W drodze do Veracruz
Apacze sprowadzili konie pod mury puebla. Tomek właśnie ujął cugle Nil'chi, gdy naraz zza pobliskiego zakrętu wypadła gromada jeźdźców na mustangach. Ujrzawszy Apaczów, wrzasnęli przeraźliwie i runęli na nich jak burza.
W mgnieniu oka rozgorzała straszliwa walka. Byli to vaquerzy[60] zatrudnieni na ranczu Don Pedra oraz pomoc pospiesznie ściągnięta od sąsiadów. Pogoń prowadzili uwolnieni kilka dni temu na interwencję Tomka dwaj Metysi. Wiedzieli przecież, o co chodziło Apaczom, więc też z łatwością domyślili się, gdzie należało ich szukać. Pragnęli pomścić śmierć Meksykanina i zniszczenie rancza.
[60] Vaquero (hiszp.) – pastuch bydła.
Zaskoczeni Apacze i Nawahowie w pierwszej chwili poszli w rozsypkę; kiedy jednak spostrzegli, z kim mają do czynienia, mimo przewagi liczebnej wroga rzucili się w wir walki.
Czarna Błyskawica pierwszy dojrzał obydwu niedawnych jeńców. Ogarnęła go wściekłość. Wskoczył na swego mustanga. Z tomahawkiem w dłoni rzucił się na Metysów. Zaraz też jeden z nich runął śmiertelnie ugodzony. Czarna Błyskawica dopadł drugiego. Błyszczący topór śmignął w powietrzu. Wtem jego mustang potknął się i razem z jeźdźcem potoczył się na ziemię. Apacze z okropnym wyciem skoczyli na pomoc. Kłębowisko ludzi i mustangów przewaliło się pod mury puebla.
Bosman walczył z najwyższą pasją. Teraz zorientował się, że walka przybiera dla nich coraz bardziej niepomyślny obrót, pobiegł więc do Tomka osłaniającego Sally i zawołał:
– Skacz na Nil'chi i umykaj z dziewczyną! Tomek zrozumiał, że nie ma chwili do stracenia. Mieszkańcy puebla mogli uderzyć z drugiej strony i z łatwością przyczynić się do pogromu. Ponadto stronnicy Don Pedra byli znacznie liczniejsi.
– Prędzej, do licha! Nie widzisz, co się dzieje? – wrzasnął bosman. – Prędzej! Zgubisz dziewczynę!
Nowa grupa jeźdźców gnała prosto na nich. Tomek przygryzł wargi. Wskoczył na Nil'chi. Szybko pochylił się, ogarnął Sally ramieniem, posadził ją przed sobą i krzyknął:
– Nil'chi! Klacz z miejsca ruszyła galopem. Kilku vaquerów odłączyło się od bandy i pognało za nimi. Tomek dobył rewolweru. Odwrócił się i dwukrotnie nacisnął spust. Jeden jeździec chwycił się za ramię, zaraz też wstrzymał konia. Inni popędzili dalej za Tomkiem, lecz Nil'chi dopiero nabierała rozpędu. Pościg zostawał coraz dalej za nimi.
W pierwszej chwili Tomek nie zastanawiał się, dokąd mają uciekać. Teraz, dopiero gdy ucichł gwar bitewny, uważnie rozejrzał się po okolicy. Zaraz też skierował Nil'chi ku północy, w kierunku granicy. – Tommy, tak bardzo się boję o pana bosmana, Czarną Błyskawicę i wszystkich Apaczów – rzekła Sally i rozpłakała się.
– Ja też się o nich boję.
– To dlaczego sami się ratujemy, a ich zostawiamy?
– Nigdy bym w potrzebie nie opuścił przyjaciół, gdyby nie chodziło o ciebie – odparł Tomek.
Nagle w niewielkiej odległości przed nimi wyłoniła się kawalkada jeźdźców. Tomek przyhamował Nil'chi. Czyżby to byli Meksykanie? Na szczęście Sally, odwrócona twarzą do niego i cała zapłakana, nie mogła spostrzec nowego niebezpieczeństwa.
– To wszystko przeze mnie… – żaliła się. – Tylu dzielnych ludzi naraża dla mnie życie, a ja… nic nie mogę… pomóc.
