowił część rodziny, a właściwie całą rodzinę, bo przecież poza matką nie miał nikogo. Często nie pamiętał nawet, że Piotr nie ożenił się z matką. To nie miało znaczenia, skoro tworzyli rodzinę. Do dziś.
Maciek patrzył bezmyślnie na szparę pomiędzy zasłonami. Piotr je wieszał. Ponownie pogłaskał matkę po włosach. Urywanymi słowami zaczęła opowiadać mu o sobie i Piotrze. Zupełnie jakby nie był synem, tylko kumplem. O tym, że nie chciała więcej dzieci.
– Bałam się, że nie będę w stanie pokochać drugiego dziecka tak jak ciebie – tłumaczyła. – Znajoma niby przekonywała, że z miłością do dzieci nie jest tak, że ona się dzieli, że ona się mnoży. Jednak bałam się. Potem doszedł strach, że ty będziesz poszkodowany. Piotr nalegał. Wahałam się. A on groził, że jak nie będziemy mieć dziecka, to odejdzie. Uległam. Zaszłam w ciążę. Pamiętasz, jak wtedy w zimie tak się źle czułam? Jak jechałeś ze mną do lekarza?
Maciek przytaknął.
– Niestety w szóstym tygodniu poroniłam. Dwa tygodnie później Piotr zaczął się pakować. Pamiętasz?
Coś Maćka tknęło. Rzeczywiście jakieś takie historie mu się przypominały, ale był wtedy zajęty Małgosią.
– Następnego dnia wrócił. I od tej pory nic nie było już tak jak dawniej. Teraz, kiedy wyjechałeś, powiedział, że odchodzi… – Matka znów zaszlochała.
– Może też wróci… – zaczął Maciek z nadzieją, ale mama przerwała mu.
– Ja już nie chcę, żeby wracał!
– To czemu płaczesz? – spytał, bo powoli przestawał cokolwiek pojmować.
Mama jednak milczała. Zupełnie jakby go nie zrozumiała. Tylko ciągnęła:
– Nie po tym, co mówił. Nie po takim upokorzeniu… Powiedział mi, że nie chce ze mną być, nie chce mieć ze mną dzieci i nie chce ze mną się kochać…
„Kochać” – pomyślał Maciek i spojrzał na mamę. Po raz pierwszy w życiu dotarło do niego, że mama to nie tylko mama. Także kobieta. Z własnym wcale niełatwym życiem. Do tej pory o tym nie myślał. Zajmował się sobą. Mama była dzielna, silna, wszystko umiała. A teraz ta silna mama leżała zapłakana w łóżku.
– Mama, o czym ty mówisz? – pytał Maciek coraz bardziej zdumiony i przerażony.
Nie bardzo wiedział, jak ma wyglądać życie bez Piotra. Niby w domu ojczym robił tylko te rzeczy, które wymagały siły fizycznej, choć ostatnio częściej włączał się Maciek. Piotr? Właściwie… kiedyś wydawał się fajny. Gdy Maciek był mały, wdrapywał mu się na kolana, całował, tulił się. Od jakiegoś czasu Piotr się zmienił. Maciek, zajęty swoimi sprawami, szkołą, Małgosią, Marcinem, Michałem i Ewką, tego nie zauważył. Dopiero teraz zaczął wszystko analizować. Piotr coraz rzadziej bywał w domu. Rzadziej niż kiedyś wybierał się gdzieś z matką. Częściej wychodził sam. Matka ostatnio często płakała. Tłumaczył to sobie jej kłopotami ze zdrowiem, choć nie zastanawiał się, jakiego rodzaju są to kłopoty. Teraz wiedział.
– Zmarnowałam najlepsze lata życia. Tak bardzo chciałam mieć pełną rodzinę, że przymykałam oczy na jakość tego związku. Chyba widziałam w nim kogoś, kim nie był. Przepraszam cię, synku…
– Mama!
Nie masz za co przepraszać.
– Czuję się stara i nic niewarta!
– Skąd ci się to wzięło?
– Krzysiek powiedział, że Piotr był u niego i zwierzał się, że moje poronienie uświadomiło mu, że jestem stara i nie ma co ze mną marnować sobie życia.