– Teraz musimy myśleć o czym innym. Twoja matka umarłaby z żałości, gdybyś zginęła – pocieszał ją Tomek, starając się przebić wzrokiem tumany pyłu. Już miał zawrócić klacz na wschód, gdy lekki wiatr rozwiał kurzawę. Tomek ujrzał wyraźnie duże, popielate kapelusze pilśniowe, granatowe mundury i połyskującą w słońcu broń. To byli żołnierze. Jechali trójkami. Środkowy jeździec w pierwszym szeregu trzymał proporzec.
– Gwiaździsty sztandar! To amerykańska kawaleria! – wrzasnął Tomek.
Zanim Sally zorientowała się w sytuacji, już kawalerzyści otaczali ich kołem.
– Hallo, young man! [61] – wołano zewsząd.
[61] Witaj, młodzieńcze!
– Tommy, cóż to za panienka? – żywo zapytał kapitan Morton, podjeżdżając do Tomka. Właśnie na rozkaz gubernatora Nowego Meksyku urządził wypad wywiadowczy i nieoczekiwanie napotkał Tomka z Sally, już niemal uznaną za zaginioną.
– Opatrzność chyba was zesłała! – pospiesznie krzyknął Tomek. – Odnaleźliśmy Sally Allan. Porwali ją Zuni namówieni przez Don Pedra. Na nieszczęście podczas rozprawy Don Pedro został zabity. Później wszystko wytłumaczę, lecz teraz musimy spieszyć na pomoc, ponieważ mój przyjaciel, bosman Nowicki, i nasi sojusznicy, Indianie, którzy pomogli nam odbić Sally, toczą walkę z przeważającą bandą vaquerów Don Pedra. Polegną wszyscy, jeśli nie przybędziemy im z pomocą. Mnie bosman kazał ratować Sally…
– Panie kapitanie, kochani, kochani, ratujcie bosmana, Czarną Błyskawicę i dzielnych Apaczów… – zawołała Sally, na nowo wybuchając głośnym, żałosnym płaczem.
– Cóż ty mówisz, śliczna panienko? Czarna Błyskawica? – zdumiał się Morton.
– Ratujcie, ratujcie ich! – szlochała Sally.
Morton szeroko otwierał zdumione oczy, lecz jako wytrawny żołnierz pogranicza nie tracił czasu na wyjaśnienia.
– Gdzie toczy się bitwa? – zapytał krótko.
– Przy pueblu Zuni – wyjaśnił Tomek. – Wskażę drogę!
– Naprzód, co koń wyskoczy! – krzyknął Morton, uderzając wierzchowca ostrogami.
Oddział kawalerzystów pomknął z szybkością wiatru. W pełnym biegu rozwinęli się w szereg. Na przedzie, tuż obok Mortona i Tomka, gnał kawalerzysta z proporcem Stanów Zjednoczonych. Wkrótce usłyszeli odgłosy walki.
Morton wydał rozkaz. Odezwał się głos trąbki wzywający do ataku.
Tomek się przeraził, gdy ujrzał swych towarzyszy w opłakanym stanie. Dzielni Apacze i Nawahowie bronili się na pagórku przy pueblu. Vaquerzy zasypywali ich gradem kul. Gdyby nie odsiecz, wyginęliby co do jednego.
Kawalerzyści jak huragan przetoczyli się po vaquerach. Teraz z okrzykiem trwogi Meksykanie uciekali w kaktusowe chaszcze.
Kapitan Morton pognał za nimi ze swymi żołnierzami, podczas gdy Tomek i Sally pozostali przy przyjaciołach. Bosman i sprzymierzeni Indianie, będąc u kresu sił, jeszcze nie mogli uwierzyć, że to Nah'tah ni yez'zi w ostatniej chwili sprowadził pomoc. Pierwszy ochłonął bosman. Wyglądał jak demon zniszczenia. Twarz, pierś i całe ciało osmalone miał ogniem, od stóp do głów zbryzgany był krwią. W prawej dłoni trzymał ciężki tomahawk. Wolno zbliżył się do Tomka i Sally przerażonych jego wyglądem.
– A to nas przyparli do muru! – odezwał się, ciężko dysząc. – W sam czas przybyliście z pomocą, nie ma co mówić…
Zaczęto znosić rannych i zabitych. Kilku dzielnych wojowników nie dawało już znaku życia. Zaraz na początku bitwy poległ mężny wódz Długie Oczy, ratując Czarną Błyskawicę. Obok niego leżał na ziemi Przecięta Twarz i inni. Czerwony Orzeł i Palący Promień w milczeniu pochylali się nad ciężko rannym Czarną Błyskawicą. Sally i Tomek przypadli doń, do głębi przejęci. Chociaż nie stracił jeszcze przytomności, od razu widać było, że to jego ostatnie chwile.
Kawalerzyści całą gromadą wracali z pościgu. Kapitan Morton zeskoczył z konia. Przystanął przy konającym wodzu obok Tomka i klęczącej zapłakanej Sally.
Czarna Błyskawica długo spoglądał na swego białego przyjaciela Nah'tah ni yez'zi. Na zawsze pozostanie tajemnicą, o czym wówczas rozmyślał ten groźny wódz rewolucjonistów, który poprzysiągł śmierć wszystkim najeźdźcom, a teraz oddawał życie w obronie białego przyjaciela i białej dziewczyny – Białej Róży. Tak oto kończył się jego sen o wolności Indian…
Tomek przyklęknął przy wodzu. Bardzo ostrożnie ujął jego stygnącą już dłoń. Czarna Błyskawica lekko się uśmiechnął.
– Topór… dla wrogów, serce dla… przyjaciół – wyszeptał.
Tomek nawet nie usiłował ukryć łez płynących po twarzy.
– Wybacz mi, jeśli możesz, Czarna Błyskawico. Przyjaźń nasza nie przyniosła ci szczęścia…
– Nie mów tak, Nah'tah ni yez'zi… – szepnął Indianin zamierającym głosem. – Prawdziwa… przyjaźń… to skarb…
Głowa jego bezwładnie opadła na kolana Czerwonego Orła. Duch wielkiego, szlachetnego Indianina rozpoczął wędrówkę do Krainy Wiecznych Łowów. Teraz dopiero naprawdę odzyskał utraconą wolność.
Kapitan Morton zdjął kapelusz. Stał z opuszczoną na piersi głową. Nikt nie dowiedział się, o czym rozmyślał ten nieprzejednany wróg czerwonoskórych. Musiały to być niewesołe myśli. Twarz jego zasępiła się ponuro. Kawalerzyści odkryli głowy.
Palący Promień zaczął nucić wojenną pieśń Apaczów…
Po pamiętnej bitwie w pobliżu puebla Zuni w domu szeryfa Allana odbyła się ważna narada. Napad i zniszczenie rancza Don Pedra poruszyły umysły przeciwników Indian.
Dzięki wpływom ogólnie szanowanego szeryfa śledztwo zawisło na jakiś czas w próżni, lecz niektórzy ranczerzy domagali się zwołania specjalnej komisji w celu rozpatrzenia całej sprawy.
W takiej sytuacji dalszy pobyt krewkich Polaków w Stanach Zjednoczonych był jak najmniej pożądany. Rozsądny szeryf doradzał im drogę powrotną przez Meksyk. Pani Allan natychmiast zgodziła się na ten projekt, a obydwaj przyjaciele uznali to również za najlepsze wyjście z kłopotliwej sytuacji.
Nie tylko oni dwaj byli zagrożeni. Główne ostrze ataku kierowało się przeciwko Indianom ukrywającym się na terytorium Meksyku. Mieszkańcy tajemniczego kanionu byli teraz zmuszeni pomyśleć o swym bezpieczeństwie, toteż na naradę zaproszono wodza Chytrego Lisa i Palącego Promienia.
Chytry Lis okazał dużo dobrej woli i rozsądku. Gdy szeryf głowił się, w jaki sposób mógłby pomóc czerwonoskórym przyjaciołom, wódz zapytał Tomka, czy w dalszym ciągu ma zamiar zwerbować grupę Indian na wyjazd do Europy. Gdy otrzymał potwierdzającą odpowiedź, rzekł:
– Wobec tego wojownicy, którzy brali udział w bitwie, pojadą z Nah'tah ni yez'zi i Grzmiącą Pięścią do Europy. Ugh!
W ten sposób ostatnia trudność została rozwiązana. Nah'tah ni yez'zi zapewnił Apaczów, że nie będą musieli nosić ubrań białych ludzi. Nakłaniał ich nawet do zabrania całego dobytku ze starymi tipi włącznie. Szeryf ofiarował Indianom doskonałe mustangi – mieli się przecież popisywać w Europie brawurową jazdą oraz tresurą koni.