– Mama!
Maciek aż pokręcił głową, że też kuzyn takie rzeczy wygadywał matce. Co za idiota! Już on sobie z nim pomówi. Teraz za wszelką cenę chciał zmienić temat.
– Wiesz co? – zaczął. – Wojtek nie żyje. Zginął w wypadku – dodał i po chwili pożałował, bo matka, ku jego zdumieniu, powiedziała tylko jedno słowo:
– Szczęściarz! – i po raz kolejny zaniosła się płaczem. – Też bym tak chciała. Umrzeć i mieć święty spokój! – mówiła, szlochając. – Ale oczywiście nie mogę, bo przecież mam ciebie. Poza tym byłoby to tchórzostwo… No i ten skurwysyn nie zasłużył, by z jego powodu umierać – zaśmiała się sarkastycznie.
Maciek bezradnie westchnął. Tak bardzo chciał zobaczyć się z Małgosią, ale nie powinien teraz zostawić matki samej. Ale poczuł też ulgę. Nazwała Piotra skurwysynem. Może jej przejdzie? A może przejdzie Piotrowi? W końcu odszedł dopiero dziś rano. Do wieczora może jeszcze wrócić… Maciek chciał nawet powiedzieć to głośno, ale nagle w zachowaniu matki nastąpiła gwałtowna zmiana. Odrzuciła kołdrę i rzuciła:
– Rozpakuj się. Ja idę do łazienki wziąć prysznic. Za piętnaście minut wychodzimy z domu.
– Gdzie? – odparł zdziwiony.
– Na zakupy! – krzyknęła matka, idąc dziarskim krokiem do łazienki.
– Jakie zakupy?
– Kupimy sobie coś na otarcie łez. Jest coś, o czym marzysz?
Maciek stanął jak wryty. O czym marzy? O spotkaniu z Małgosią. O pogodzeniu się z nią. No ale przecież tego matce nie powie. Poza tym nie jest to rzecz, którą można kupić w sklepie.
Gdy po kwadransie wychodzili z domu, matka już nie płakała. Owszem, ciemne okulary skrywały zapuchnięte oczy, ale i lekki makijaż robił swoje. Matka wyglądała kwitnąco.
– Na co masz ochotę? – spytała, gdy jechali do Arkadii.
Po drodze Maciek trzy razy pytał, czemu na zakupy wybierają się akurat tam. Dopiero gdy dotarli na miejsce, matka wyjaśniła, że w tej części Warszawy na pewno nie spotkają Piotra.
– Nie wiem… – Wzruszył ramionami, kiedy szli korytarzem galerii handlowej.
– No, powiedz, o czym marzysz? Spodnie, koszula, a może nowa wieża hi-fi albo DVD?
– Mama!
– No co?! Własne DVD to słaby pomysł?
Wzruszył ramionami. Matka jednak się uparła.
– Zmieniamy swoje życie – powiedziała. – Kupujemy sobie to, czego do tej pory sobie odmawialiśmy.
Do domu wrócili po trzech godzinach. Maciek z nowym odtwarzaczem DVD. Matka z cyfrowym aparatem fotograficznym. Ponadto dźwigali cztery torby nowych ubrań.
* * *
– A może ty chcesz spotykać się z Piotrem? – Matka powtórzyła pytanie, odrywając Maćka od wspomnień.
Milczał.
Przez ostatnie tygodnie wiele się zmieniło. Piotr nie wrócił. Matka ryczała właściwie codziennie. O czym miałby z Piotrem rozmawiać? O tym, że matka ryczy? Przecież to już nie jego sprawa. Co miałby mu powiedzieć? Zadał to pytanie głośno. Zapadła cisza.
Po chwili usłyszał westchnienie matki. Niby brzmiało jak westchnienie ulgi, ale Maciek wyczuł w nim też rozpacz. Że on nie ma o czym rozmawiać z ojczymem. Że Piotr nie jest już ojczymem. Że nie są już rodziną. Teraz rodzina to Maciek i mama. Mało. A może dużo? Czas pokaże.