Tylko jeden Palący Promień był milczący i smutny. Śmierć nie była dla niego tak łaskawa jak dla Czarnej Błyskawicy. Teraz miał cichą nadzieję, że wyzwany swego czasu na pojedynek Grzmiąca Pięść skróci jego nędzny żywot. Bosman, jakby wyczuł nastrój małego wodza, zbliżył się doń i rzekł:
– Radzę ci jechać z nami, brachu. Czemu zwieszasz nos na kwintę?
– Czy Grzmiąca Pięść zapomniał już, że wyzwałem go do walki na śmierć i życie? – zapytał Palący Promień.
– Iii, kto by tam takie drobiazgi pamiętał – wesoło odparł bosman. – Ramię przy ramieniu walczyliśmy z Pueblosami, a teraz miałbym szlachtować cię jak… – W ostatniej chwili zorientował się, iż byłby palnął głupstwo, więc szukał właściwego słowa. W końcu dodał: – Niedźwiedzia?
Odwaga bosmana podczas bitwy zjednała mu wielki szacunek wśród Indian. Palący Promień wiedział, że nie może sprostać mu siłą. Wolał jednak odważnie zginąć, niż żegnać Skalny Kwiat jako narzeczoną białego człowieka.
Tymczasem marynarz daleki był od krwiożerczych myśli. Klepnął Indianina poufale w ramię i rzekł:
– Na wieczną między nami zgodę chcę ci uczynić pewną propozycję. Zaproś mnie na drużbę na swoje wesele ze Skalnym Kwiatem. No co, zgoda?
– Przecież ona ciebie wybrała…
– Kiep jesteś, Palący Promieniu! To jej szlachetny tatuś w ten sposób ocalił moją czuprynę. Ona kocha tylko ciebie!
W zagubionym wśród kaktusowej głuszy kanionie, na rusztowaniu wzniesionym ze ściętych drzew spoczywał w napowietrznej mogile wódz Apaczów i Nawahów – Czarna Błyskawica. W pobliżu niego pochowani byli również wódz Długie Oczy i wszyscy wojownicy polegli w walce pod pueblem Zuni.
Nieopodal mogiły wodza stała trójka białych przyjaciół. Byli to: Sally, Tomek i bosman. Po raz ostatni przyszli go pożegnać.
Tomkowi wydawało się, że bohaterska śmierć na polu walki była dla tego dumnego Indianina jedynym wybawieniem przed niesprawiedliwością na ziemi. Przecież marzenia Czarnej Błyskawicy nie mogły się urzeczywistnić. Jego dzieje i jego epoka należały już do przeszłości. Rezerwaty były zbyt ciasne dla wodza łaknącego prawdziwej wolności, o którą walka skazana była z góry, na niepowodzenie.
– No, czas już na nas – odezwał się bosman, spoglądając na Sally i Tomka.
– Czas już na nas – jak echo powtórzył Tomek.
Jeszcze raz obrzucił smutnym spojrzeniem mogiłę Czarnej Błyskawicy i sąsiednie groby Apaczów.
Sally delikatnym ruchem ujęła go pod ramię. Podeszli ku wierzchowcom. Bosman pomógł Sally dosiąść konia, po czym udali się w dół kanionu. Wkrótce znaleźli się w gromadce Indian, przygotowanych już do drogi.
Dążyli wprost ku najbliższej stacji kolejowej, skąd razem z panią Allan mieli udać się pociągiem do portu Veracruz.
Bosman przynaglił konia. Niebawem zbliżył się do Sally i Tomka. Przysłuchiwał się ich rozmowie.
– Jeżeli tylko czas pozwoli, to zwiedzimy Meksyk, stolicę tego kraju – mówił Tomek. – Chciałbym obejrzeć sławne muzeum starożytności. Nie masz Sally, pojęcia, ile tam ciekawych zabytków. Ponadto stolica Meksyku jest położona najwyżej z wielkich miast i stolic na całym świecie…
– Chłopak znów zaczął po swojemu – mruknął bosman. – Hm, ale ta mała mimo to wpatruje się w niego jak sroka w gnat! Ładna z nich parka, nie ma co mówić!